Międzyczas

Międzyczas trwa cztery dni. Rozgrywa się między czasem a czasem. Między czasem sacrum a profanum. Międzyczas jest niezauważalny. Nikt się nie cieszy, kiedy przychodzi, i nikt nie rozpacza, kiedy znika. Dla większości wydaje się być nijaki. Dzieje się na chwilę, w świadomości niektórych. Międzyczas kończy się 30 grudnia.
W Międzyczasie łatwo się zgubić. Zawędrować gdzieś, gdzie się nie powinno, gdzie nawet Stachura by się nie odważył. W Międzyczasie łatwo stracić nad sobą panowanie. Zapaść w fotelu i nie wstać. W Międzyczasie bliscy wydają się odległymi, a odlegli bliskimi. W Międzyczasie słowa ważą więcej i padają wolniej. W Międzyczasie nic nie umyka. W Międzyczasie strach być samemu ze sobą.
Międzyczas to czas porządków po alkoholowej libacji. Niektóre rzeczy wrócą na półki, stoły, kredensy. Inne, po uprzednim umyciu, trafią do szaf i szafek, szuflad i szufladek. Jeszcze inne pójdą do śmieci. I kiedy tak sprzątamy, najłatwiej nie posprzątać siebie, nie doczyścić, pozostawić na sobie smugi. I z każdym Międzyczasem tych smug pojawia się więcej.
Po każdym Międzyczasie rzeczywistość ulega gwałtownemu przeobrażeniu. Wszystko, co działo się wczoraj, przed tygodniem, miesiąc temu, po 30 grudnia będzie nazywane zeszłorocznym, będzie miało rok, dwa, trzy… Sylwestra nie liczę, bo sylwester to rzeczywistość zupełnie inna, ukonstytuowany, skomercjalizowany dzień, w którym każe się wspomnieniom wyjrzeć spod poduszki. Ale wspomnieniom nie można niczego kazać, one przychodzą same z siebie. Najczęściej w chwili zastoju, pozornego spokoju i bezruchu, w Międzyczasie.
Na Międzyczas można próbować się przygotować, przemyśleć zawczasu z czym przyjdzie nam się zmierzyć, po czym tym razem trzeba będzie posprzątać i co wyrzucić do śmieci. Ale z reguły są to przygotowania daremne, bo Międzyczas zawsze nas zaskoczy. Niektóre, pozornie błahe wydarzenia, mogą wrócić z mocą niepojętą, inne, zdawałoby się ważne, zetrą się jak podeszwy, kiedy będziemy w nich iść przez kolejne dni, tygodnie i miesiące. A jeżeli już pojawi się jakieś silne wspomnienie, wspomnienie, które się nie zatrze, jeżeli będzie w nas dojrzewać i rosnąć, jeżeli, być może, jego moc będzie wywierała wpływ na nasze codzienne funkcjonowanie, to czy z tak silnym wspomnieniem można sobie w ogóle poradzić w jednym Międzyczasie? Nie. Na uporanie z nim będziemy potrzebować co najmniej kilku, ciągnących się w nieskończoność Międzyczasów. Dla takich wspomnień czas bowiem jest względny.
Pisałem kiedyś o starcu trwającym w agonii, niechcącym puścić naszej ręki. Jakże mało oryginalna metafora dla starego roku. Ale trochę tak jest dla niektórych, a dla mnie na pewno, że to rozliczenie ze starym, że to trzymanie ręki zamyka się właśnie w Międzyczasie. To właśnie wówczas dochodzi do kulminacji wspomnień, do zagęszczenia rzeczywistości. Sami do siebie możemy mieć pretensje o taką a nie inną parcelację czasu, do siebie i do przyrody. Może gdyby rok trwał dziesięć lat, mielibyśmy dziesięć razy mniej problemów, dziesięć razy mniej przemyśleń, wyrzutów, żali i pretensji? Ale pomijając już problemy logistyczne wynikające z takiej zmiany (chociażby kalendarze z prawie czterema tysiącami kartek), może to i lepiej, że jesteśmy skazani na Międzyczas raz do roku? Mimo wszystko regularne konfrontacje ze wspomnieniami pomagają się zahartować, a dziesięć razy więcej noworocznych postanowień pozwala mieć nadzieję, że chociaż niektóre z nich się ziszczą. Ostatecznie zresztą Międzyczas może być przecież tylko okresem radosnych podsumowań, niezauważalną wypustką pomiędzy świętami a sylwestrem. Ułuda? Być może, ale za to jaka przyjemna.
Życzę Wam, aby wasze Międzyczasy pozostały możliwie jak najczęściej tylko między czasami.
Szczęśliwego nowego roku.