Wciąż aktualny „Cesarz” w Teatrze Ateneum
„Cesarz” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego to teatralna adaptacja słynnego i uznanego reportażu-powieści Ryszarda Kapuścińskiego o tym samym tytule, który został wydany w 1978 roku. Utwór wielokrotnie był wystawiany na deskach polskich teatrów. Teraz mamy okazję podziwiać spektakl w Teatrze Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie.
Pojawienie się książki Kapuścińskiego ponad 40 lat temu pozwalało czytelnikom dostrzec w niej czasy PRL-u za Edwarda Gierka. Dziś również wręcz niemożliwym wydaje się oderwanie od aluzji, które napływają do naszych myśli. Hajle Syllasje i Etiopia to tylko metafora, którą z łatwością odczytujemy.
Znajdujemy się w pałacowym salonie. Na wstępie warto zwrócić uwagę na dość prostą, pozbawioną zbędnych rekwizytów, niemniej jednak efektowną scenografię. Uwagę przyciągają majestatyczne drzwi – te, przez które wkracza Cesarz, i zarazem te, którymi opuszcza pałac po detronizacji. Wydaje się, że ograniczony kunszt dekoracyjny pragnie uświadomić nam, że „tron jest tylko dekoracją, niewygodnym fotelem o wytartym pluszu i pokrzywionych sprężynach”. Co jest więc jego potęgą? Pokorność poddanych…
Na scenie kolejno pojawiają się postacie, które swoją spójną i uporządkowaną relacją budują historię, a my poniekąd stajemy się jej świadkami. Kwestie wypowiadane przez bohaterów, kreowanych przez wspaniałą obsadę aktorską (Maria Ciunelis, Julia Konarska, Dorota Nowakowska, Tomasz Schuchardt, Janusz Łagodziński, Dariusz Wnuk), stanowią początkowo w głównej mierze monologi, składające się z fraz, wygłaszanych w sposób niejako „mechaniczny” i beznamiętny, co dobitnie podkreśla główne cechy postaci – wspomnianą pokorę, służalczość, uległość, podporządkowanie. Choć wydawałoby się, że jest to opowieść wyłącznie o etiopskim władcy Hajle Syllasje i jego rządach, a pozostałe postaci to tylko narratorzy, to jednak dostrzegamy, że bohaterowie obnażają przed nami prawdę również o nich samych. Obserwujemy, jak dwór samodzielnie demaskuje swoje przywary – zepsucie, fałsz, obłudę, nieprawość, który zachowania, wymagające otwartego potępienia, jak np. korupcja, próbuje za wszelką cenę wybielić, co sprawia, że stykamy się z absurdem.
Słuchając postaci, czujemy, że zwracają się bezpośrednio do nas, co wiedzie z kolei ku temu, że wchodzimy z nimi w swego rodzaju dialog. Nie możemy wyzbyć się ocen, kreowania naszych subiektywnych opinii o cesarzu i ludziach z jego najbliższego otoczenia, a także o ich konkretnych działaniach. To zaś oznacza, że przedstawienie wzbudza w nas wiele emocji, angażuje nas, wywołuje nawet pewien sprzeciw i protest. Nie jest to więc sztuka, którą biernie przyjmujemy.
W pewnym momencie statyczność postaci zaczyna się nagle łączyć z dynamiką. Pojawia się element zaskoczenia widza – ożywione tańce, rozbrzmiewająca muzyka rozrywkowa. Czy moglibyśmy się tego spodziewać po elegancko ubranych dworskich urzędnikach? Obraz ten przybiera groteskowy charakter. Pomimo obecności zabawnych momentów, rozpościerający się przed nami obraz autorytarnej władzy pozostawia na naszych twarzach ironiczny uśmiech. Śmiejemy się raczej przez łzy, aniżeli naprawdę bawi nas podjęty temat, który „wydaje się” aż nadto bliski. Może to śmiech wywołany bezsilnością?
Niewątpliwie momentem, na który czeka się od pierwszej chwili jest pojawienie się na scenie tytułowego Cesarza – postaci doskonale stworzonej przez Mariana Opanię, który to, choć wypowiadający dość mało kwestii, to jednak niezwykle wyrazisty już w samych gestach, pozie, spojrzeniu. Toteż wiemy, że nie słowa są tu najważniejsze. Konkretne działania despotycznego władcy, o których się dowiadujemy z relacji pałacowej świty, kształtują nam jego obraz. Obecność Hajle Syllasje na scenie wprowadza pewien dystans, mamy poczucie, że przed nami na tronie siedzi naprawdę ważna dominująca osoba. Jednak obnażanie jego tyranii z każdą chwilą ten dystans zmniejsza, aż w końcu dochodzimy do punktu kulminacyjnego, w którym to wraz z bohaterem, nie pojawiającym się bezpośrednio na scenie – ludem – czujemy niejako satysfakcję z faktu obalenia. Jednak należy przyznać, że ograniczona ilość wypowiadanych zdań przez monarchę sprawia, iż w chwili, gdy Cesarz dochodzi w końcu do głosu, ciekawość tego, co usłyszymy sprawia, że nasza uwaga skupia się jeszcze silniej na wypowiadanych przez niego słowach, które niemniej jednak nie służą budowaniu pozytywnego wizerunku.
Zapewne każdy z nas doszukuje się pewnych analogii. Nie jest to jednak doszukiwanie się „na siłę”. Wręcz przeciwnie. Odczytywanie sztuki w wymiarze uniwersalnym odbywa się w sposób naturalny. Okazuje się, że nie jest to dla nas odległy i obcy świat, a wręcz dojmująco bliski i znany. Gdzie tak naprawdę jesteśmy? W jakim punkcie się spotkaliśmy? Jest to Etiopia czy może…? Czy wykrzywione postaci, z którymi się tutaj stykamy to tylko teatralne kreacje? Możemy powiedzieć, że omawiana sztuka w pojęciu całościowym jawi się nam jako aforyzm – raczy nas prawdą moralną.
Przychodzi moment, gdy na sali gasną światła, a my czujemy pewnego rodzaju zniesmaczenie, gdyż mamy świadomość, że to, co przed chwilą zobaczyliśmy nie było tylko karykaturą o politycznej treści. „Cesarz” to sztuka, która nie kończy się w momencie zejścia aktorów ze sceny. Refleksja pozostaje z nami na dłużej, a może nie tylko rozważania nas nie opuszczają?
Reakcja widzów w postaci owacji na stojąco i ilość wyprzedawanych wciąż biletów mówią same za siebie. Polecamy Państwu tę inscenizację, która wraz z upływem czasu nie traci swojej aktualności.
Zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Ateneum w Warszawie (fot. Bartek Warzecha).