Fenomenalny jazz

„Ktoś nazwał jazz improwizowanym kontrapunktem na tematy ludowych melodii. Myślę, że w określeniu tym, dalekim od definicji, bliskim zaś prawdy (…) zawiera się jakaś mądrość syntetyczna. Wkraczając na obszary swej własnej klasyki jazz staje się fenomenem syntezy, w którym krzyżują się wszelkie odmiany pojęciowe tego procesu: szeroki wachlarz semantyczny jest tu całkiem na miejscu, mowa być może o różnych rodzajach stopów, amalgamatów, konglomeratów, krystalizacji.”
Tak pięknie o jazzie pisze Leopold Tyrmand w swojej książce „U brzegów jazzu”, opublikowanej po raz pierwszy w 1957 r. , a w tym roku wznowionej przez Wydawnictwo MG. Leopold Tyrmand – dziennikarz, pisarz, jedna z najbardziej znanych i barwnych postaci powojennej Polski – był wielkim wielbicielem i najzagorzalszym propagatorem jazzu w Polsce. W latach 50. organizował festiwale i koncerty jazzowe, a będąc literatem czuł jednocześnie większą bliskość z muzykami jazzowym i traktował jazz nie tylko jako gatunek muzyki, ale także wyraz pewnego światopoglądu.
„W latach 1893-1915 spiętrzyła się w Nowym Orleanie niebywała fala doznań muzycznych; wezbrała ona wśród kolorowej społeczności, ale społeczność biała nie mogła pozostać wobec niej obojętna. Zjawisko muzyczne przekraczało dziedzinę obyczaju i kultury.”
W Polsce jazz pojawił się już latach 20. XX wieku, a w latach 30. zajmował najwięcej czasu antenowego w radiowych programach muzycznych. W latach 40. zaczęto go potępiać i krytykować jako muzykę imperialistyczną. Zabawne, bo jazz – gatunek muzyczny, który powstał na przełomie XIX i XX wieku na południu Stanów Zjednoczonych, w najbiedniejszych dzielnicach, wywodzący się z tradycji muzyki ludowej, którego pierwszymi twórcami i wykonawcami byli nie znający nut i często grający na znalezionych na śmietniku instrumentach potomkowie niewolników – z imperializmem niewiele miał wspólnego. Z czasem rozpowszechnił się i „opanował” salony, kluby, sale taneczne, programy telewizyjne. Według znawców jednak to już nie był ten sam jazz, który rozbrzmiewał na biednych ulicach Nowego Orleanu.
„Fenomen jazzu jako zjawiska artystycznego, ukształtowanego i rozwiniętego na przestrzeni ostatniego półwiecza, zadziwia swoim uniwersalizmem. Badacze tego fenomenu od dawna zastanawiają się nad tym, gdzie leży przyczyna zdumiewającej powszechności jego wszechświatowej kariery.”
Czy dzisiaj, kiedy jazz przeszedł od czasu swojego powstania liczne metamorfozy i nie jest już tą samą muzyką, która dała początek temu niezwykłemu gatunkowi, kogoś jeszcze może interesować od czego to wszystko się zaczęło? Czy ktoś ma ochotę sięgać do pierwszych twórców tej muzyki, dla których jazz był nie tylko realizacją muzycznej pasji, ale także sposobem komunikacji i możliwością „opowiedzenia” innym o sobie?
„U brzegów jazzu” jest barwnym i wciągającym opisem fascynacji Tyrmanda jazzem. Przede wszystkim jednak jest bardzo ważnym źródłem informacji o korzeniach jazzu, muzykach dawno zapomnianych, a także tych, którzy już na zawsze pozostaną nieśmiertelni dzięki zdobytemu uznaniu i sławie. Tyrmand „zabiera” nas w swojej opowieści na barwne, tętniące życiem ulice Storyville w Nowym Orleanie. Opisuje hałaśliwe i tłumne marsze ulicami miasta, które rozbrzmiewały ragtime’em. Zagląda do knajpek, w których wśród gwaru rozlega się nagle dźwięk trąbki albo śpiew tak poruszający, muzyka żywa, płynąca prosto z serca i prosto do serc zebranych wokół trafiająca. Wyjaśnia początki bluesa i jego powiązania z jazzem. W książce znajdujemy dziesiątki nazwisk artystów ulicznych, grających w małych knajpkach, pochodzących z biednych dzielnic czarnoskórych, dla których granie tej muzyki było imperatywem, głosem, dzięki któremu mogli stać się słyszalni i wyrażać siebie. Opowiadać nie tylko historię swoją i swoich bliskich, ale także całych pokoleń.
„Słuchajcie bluesa i prawdziwego jazzu nie jako konwencjonalnej harmonizowanej muzyki, lecz jako gawędy kilku ludzi, rozgadanych jednocześnie o tym samym pełnej oświadczeń i odpowiedzi, pytań, okrzyków, docinków, wtrąceń i wzajemnego sobie przerywania, różnych uwag na stronie – humorystycznych lub dramatycznych – lecz zawsze stosownych, trafnych odnoszących się do tematu. Taką jest wewnętrzna logika tego muzycznego języka i o ile ją rozumiemy, wiemy o co chodzi w tej muzyce (…).
(…) Przy pomocy muzyki jazz odnawia sens ludzkiej rozmowy – sztuki zanikającej w współczesnym świecie i obyczaju, a polegającej na twórczym współuczestnictwie wszystkich.„
Specyfika jazzu, spory o jego definicje, to, że jest to muzyka, która opiera się na interpretacji, przekazie na żywo pewnych emocji i wrażeń, decydują o jego wyjątkowości. O tym, że jej popularność stała się tak powszechna zadecydował tajemniczy i wciąż nieodkryty składnik, a być może to, że od samego początku „Jazz wywodzi się z codziennego życia, czerpie soki z każdej gleby, korzenie jego sięgają wszędzie.”
Miłość do jazzu i talent pisarski Tyrmanda łączą się w tej książce w sposób doskonały, dzięki czemu staje się ona pozycją obowiązkową dla tych, którzy znają, lubią, cenią i kochają jazz. Książkę po tylu latach od jej powstania nadal ożywia prawdziwa pasja i fascynacja autora – rzecz dzisiaj naprawdę rzadka. Sięgając do historii i teorii muzyki Tyrmand prowadzi nas lekko przez zawiłe ścieżki nieznane laikom, a sposób opowiadania sprawia, że wszystko to wydaje się żywe, barwne i wciąż pulsujące świeżością. Dzięki temu książkę czyta się świetnie, a jednocześnie informacje w niej zawarte nie zdezaktualizowały się przecież. Dla wielbicieli jazzu jest to niezastąpione źródło informacji o jego najwcześniejszych początkach. W książce znajdujemy nazwiska muzyków, po których niestety nie został żaden ślad w postaci płyty czy choć jednego nagrania radiowego i których talent odszedł wraz z nimi. Znajdziemy w niej jednak również informacje o nieco zapomnianych twórcach, których nagrania można bez problemu znaleźć w muzycznych serwisach streamingowych i warto do nich dotrzeć. Lektura książki na tle tych dźwięków to fascynująca podróż w czasie. Dźwięków, które swoją prawdziwą urodę i moc miały tak naprawdę tylko grane na żywo, dla żywo reagującej publiczności, a dziś słuchane na współczesnych urządzeniach kojarzą się z obrazami ze starego, zaśniedziałego lustra. To już tylko echo tamtych wykonań i emocji. Jednak dla miłośników prawdziwa gratka i swego rodzaju „heureka”. W dobie mieszania się stylów muzyki, pewnego eklektyzmu lub całkowitego odchodzenia od ustalonych formuł i stylów, ale też traktowania jazzu coraz częściej jako gatunku historycznego, to jak odkrywanie pierwotnego języka i docieranie do istoty gatunku, który po tylu latach od powstania jest dla niektórych wciąż jedynym, który potrafi tak oddziaływać.
Leopold Tyrmand, U brzegów jazzu, Wydawnictwo MG
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „U brzegów jazzu”.