Czy jest się z czego śmiać? „Inteligenci” Marka Modzelewskiego w reżyserii Wojciecha Malajkata

Jeśli sztuka Marka Modzelewskiego pt. „Inteligenci” miała być w założeniu autora lekką komedią o przywarach, wadach i konfliktach Polaków, to szkoda. Poruszone w sztuce bardzo aktualne problemy zasługują na poważne podejście. Z ciotki-dewotki czy matki- weganki, która pali trawę i klnie jak przysłowiowy szewc można pośmiać się przez chwilę. Jeśli jednak rozgrywający się na scenie przez niemal półtorej godziny prawdziwy rodzinny dramat ma nam uzmysłowić w jakim miejscu znajdujemy się dzisiaj jako społeczeństwo, to z czego tu się śmiać? Oglądamy w końcu naprawdę poważny konflikt pomiędzy czterema bliskimi sobie osobami, z których każda jest przekonana o swojej racji i które nie są w stanie znaleźć porozumienia i drogi do siebie, a tolerancja każdej z nich kończy się tam, gdzie zaczynają się poglądy i prawo do nich drugiej strony, i słyszymy o problemach, które niebezpiecznie eskalują mimo pięknych pozorów.
Autorzy sztuk teatralnych, rysując grubą kreską charaktery głównych bohaterów, pokazując jak przez szkło powiększające ich wady i obnażając bez litości ich słabe strony, wystawiając je na pośmiewisko i wytykając „palcami” – od wieków doprowadzali do łez ze śmiechu publiczność, która widziała w nich swoich sąsiadów, znajomych, ludzi wokół. Tylko nie samych siebie. Tym razem jednak słysząc salwy śmiechu na widowni, chciałoby się powtórzyć za Gogolem głośno i dobitnie: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie! „
Sztuka Modzelewskiego oczywiście bawi nas i na pewno takie było założenie autora – łatwiej jest „przełknąć” gorzką pigułkę prawdy doprawiając ją elementami komediowymi – ale przecież nie powinna. Być może zresztą stąd właśnie biorą się nasze problemy z kompletną niemożnością wzajemnego porozumienia. Śmiejemy się i wskazujemy palcem na innych, wyszydzając ich wady – poglądy, sposób życia, sposób wychowywania dzieci. A tak naprawdę to my sami, z naszą ciągłą potrzebą oceniania innych, krytykowania ich i stawiania siebie w roli autorytetów moralnych, a jednocześnie pełni niedoskonałości widocznych na pierwszy rzut oka – stoimy po tej stronie sceny, która budzi największe wątpliwości. Rodzi się pytanie, jedno z wielu: kim są dzisiejsi „inteligenci”? Jak dzisiaj odnajduje się „inteligencja” w przypisywanej jej roli? Jak spełnia swoje „zadania”?
„Inteligenci” to sztuka o wojnie polsko – polskiej na wszelkich możliwych płaszczyznach, a w dodatku rozgrywająca się w ramach jednej rodziny, w której żyjące obok siebie od lat osoby nie są w stanie znaleźć porozumienia i wspólnego mianownika dla swoich odmiennych wzorców myślenia, ale przede wszystkim – wcale im na tym nie zależy. Od tego chyba należałoby zacząć wszelkie dyskusje na temat konfliktu światopoglądowego, który ma miejsce obecnie w Polsce, jak i coraz wyraźniejszych podziałów na „naszych” i „obcych”, „inteligentów” i „nie-inteligentów”, na „katolików” i „nie-katolików”, na tych, którzy są otwarci na świat i zachodzące na nim zmiany i tych, którzy nawet nie dopuszczają myśli o możliwości jakichkolwiek zmian. Okazuje się jednak, że te podziały wcale nie są jednoznaczne i takie czarno-białe jakby się nam wydawało. Ktoś deklarujący się jako liberał, może nagle z jakiegoś powodu zacząć zbliżać się do „prawej” strony, a osoba mocno „lewicująca” ze swoimi przekonaniami nagle wychyla się poza wszelką skalę i zaczyna prezentować kompletną bezideowość. Bo o to wcale dzisiaj nie jest tak trudno.
Czy wierność konkretnym wartościom dzisiaj nie ma racji bytu? Czy nie moglibyśmy obejść się bez walki i po prostu żyć obok siebie według własnych scenariuszy? Jak to się dzieje, że kompletnie wyzwolona matka, wyznająca wolność myślenia, poglądów, sposobu życia, deklarująca jak najdalej idącą tolerancję dla odmienności rasowej i seksualnej (świetna rola Izabeli Kuny), wychowuje syna na kogoś, kto całkowicie kontestuje jej poglądy, stawia się po zupełnie przeciwnej stronie i wręcz wypowiada jej wojnę? Czy to dlatego, że uległ wpływowi konserwatywnej ciotki, czy może dlatego, że dla tejże konserwatywnej ciotki jego matce już nie starcza tolerancji? A tym samym – swoim całym życiem i postępowaniem przeczy sama sobie.
Czy religijna i trzymająca się mocno, jak przyczółku nie do zdobycia, wartości katolickich, jakie wpajano jej od dzieciństwa, siostra głównej bohaterki – mimo to okazująca się osobą nie bez skaz i mającą na sumieniu sporo grzeszków (wspaniała, niesamowicie przekonująca w tej roli Agata Kulesza) – może stanowić wzór dla kogoś, kto szuka w życiu odpowiedzi na coraz bardziej widoczny rozkład wartości takich jak rodzina, związki, relacje międzyludzkie?
Czym jest dzisiaj wolność – dla wielu z nas kluczowa w życiu, najważniejsza dla rozwoju, postępu – wolność myślenia i postępowania? Czy wolnością jest możliwość bycia postępowym w jak najszerszym tego słowa znaczeniu? A co z wolnością do bycia sobą – kimkolwiek nie chciałoby się być? Czy nasza wolność nie powinna kończyć się tam, gdzie zaczyna się wolność innych? Czy mamy prawo pouczać innych i krytykować ich za ich sposób myślenia? Czy ktokolwiek ma takie prawo?
W sztuce Modzelewskiego „wolność myślenia” w inteligenckim domu doprowadziła do skrajnie ekstremistycznej postawy najstarszego z synów głównych bohaterów. Jak to możliwe? Jaką siłę przekazu miały poglądy i postawa rodziców, skoro efekt jest dokładnie odwrotny? A może „wolnością myślenia” zastąpione zostały wzajemne relacje, bliskość i zrozumienie, w końcu wyparte całkowicie w myśl postępowego wychowania i otwartego związku?
Warto zwrócić uwagę na to, że w sztuce wszystkie strony konfliktu zostały wzięte pod lupę i poddane dosyć surowej ocenie. Skonfliktowane rodzone siostry, które rożni wszystko: wiara, poglądy, styl życia, nawet sposób mówienia – wręcz zastanawia fakt, że pochodzą z tego samego domu, ale przecież takich obrazków życie podsuwa nam mnóstwo. Mąż Anny – Szczepan (Wojciech Malajkat), który zdaje się być najbardziej wyważony w swoich poglądach i próbuje być mediatorem w toczących się w tej rodzinie wojnach, jednak brakuje mu determinacji i konsekwencji w działaniu. Nie jest też żadnym autorytetem dla syna, który widzi wyraźnie, że w domu rządzi bardzo silna i niezależna matka. Niezależna, a może – egoistyczna? W końcu syn, który nie utożsamia się z żadną ze znanych mu postaw, kpi z nich i odrzuca je, a swoją postawą zaprzecza wszystkiemu temu, co mu wpajano od dziecka. Swoim buntem, walką, brutalnością występuje jednocześnie przeciwko całemu światu, ale też po prostu przeciwko rodzicom, którzy zawiedli w swojej roli.
Sztuka pt. „Inteligenci” nie jest wcale lekką komedią. Budzi pytania, na które trudno znaleźć odpowiedzi. To sztuka nie tylko o relacjach rodzinnych – o tym, że nie to, co mówimy do naszych dzieci, tłumaczymy im, wpajamy, „wykrzykujemy” w codziennych sporach zadecyduje o tym, w co uwierzą i czy uwierzą nam. Ale w takiej samej lub większej mierze to, jak żyjemy, jak wygląda nasz związek, nasze relacje z innymi, także z krewnymi i znajomymi. Jest także o tym, że to, co najbardziej lubimy w życiu, z którejkolwiek strony się nie znajdujemy, to pozory. Pozory, które stwarzamy bez przerwy, budując swój obraz dla innych, a kiedy na jaw zaczyna wychodzić prawda, wszyscy jesteśmy tak samo dalecy od wszelkich ideałów. O ile w ogóle jakiś ideał, wzorzec, jedyna prawidłowa postawa w życiu są możliwe.
Naprawdę świetny spektakl w reżyserii Wojciecha Malajkata, z genialnymi kreacjami aktorskimi Izabeli Kuny, Agaty Kuleszy i Wojciecha Malajkata do obejrzenia w Teatrze Mała Warszawa. Oby sztuka doczekała się premier również na innych scenach i nie tylko w Warszawie i dojrzałej, skłonnej do zastanowienia się nad tym wszystkim naprawdę głęboko publiczności.
Inteligenci
-
Autor: Marek Modzelewski
-
Reżyseria: Wojciech Malajkat
-
Premiera: 17.09.2021 scena Spektaklove w Małej Warszawie
-
Obsada: Agata Kulesza, Izabela Kuna, Wojciech Malajkat, Maciej Łączyński/Maciej M. Tomaszewski (II rok Wydziału Aktorskiego AT w Warszawie, debiut teatralny)
Widziałam spektakl w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. I…. o ironio, jaka………z to rozrywka! Po prostu rynsztok! Steki wulgarnych słów wylewających się ze sceny i tyle. . Po co płacić za bilet 140 zł, jak można po prostu otworzyć okno na ulicę czy podwórze i usłyszeć to samo w identycznym wydaniu. Dla mnie to żadna sztuka. I ten rechot dochodzący czasami z widowni – straszne! Teatr schodzi na dno.Wielka szkoda. Żałuję, że zabrałam na to paskudztwo mojego syna, bo przyznać muszę patrzył z dezaprobatą na to widowisko. Dziwię się aktorom, którzy podjęli się tych ról, no ale za pieniądze…………………………..Halina Jankowska