„Terapeutka” B.A. Paris, czyli dlaczego najciemniej pod latarnią

Uwielbiam wieczór z książką, najlepiej taką, która sprawia, że kolejnego dnia już od samego rana wyczekuję wieczoru. Uwielbiam również kryminały i thrillery, choć dawno nie miałam niestety okazji żadnego przeczytać. Zmieniła to „Terapeutka” B.A. Paris, która szczęśliwie trafiła w moje ręce. To kolejna książka autorki, która swoim głośnym debiutem „Za zamkniętymi drzwiami” z 2016 roku wdarła się do świata literatury.
Na tym osiedlu wszystko jest doskonałe. Nawet zbrodnia.*
Alice i Leo wprowadzają się do pięknego, świeżo wyremontowanego domu na ekskluzywnym zamkniętym osiedlu. Wydaje się to spełnieniem ich marzeń, co oczywiście szybko zostanie zweryfikowane przez rzeczywistość. Ale wszystko po kolei. Alice czuje ogromną potrzebę integracji i nawiązania przyjaźni z sąsiadami, co jest tym trudniejsze, że znają się i przyjaźnią w swoim zamkniętym kręgu dużo dłużej. Szybko jednak zapoznaje się z trzema kobietami, Eve, Marią i Tamsin, jednak ta ostatnia traktuje ją chłodno i ewidentnie nie darzy sympatią. Już na początku książki Alice, wbrew swojemu partnerowi, organizuje parapetówkę dla wszystkich nowych sąsiadów, mając nadzieję na udaną integrację i wkroczenie do ich świata. Zjawia się na niej jednak, jak okazuje się później, ktoś spoza osiedla…
Ku swojemu przerażeniu, główna bohaterka odkrywa dość szybko tragiczne wydarzenie, które miało miejsce w jej nowym domu. Od razu uświadamia sobie, dlaczego tak luksusowe miejsce cenowo było w zasięgu ręki jej i Leo. Odkryta tajemnica staje się obsesją Alice. Kobieta za wszelką cenę chce na własną rękę odkryć, kto tak naprawdę stał (lub stoi) za tragedią.

Fot. Marta Szymańska
Teraz czas na moją refleksję, co do której wciąż mam mieszane uczucia: podczas czytania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w kółko powtarza się schemat popołudniowa kawa z sąsiadkami – skierowanie rozmowy na temat zbrodni – emocjonalne zamieszanie głównej bohaterki. Raz u niej w domu, raz w domu sąsiadki, raz w kawiarni, ale wciąż to samo. Mimo to nie chcę jednak powiedzieć, że książka była marna; zdecydowanie na jej korzyść przemawiają na pozór drobne, idealnie przemycone przez autorkę szczegóły czy sytuacje, które raczej nawet nie zwróciłyby naszej (czytelników) uwagi, gdyby nie fakt, że książka w naszych rękach to thriller. Nie było huków, wystrzałów z ukrytej broni, a jednak klimat tajemnicy, strachu i absolutnego odsłonięcia na niebezpieczeństwo został zbudowany, według mnie, fenomenalnie.
Osobiste wątki głównej bohaterki zarówno z jej przeszłości, jak i teraźniejszości, przeplatają się z tajemnicami zamkniętego osiedla i jego mieszkańców. „Śledztwo” prowadzone na własną rękę się rozrasta; niestety, powoli zawęża się grono osób, którym można ufać. A ostatecznie okazuje się, że najciemniej faktycznie jest pod latarnią.
„Terapeutka” (była nią była mieszkanka nowego domu głównych bohaterów, w książce pojawia się kilka retrospekcyjnych scen z jej udziałem) to dobra książka na kilka wiosennych wieczór. Czyta się ją bardzo sprawnie i z wielką przyjemnością. Czytelnik, oczywiście trochę wodzony za nos, może dotrzymywać kroku Alice w odkrywaniu coraz to nowych tajemnic i powiązań bohaterów z kolejnymi sekretami i wydarzeniami. Ja osobiście nie do końca mogłam utożsamić się z główną bohaterką (nie zawsze przekonywał mnie jej schemat działania czy też upór, ale prawdą jest, że miała do tego swoje powody). Jednakże uważam, że postacie powieści są dobrze zbudowane i przekonujące – każda w stylu, który reprezentuje. Nawet Leo, który większą część czasu spędza z dala od swojej partnerki, nie rozmywa się na kartach książki.
Podsumowując, „Terapeutka” się broni. Jej największą zaletą jest niespokojna atmosfera, jak na thriller przystało. Po jej przeczytaniu podjęłam jedno postanowienie: sięgnąć po poprzednie książki B.A. Paris, choćby z czystej ciekawości.
„Terapeutka”, Wydawnictwo Albatros
*Cytat pochodzi z okładki recenzowanej książki.