Dlaczego należy wybrać się do Królestwa Labassecour – recenzja „Villette”

Dynamika Villette, trzeciej powieści Charlotte Brontë jest tak wolna, że momentami ciężko zauważalna. Przyzwyczajonym do wartkich akcji, pościgów i przemocy z początku pewnie ciężko będzie odnaleźć się w tak subtelnej narracji leniwie toczącego się życia młodej kobiety w XIX wieku. Nie jest to jednak opowieść o niczym.
Główną bohaterką powieści jest Lucy Snowe. Bez domu, rodziny i majątku, przez kilka lat pracuje, opiekując się niedołężną, starą panną Marchmont. Po śmierci kobiety, postanawia pozostawić wszystko, co do tej pory znała, wyjeżdża z Anglii i szuka swojego szczęścia w Księstwie Labassecour. Nie zna języka, nie ma przyjaciół. Może liczyć tylko na siebie i uprzejmych nieznajomych. Trafia do gotyckiego miasteczka Villette. Zatrudnia ją niejaka Madame Beck, właścicielka pensji dla dziewcząt, w charakterze opiekunki dla swoich dzieci. Z czasem Lucy Snowe zostaje nauczycielką w owym internacie, prowadzonym przez przebiegłą i podejrzliwą kobietę.
Villette jest inspirującym zapisem myśli i uczuć, które Charlotte Brontë pozwala nam przeżywać z nią na nowo. Jest bowiem artystycznym odzwierciedleniem życia samej autorki, a miejsca, w których toczy się akcja, są wzorowane na Belgii i jej miasteczkach.
Stwierdzenie, że Villette jest trudną powieścią, jest nader trafne. Główna bohaterka, jednocześnie narratorka pierwszoosobowa, jest niezwykle pasywną, młodą kobietą – z tego powodu, wraz z początkiem lektury, można odnieść wrażenie, że jej wewnętrzne wywody nigdy się nie skończą, a jej nastawienie do życia nie zazna promieni słonecznych. Lucy Snowe jednak zabiera nas w podróż po własnej psychice, potrzebie odnajdywania szczęścia, przedstawia nam swój świat, jakim go widzi. Skutkuje to czasami celowym bądź nie, przekłamaniem opowiadanych wydarzeń, wprowadzającym czytelnika w błąd.
Charlotte Brontë wymusza na odbiorcy odrobinę zastanowienia się. Autorka nie wręcza nam narratora, który opowiada wydarzenia tak, jak są, żebyśmy my bezrefleksyjnie mogli na nie reagować. Ona odwraca te role, w skutek czego rozemocjonowaną i dającą się ponieść uczuciom postacią jest narratorka właśnie – nam przypada rola poukładania sobie w głowie tego, co nam daje.
Nie brak w świecie Lucy Snowe, a co za tym idzie – w jej narracji – emocji, załamań nerwowych, irracjonalnych zachowań i histerii, przygód i halucynacji po narkotykach, które obnażają wrażliwą psychikę dziewczyny. O tym właśnie jest ta powieść. Pierwszych skrzypiec nie gra tu plot (jest o miłości), a to, co dzieje się wewnątrz naszej bardzo specyficznej, momentami nieznośnej, głównej bohaterki.
Charlote Brontë analizuje wystawione na próbę, wiele prób, stany psychiczne dziewczyny. Podkreśla konteksty kulturowe, społeczeństwo zdominowane przez patriarchat i próby odnalezienia własnego „ja”. Jako pierwsza podjęła się próby opowiedzenia historii w ten właśnie sposób. Warto rzucić sobie wyzwanie przeczytania tej okazałej lektury i poddaniu się refleksji nad dziełem, które za nader wybitne uznali pisarze tacy jak Virginia Woolf, George Eliot (Mary Anne Evans) czy George Henry Lewes.