W kierunku zagłady

Czy świat zmierza nieuchronnie ku zagładzie? Czy czeka nas klęska głodowa, upadek miast i powrót do koczowniczego trybu życia? Czy taka wizja jest realna, czy też to nigdy nie może się zdarzyć? Doniesienia o ocieplaniu się klimatu i zgubnym wpływie działalności człowieka na przyrodę znane są od lat, jednak przez wielu bagatelizowane. Na co dzień czujemy się bezpieczni – chociaż trwająca od ponad roku pandemia popsuła nastroje większości z nas i mocno zachwiała poczuciem spokoju. Rozwój zaawansowanych technologii, infrastruktury miast, przemysłu, produkcji żywności i tak dalej od wielu lat sprawiają, że jako mieszkańcy cywilizacji zachodniej czujemy się w jakimś stopniu panami swojego losu i życia. Nie martwi nas to, że wokół ginie przyroda i całe gatunki zwierząt na świecie, że spożywanie przez nas wielu ulubionych produktów okupione jest cierpieniem tych zwierząt i zamianą całych hektarów zdrowej dzikiej roślinności na uprawy produktów przydatnych człowiekowi. Dzieje się to z dala od naszych domów i mieszkań, możemy więc przecież spać spokojnie. Czy aby na pewno?
Maja Lunde – autorka cyklu trzech świetnych książek: „Historia życia pszczół”, „Błękit” i „Ostatni” – postanowiła zburzyć nasz spokój i nas obudzić. Jest przy tym chwilami bezwzględna i nie próbuje pozostawiać nam złudzeń. Świat wokół zmierza ku zagładzie i to jest naprawdę ostatni moment, żeby się opamiętać. Swoją działalnością człowiek doprowadził do nieodwracalnych zmian w ekosystemie, nieustannie niszczy, truje, zaśmieca wszelkie możliwe zakątki planety, a nawet wszechświat. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie, a przecież to tylko mały wycinek świata.
Powieści Lunde niosą ze sobą przekaz, którego nie trzeba specjalnie szukać między wierszami. Autorka pisze wprost o tym, jaki wpływ mają działania człowieka na Ziemię i jaką wizję przyszłości to ze sobą niesie. Powieść pt. „Ostatni” została jak zwykle podzielona przez autorkę na trzy biegnące równolegle wątki, których bohaterowie żyją w różnych okresach ostatniego stulecia. To interesujący zabieg charakterystyczny dla tego cyklu – można by właściwie potraktować je jako trzy odrębne powieści. Jednak jak zwykle u Lunde, bohaterów żyjących w innym czasie i miejscu coś łączy – tym razem jest to miłość do koni i walka o przetrwanie rzadkiego gatunku dzikich koni Przewalskiego. Świat ludzi przenika się tu znowu bardzo mocno ze światem przyrody, przy czym można by zastanawiać się nad współzależnościami: ludzie próbują ratować zwierzęta przed wpływem ludzkości na ich istnienie? Czy ratunek byłby potrzebny, gdyby nie działania człowieka na przestrzeni wieków? Czy garstka osób, która poświęca swe życie dla ratowania ginących gatunków ma szansę z potężną machiną, jaką uruchomił człowiek, rozwijając na wielką skalę działania przemysłowe?
Bohaterowie powieści Lunde to ludzie wyróżniający się pewną niezłomnością charakterów. Doświadczeni przez życie starają się codziennie od nowa podnosić się i walczyć, chociaż czasami brakuje im siły. Być może dlatego są w stanie emocjonalnie zbliżyć się do stworzeń, które wobec potęgi człowieka są bezsilne. Z drugiej strony postacie są skonstruowane w taki sposób, że trudno nam jest się z którąś z nich się utożsamiać. Są w jakiś sposób szorstkie, pozbawione wyidealizowanych zalet, pełne ludzkich słabości i ułomności. Przez to bardziej realne.
Czytając książki Lunde odczuwamy pewien niepokój, dreszcz na plecach – jakby to, o czym pisze, mogło w jakiś sposób czaić się gdzieś w pobliżu, przyjść nagle i wyrwać nas z naszego uporządkowanego świata, z naszego życia pełnego oczekiwań i roszczeń. Pretensji o to, że świat nie jest bardziej nam przychylny, że jest jeszcze za mało „wygodny”. Ten niepokój jest potrzebny – nie pozwala na pozostawanie obojętnym i jednocześnie ustawia nas nareszcie w odpowiednim miejscu – nie centralnym, a raczej równoległym do innych gatunków zamieszkujących Ziemię.
Co z naszą przychylnością wobec otaczającej przyrody? Czy aby na pewno nasza wygoda jest najważniejsza? Czy człowiek może przetrwać niszcząc wszystko, co wokół? Jak można by ocenić nasz gatunek przez pryzmat tego zadufania w sobie i potrzeby podporządkowywania sobie natury i nie tylko? Pojęcie równowagi kojarzy się nieodzownie z pewnym stanem wypływającym z założeń funkcjonowania ekosystemu, którego człowiek – chcąc nie chcąc – jest częścią. Przyroda bez ingerencji człowieka funkcjonuje doskonale, a gatunki wspierają się, wzajemnie stymulując swój rozwój. Człowiek swoją działalnością narusza tę równowagę i zaburza naturalne procesy. Degraduje zamiast stymulować. To w końcu musi obrócić się przeciwko niemu, ponieważ sam znajduje się w środku tego ekosystemu, o czym zdaje się zapominać. To trochę – mówiąc najprościej – jak podcinanie gałęzi, na której się siedzi.
Maja Lunde przypomina nam o tym i burzy nasz spokój celowo. Można by sobie życzyć jedynie, żeby robiła to nadal. To skłania do myślenia, zmienia priorytety i uświadamia, że być może nasza chwilami niezachwiana pewność siebie ma bardzo niepewne podstawy, a świat, który wydaje się zorganizowany, bezpieczny i dostosowany do naszych potrzeb, może za jakiś czas runąć. Taka będzie cena czy też zapłata za lata niefrasobliwości.
Czy w związku z tym jest jeszcze jakaś nadzieja? Czy jest szansa na odwrócenie tego? Maja Lunde poprzez bohaterów swoich powieści pokazuje, że człowiek ma w sobie wielką skłonność do niszczenia, ale także do budowania. Ponadto jego wola walki bywa niezłomna. Tak naprawdę wystarczyłoby, żeby wiedza, siła i energia ludzi została skierowana w odpowiednią stronę. Wtedy byłaby szansa zarówno dla wszystkich żyjących na naszej planecie gatunków, jak i dla nas. Proste? Dobrze by było.
Maja Lunde, Ostatni, Wydawnictwo Literackie 2021 r.