Ameryka oczami Didion…

Nareszcie ktoś odważył zmierzyć się z wydaniem dzieła Joan Didion – jednej z najważniejszych amerykańskich dziennikarek i pisarek, przedstawicielki nurtu Nowego Dziennikarstwa. Dzięki Wydawnictwu Cyranka w nasze ręce trafia Dryfując do Betlejem (tłum. Mikołaj Denderski).
Minęło ponad pół wieku od pierwszego wydania Dryfując do Betlejemi niemal 15 lat od ostatniej premiery książki Joan Didion w języku polskim. Wydaje mi się, że ta niesamowita autorka została w naszym kraju nieco zapomniana więc tym bardziej cieszy fakt, że Wydawnictwo Cyranka zdecydowało się wydać jej zbiór reportaży po tylu latach od premiery, i przypomnieć nam Didion.
Dryfując do Betlejem to zbiór reportaży i esejów, którego premiera miała miejsce w 1968 roku. Początkowo teksty zawarte w książce ukazywały się w gazetach i czasopismach, m.in. w „The Saturday Evening Post”, „Holiday” czy „Vogue”. Książkę podzielono na trzy części: Style życia w złotej krainie, Zapiski osobiste i Siedem miejsc ducha.
W pierwszej części znajdziemy teksty o USA w latach 60., głównie Kalifornii. Umieszczono tu również reportaż, którego tytuł dał nazwę całemu zbiorowi. Ten tekst wywołał chyba największe poruszenie wśród amerykańskich czytelników. Didion przedstawiła w nim San Francisco, które w tamtym okresie stało się amerykańską (a może i ogólnoświatową) stolicą hipisów. W wielu wyobrażeniach dzieci kwiaty kojarzyły się z ideą wolnej miłości, życiem w komunach i grą na gitarze. Na pierwszy plan wysuwały się również ich kolorowe stroje, długie włosy i niewinne grupowe muzykowanie. Reporterka jako jedna z pierwszych wzięła na warsztat pisarski tę subkulturę i obaliła mit niewinności ruchu. Hipisi w tekście Didion to ludzie niesamowicie nieodpowiedzialni, którzy powtarzają slogany jak mantrę, jednocześnie nie mając z nimi wiele wspólnego; ich głównym motorem w życiu jest niepohamowana chęć zabawy, a celem – odurzanie się coraz nowszymi i bardziej niebezpiecznymi narkotykami oraz innymi substancjami. Najmocniejszym, a jednocześnie najbardziej poruszającym i wstrząsającym jest opis odurzonej kwasem małej dziewczynki…
W dalszej części książki przeczytamy teksty bardziej osobiste, dotyczące życia prywatnego autorki. Muszę stwierdzić, że te eseje zainteresowały mnie bardziej niż te stricte o USA. Znalazłem w nich nieco ukojenia na ten trudny czas.
Teksty Didion to dowód, że dobra literatura nigdy się nie zestarzeje. Pomimo tego, że książka Dryfując do Betlejemopowiada o Stanach Zjednoczonych w latach 60. XX wieku, możemy przyrównać ją do naszej rzeczywistości. Autorka, przez opisane zjawiska i postacie, stara się przedstawić mechanizmy kierujące ludźmi we współczesnym społeczeństwie szeroko rozumianego Zachodu. Można nawet pokusić się o tezę, że przedstawia kondycję ludzkości w ogóle.
Trzeba jednak przyznać, że styl pisania Joan Didion odbiega nieco od tradycyjnej formy reportażu. Nie odnajdziemy tam suchych faktów czy literackiej, ale jednocześnie nieco bezrefleksyjnej relacji. Autorka nie dystansuje się od opisywanych wydarzeń, pokazuje nam je z własnej perspektywy. Czy to źle? Moim zdaniem nie, traktuję to wręcz jako zaletę. Bardzo trudne, a może nawet niemożliwe, jest obiektywne przedstawienie faktów. Zawsze będzie to relacja przefiltrowana przez oczy autora. Uważam zatem, że nie warto skupiać się na dążeniu do osiągnięcia niemożliwej obiektywności – lepiej otwarcie zaznaczyć swoje zdanie.
Joan Didion to bez wątpienia mistrzyni słowa pisanego, zatem Dryfując do Betlejem to lektura obowiązkowa dla wszystkich. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Mimo że minęło ponad pół wieku od wydania jej książki to cały czas czuć świeżość i innowacyjność w języku i stylu artystki. Gorąco polecam!