To nie jest kolejny film dla nastolatków o umieraniu – Life in a year [RECENZJA]

Gwiazd naszych wina, Trzy kroki od siebie, Zanim się pojawiłeś, Wszystkie jasne miejsca… długo można byłoby wymieniać znane, ale niezbyt przeze mnie lubiane, wyciskacze łez dla nastolatków. Powstają niemal hurtowo, szturmują kina i umysły młodych dorosłych oraz nakręcają sprzedaż producentom chusteczek higienicznych. Tu warto postawić pytanie, czy kolejny film tego typu był nam potrzebny? Może zaskoczy Was moja odpowiedź – jak najbardziej!!!
Czytając opis Life in a year trudno nie pomyśleć sobie, gdzieś to już słyszałem:
Siedemnastoletni Daryn dowiaduje się, że jego dziewczyna umiera. W rok, który jej pozostał postanawia dać jej „całe życie”.
Ktoś się zakochuje, ktoś korzysta z życia póki może, ktoś umiera, ktoś zostaje… brzmi to bardzo sztampowo i konwencjonalnie – no i trochę tak jest. Wydarzenia są dosyć przewidywalne, a schematy są powielane. Jednak widz ma posiadający pełną tego świadomość, moim zdaniem będzie się bawił na seansie bardzo dobrze.

fot. materiały zza kulis filmu Life in a year (2020)
Wydaje mi się, że ten film jest bardzo samoświadomy i jego twórcy trochę bawili się kliszami charakterystycznymi dla „filmów dla nastolatków o umieraniu”. Dzięki temu całość odbiera się na troszkę innym poziomie i bardziej niż, moim prywatnym zdaniem, okropne Wszystkie jasne miejsca, przypomina mi to Oskara i Panią Różę. Jest to duże wyróżnienie, ponieważ była to jedna z moich ulubionych lektur szkolnych kiedykolwiek przeczytanych. Postać Isabelle, podobnie jak tytułowy bohater u Emanuela-Schmitta przechodzi przez życie dosyć szybkim krokiem, czego wymaga od niej nieuleczalna choroba.

fot. materiały zza kulis filmu Life in a year (2020)
Ta historia, chociaż tak podobna do wielu innych, naprawdę łapie za serce. Jedną z głównych przyczyn jest aktorstwo na najwyższym poziomie. Niestety jeśli chodzi o komercyjne filmy dla widowni young adult, twórcy często zakładają, ze widz przyjmie wszystko. Dlatego też dostajemy czasami nawet społecznie szkodliwe filmy, które do tego są słabo napisane i zagrane na mantrę drewnianej kłody. Najnowszy obraz Mitji Okorna na szczęście tego unika, a Cara Delavingne i Jaden Smith są tak przekonywujący, że wręcz widać iskry między nimi. W ich postaci da i chce się wierzyć, co sprawia, że naprawdę potrzebne po seansie są chusteczki (lub rękaw kinowego sąsiada). Na wspomnienie zasługuje również ojciec śmiertelnie chorej dziewczyny, który również jest fenomenalnie napisaną i odegraną postacią.
Przy okazji mój przyjaciel i szanowny współwidz stwierdził, że chyba najbardziej podobał mi się jeż i powinnam zawrzeć to w swojej recenzji – nie wstydzę się więc powiedzieć, że jeż absolutnie skradł moje serce, a po seansie zaczęłam sprawdzać nawet ceny terrariów dla owych zwierząt. W tym miejscu chciałabym serdecznie kolegę pozdrowić i zadedykować mu to wtrącenie…
Muszę przyznać, że podchodziłam do tego filmu z dużym dystansem, bo jak chyba zdążyliście zauważyć, nie przepadam za „filmami o umieraniu dla nastolatek”. Ten jednak pozytywnie mnie zaskoczył, a Mitja Okorn po raz kolejny pokazał, że można robić filmy schematyczne, które się tym schematom sprytnie wymykają. Nic więc dziwnego, że upomniało się o niego Hollywood. Ktoś w końcu musi odczarować obrazy dla młodych widzów (i wiele innych).
Film dostępny jest na platformie Player
Eliza Hajdenrajch