Póki śmierć nas nie rozłączy

„Przez całe życie wydawało mi się, że jest obok mnie. Nawet niewidzialny sprawiał, że się go bałam. Tego chyba sędziowie oczekiwaliście ode mnie, co? Że opowiadając o swej zbrodni wspomnę dzieciństwo? Ale zanim wydacie na mnie wyrok przypomnijcie sobie mnie, małą, kiedy tata mnie tłucze. Mama mnie nie broni, tylko milczy w kącie kuchni.” Słowa te wypowiada Tilda, bohaterka spektaklu Iwony Kempy „Miłość od ostatniego wejrzenia”, który oglądać możemy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, od dziecka mierzy się z przemocą ze strony mężczyzn. Wykorzystywanie seksualne, znęcanie psychiczne i bicie to jej codzienność. Opowiada swoją historię obrazowo, wulgarnie, pełna nienawiści i rozczarowania. Początkowo może być to nieco szokujące, ale szybko okazuje się, że o przeżyciach bohaterki nie da się mówić w sposób elegancki i wyważony, że tylko dosadny język jest w stanie opisać traumatyczne losy Tildy.
Iwona Kempa wzięła na warsztat tekst trudny, porażająco szczery i uczyniła z niego doskonały spektakl. Nie jest to zresztą jej pierwsze zetknięcie z prozą Vedrany Rudan. W 2017 roku, w Teatrze Nowym Proxima zrealizowała „Murzynów we Florencji”, spektakl, który cieszył się dużym uznaniem wśród krytyków i widzów. Sięgając po kolejny utwór chorwackiej pisarki, Kempa swoim zwyczajem zabiera widzów w świat teatru skupionego na emocjach, pozbawionego zbędnych ozdobników, co stanowi niejako znak rozpoznawczy reżyserki. Podobnie klimat tworzy również w dramatach „Nad czarnym jeziorem” i „Ojcu”, które oglądać możemy w Teatrze Ateneum. Za każdym razem jest to intymne niemalże spotkanie z aktorami, co pozwala nam, widzom, wejść w kreowaną na scenie rzeczywistość i poczuć się nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wydarzeń.
Vedrana Rudan w swojej prozie bardzo często sięga po wątki autobiograficzne. Przygląda się wnikliwie otaczającej ją rzeczywistości, posługuje się wulgarnym językiem, a tematyka dotyka zazwyczaj szeroko pojętych problemów społecznych. Na język polski przetłumaczono jej cztery książki, z czego najbardziej znaną jest „Ucho, gardło, nóż”, na podstawie którego powstał monodram pod tym samym tytułem, wystawiany w Teatrze Polonia.
Iwona Kempa zaangażowała do swojego spektaklu pięć znakomitych aktorek. Cztery z nich – Karolina Charkiewicz, Magdalena Czerwińska, Anna Gajewska oraz Agata Wątróbska – wcielają się w rolę głównej bohaterki w poszczególnych etapach jej życia. Prowadzą nas przez dzieciństwo, pełne przemocy i wykorzystywania. Wczesną dorosłość i szaleńcze poszukiwania tego jedynego mężczyzny, który zamiast być ideałem, okazuje się potworem. Dojrzałość wypełnioną lękiem, fizyczną słabością i złością na samą siebie. Zabieg ten pozwala spojrzeć na przemoc jako ciągłość, nie odizolowany przypadek, wręcz sztafetę, w której kolejne pokolenia wikłają się w koszmar bez wyjścia. Jako piątą aktorkę możemy podziwiać Małgorzatę Niemirską, grającą matkę Tildy. Jej bohaterka, bezwolna, milcząca, pełna lęku, w swym końcowym monologu doskonale opisuje mechanizm powstawania przemocy i powielania go przez kolejne pokolenia córek i matek. „Dlaczego marnujecie swój czas na analizowanie błędów swoich matek? Dorośnijcie, małe suki! Weźcie świat w swoje wypielęgnowane ręce i poślijcie precz niechcianych facetów. No zróbcie wreszcie coś dla siebie!”. Wykrzykuje te słowa, które nigdy nie padają na czas, stłumione przez kolejne razy wymierzane przez mężów i ojców. Na scenie, pomimo ich obecności w fabule, nie ma żadnych mężczyzn. W rolę ojca, męża i kochanka wcielają się obecne już na scenie kobiety, co wydaje się zabiegiem mającym na celu pokreślenie, że w tym dramacie nie ma miejsca na kogokolwiek poza kobietami właśnie.
Scenografia stworzona przez Joannę Zemanek jest doskonałym dopełnieniem tego, co dzieje się na scenie: kilka krzeseł, mikrofony oraz pudła wypełnione sukniami ślubnymi. W każdą z nich ubrana była kiedyś panna młoda. Scenografka otrzymała je od byłych właścicielek, panien młodych, obecnie rozwódek. Również aktorki noszą białe suknie – stanowiące atrybut wychodzących za mąż kobiet i idących do komunii dziewczynek, traktowany jako symbol przejścia i zawierzenia komuś, kto powinien obdarzać troską i miłością. W spektaklu to dziewczęce marzenie o byciu księżniczką, idącą z radością do tego jednego jedynego, szukającą nadziei i zapomnienia, jest natychmiast skonfrontowane z rzeczywistością. Książę na białym rumaku staje się nagle kimś, kto „spluwa, rzyga i nie myje członka”. Nie ma miejsca na marzenia tam, gdzie nieustająco trwa wojna.
„Miłość od ostatniego wejrzenia” jest spektaklem o przemocy. O uwikłaniu w związki pozbawione miłości i czułości, przepełnione strachem, gniewem i frustracją. O matkach, które miałyśmy i o tych, którymi jesteśmy. Ten brutalny i dosadny tekst, pełen goryczy i rozczarowania, będący atakiem na rodzinę, matkę, ojca, męża i społeczeństwo w ogóle, jest również wyrazem bezsilności i rozczarowania sobą. Nie daje widzowi łatwych rozwiązań, oferuje za to możliwość przejrzenia się w lustrze i podjęcia próby odpowiedzi na pytanie, ile Tildy jest w każdym z nas i naszym otoczeniu. W kraju, w którym prawa kobiet są spychane na boczny tor, a patriarchat trzyma się mocno, powinna to być lektura obowiązkowa.