„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” i co teraz?

W kulturze popularnej utrwaliło się porównanie czarny humor jest jak para nóg, nie każdy je ma. Tak to już z nim jest, że czasami bardziej niż sama treść żartu, śmieszy nas reakcja otoczenia. W przypadku tego filmu widać to gołym okiem. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek polski film tak bardzo podzielił krytyków (wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się na Filmwebie). Z tego powodu postanowiłam sprawdzić na własne patrzałki, o co tyle zamieszania.
Nie będę kłamać, kiedy razem z przyjaciółmi zaczęliśmy oglądać ten film, o bardzo późnej godzinie nocnej, spodziewałam się, czegoś w stylu „Strasznego filmu” na polską mantrę ze słabymi dialogami i drewnianym aktorstwem. Na pewien sposób, można więc powiedzieć, że to, co zobaczyłam, zawiodło moje oczekiwania. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” to coś, czego w naszych rodzimych kinach jeszcze nie grali. Mieszanka horrorowego pastiszu, komedii omyłek i dramatu rodzinnego, okraszona wyraźnymi nawiązaniami popkulturowymi – mamy np. scenę rodem z „Lśnienia” Kubricka oraz tarantinowską czcionkę na plakacie (ja dostrzegłam również podobieństwo sceny bijatyki do sceny kościelnej z moich ukochanych „Kingsmanów”, ale bardzo możliwe, że to po prostu mój spaczony umysł). To wszystko składa się na szokująco dobrą czarną komedię, którą przyjemnie się ogląda.

materiały promocyjne filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020)
Fabuła jest oparta na zabiegu inwersji i raczej prosta – dwóch policjantów przyjeżdża na miejsce, gdzie odbyła się tragiczna w skutkach impreza sylwestrowa. Na miejscu czeka na nich mnóstwo ciał i jeszcze więcej pytań. W tym momencie wracamy do feralnej nocy, żeby dowiedzieć się, jak do tego doszło. Wszystkich bohaterów poznajemy już w pierwszych scenach retrospekcji, kiedy gospodarz oprowadza kolegę po domu i przedstawia mu osoby, które będą towarzyszyć im w oczekiwaniu na nowy rok. Casting jest absolutnie fenomenalny. Duże pole do popisu otrzymali młodzi, aspirujący aktorzy, którzy spisali się na medal. Stworzyli bohaterów, których chciało się oglądać i naprawdę dało się polubić. Nawet przeklinana przez wielu Julia Wieniawa nie irytowała widza. Trochę miejsca zostało także dla nazwisk takich jak Krzywkowska, Woronowicz, czy Łozowski.

materiały promocyjne filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020)
Obok zabawy konwencją, gołych pań, litrów alkoholu i przedziwnych seksualnych fiksacji, pojawiają się także wątki naprawdę chwytające za serce i cenne życiowe lekcje. Tu najjaśniej błyszczą Krzywkowska, w swoim monologu oraz postać dostawcy pizzy (sic!). Jeśli o tego drugiego chodzi, chociaż mogłoby się wydawać, że bohater grany przez Adama Bobika, nie jest wybitnie istotny, jeśli chodzi o fabułę, to właśnie on dźwiga na swoich barkach prawie cały dramatyzm filmu. Jego historia jest tak przejmująca, że bez bicia muszę się przyznać, że uroniłam niejedną łezkę, a kiedy powiązane zostały pewne wątki, miałam ochotę rzucić laptopem o ścianę.

materiały promocyjne filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020)
W tym miejscu warto również wspomnieć o tym, że ten film należy oglądać dokładnie i naprawdę skupić się na seansie. Jest w nim wiele pozornie błahych informacji i wskazówek, które na późniejszych etapach są ze sobą w inteligentny sposób łączone i tworzą większą całość. Na pochwałę zasługują także płynne przejścia muzyczne oraz sposób przemieszczania się pomiędzy bohaterami.
Debiutancki film Jana Belcla jest świeży i bardzo odważny. Na polskim rynku filmowym wiele było prób zabaw różnymi konwencjami i zazwyczaj były one przeszarżowanie i nie wychodziły najlepiej. Obraz Belcla wypada na ich tle znakomicie. Aż szkoda, że wszyscy tytułowi przyjaciele nie żyją, bo chętnie obejrzałabym ich dalsze perypetie.
Film dostępny jest na platformie Netflix
Eliza Hajdenrajch