„Panna doktór Sadowska” – recenzja

Tytułowa „doktór” Zofia Sadowska była kobietą nietuzinkową i nie boję się powiedzieć, że wybitną. Z wyróżnieniem ukończyła jedno z warszawskich gimnazjów, potem wyjechała na studia medyczne do Sankt Petersburga, gdzie na Wojenno-Medycznej Akademii, jako pierwsza kobieta i pierwsza Polka, obroniła doktorat. Angażowała się również w działalność społeczną i feministyczną.
W 1918 roku lekarka wróciła do Warszawy, gdzie zaczęła pracę w wyuczonym zawodzie. Była znaną osobistością w Warszawie. Weszła nawet w skład delegacji, która domagała się od Józefa Piłsudskiego przyznania kobietom praw wyborczych. Zdziwienie warszawiaków wzbudzał jej wygląd – ubierała się trochę jak mężczyzna, poza tym krążyły plotki o jej romansach z kobietami. Prawdziwy skandal wybuchł po artykule jednego z dzienników, który napisał o domniemanych orgiach w gabinecie Sadowskiej przy ulicy Mazowieckiej. Rozpoczęło to serię procesów sądowych, które ciągnęły się przez kilka lat, a jako świadków powoływano śmietankę towarzyską przedwojennej Warszawy, m.in. Hankę Ordonównę czy słynną Messalkę, czyli Lucynę Messal. Głównym tematem rozpraw stała się po prostu orientacja seksualna lekarki. Niestety, procesy spowodowane przez nietolerancję społeczeństwa (dzisiaj nazwalibyśmy to zjawisko po prostu homofobią) zniszczyły karierę i życie znakomitej lekarki i działaczki społecznej.
Wojciech Szot oparł biografię Sadowskiej na gazetach z dwudziestolecia międzywojennego, które relacjonowały proces warszawskiej lekarki. Większość z nich nazwalibyśmy dzisiaj brukowcami – szukały taniej sensacji, miały często prześmiewczy charakter. Ich celem nie było pokazanie obiektywnej prawdy, wręcz przeciwnie – im ostrzejszy ton relacji, tym lepiej. W książce znajdziemy również fragmenty artykułów prasowych, a nawet satyryczne utwory powstałe pod wpływem procesu Sadowskiej. Na podstawie tych materiałów źródłowych zrekonstruował przebieg procesów sądowych, a także mentalność Polaków z dwudziestolecia międzywojennego. Czy nasz światopogląd różni się od tego naszych dziadków i pradziadków? Przekonajcie się sami!
Moim zdaniem jednak w reportażu Szota jest za mało literatury. Wydaje się, że autor bał się wyjść poza fakty, ciężko nawet odnaleźć jakiekolwiek sformowane przez niego opinie czy przemyślenia na podejmowany temat. Język również można nazwać jako „dziennikarski” – jest dosyć konkretny, mało w nim ozdobników. Z tego powodu „Pannę doktór Sadowską” czyta się trochę jak długi reportaż z czasopisma. Nie uważam tego za minus, po prostu preferuję więcej artyzmu w reportażu.
„Panna doktór Sadowska” Wojciecha Szota to jeden z najważniejszych reportaży tego roku, a przede wszystkim dokładna, wręcz koronkowa praca autora. Przypisy zajmują kilkadziesiąt stron! Autor z pewnością spędził w archiwach i bibliotekach wiele godzin, a owocem jego ciężkiej pracy jest reportaż, który powinien przeczytać każdy, kto interesuje się historią, ale również współczesną polityką i socjologią. Mechanizmy nienawiści i eliminowania mniejszości w ogóle się nie zmieniają.
