Długa zabawa czasem – recenzja „Tenet” Christophera Nolana
Christopher Nolan to twórca specyficzny – jego filmy są zazwyczaj nietuzinkowe, posiadają intrygujące rozwiązania fabularne i najwyższej jakości efekty specjalne. Nie może zatem dziwić, że Tenet nie jest w jego filmografii wyjątkiem.
Wszystko zaczyna się akcją przypominającą prolog Mrocznego Rycerza – oto grupa zamaskowanych zbirów atakuje nie bank, jak to miało miejsce w produkcji z 2008 roku, a kijowską operę. Pojawia się tu również pierwszy nolanowski stempel – prosta z pozoru akcja terrorystyczna posiada nie tylko drugie, ale i trzecie dno, a pojedynczy wystrzał, który prawie rani protagonistę filmu (John David Washington) staje się jednocześnie zagadką dla niego jak i dla widzów. Jak przystało na kino szpiegowskie połączone elementami science fiction z thrillerem mamy tu starą jak świat akcję ratowania ludzkości przed zagładą, zabawy z czasem, kobietę w potrzebie i rosyjskiego oligarchę.
Najlepiej z całej obsady wypada Robert Pattinson – mający na swoim koncie coraz ciekawsze role zerwał już łatkę nastoletniego wampira ze Zmierzchu i pokazuje, że pochwały, którymi obsypywał go po premierze The Lighthouse tak znakomity aktor jakim jest Willem Dafoe nie były czystą kurtuazją, a realną oceną możliwości Pattinsona – jego postać jako jedyna ma w sobie nie tylko chęć ocalenia świata, ale również aktorski luz, który sprawia, że staje się autentyczna jako współpracownik głównego bohatera – relacja między nimi jest pod względem aktorskim najsilniejszym punktem tej produkcji. Oczywiście należy zaznaczyć, że również Washington wywiązuje się ze swojego zadania lepiej niż przyzwoicie i pokazuje, że angaż do Tenet był dobrą decyzją obsadową. Szkoda, że tak niewiele czasu spędza na ekranie Michael Caine, którego rola jest tylko epizodyczna. Zawodzi nieco drugi plan – Kenneth Branagh jako Andrei Sator miewa w tym filmie lepsze i gorsze momenty wpisując się w konwencję gotowego na wszystko tyrana, który prędzej zabije swoją żonę niż pozwoli jej odejść. Gra ją Elizabeth Debicki i niestety jest to trochę powtórka z Wdów Steve’a McQueena – jej postać ulega despotycznemu mężowi, ale posiada wyższe IQ niż Alice z wymienionego przed chwilą filmu. W podobny sposób została zresztą obsadzona w Nocnym recepcjoniście Susanne Bier, co tylko wzmaga wrażenie, że ogląda się ją po raz kolejny w tej samej roli mimo, że z postawionego przed nią zadania wywiązuje się bez zarzutu.
Problemem jest jednak scenariusz – nie tyle w warstwie fabularnej ile w dialogowej. Zbyt dużo tu rozmów o tym co jest czym, dlaczego działa w określony sposób i jakie będą konsekwencje pomyłki podczas akcji ratowania świata. Postacie stają się przez to mniej autentyczne, a trudności, które muszą przezwyciężyć interesują nas mniej niż historia Cobba z podobnej łamigłówki stworzonej przez reżysera w Incepcji. Niestety Tenet nie staje w tym samym rzędzie co produkcja z Leonardo DiCaprio ponieważ intryga, misternie zaplanowana przez Nolana, zbyt szybko staje się jasna i gdy zrozumiemy „kto jest kim” i czego chce to napięcie podczas seansu nieznacznie spada – może do tego dojść, jeśli znamy filmografię Brytyjczyka i wszystkie jego stosowane od lat sztuczki. Paradoksalnie Tenet lepiej powinni odebrać widzowie, którzy nie śledzą tak uważnie kariery Nolana. Trzeba zaznaczyć, że sama historia została napisana bardzo dobrze na poziomie niedostępnym dla większości twórców kina akcji i angażuje na tyle byśmy chcieli poznać jej zakończenie. Zaskakuje na minus muzyka, której autorem jest Ludwig Göransson – za bardzo brzmi jak kalka tego, co dotychczas tworzył Hans Zimmer. Na drugim biegunie są zdjęcia Hoyte van Hoytemy, które są na poziomie najważniejszych branżowych nagród – jego dzieło ogląda się z podziwem wymalowanym na twarzy, a specjaliści od efektów specjalnych po raz kolejny pokazują, że są mistrzami w swojej dziedzinie.
Mimo wszystkich wymienionych niedociągnięć Tenet to wciąż naprawdę dobre i wystarczająco niebanalne kino akcji, które w dodatku pełne jest widowiskowych scen akcji nakręconych z ogromnym rozmachem i wyczuciem. Christopher Nolan po raz kolejny pokazał, że świetnie czuje się w podobnej stylistyce, co tym bardziej sprawia, że prawdopodobny staje się mariaż brytyjskiego reżysera z serią, której głównym bohaterem jest James Bond.
Ocena: 7/10.