„Nie ma” w Teatrze Żydowskim w Warszawie

Przestrzegano mnie przed książką Mariusza Szczygła pt. „Nie ma”. Nie dlatego, że zła. Ale dlatego, że trudna. Nie każdy i nie w każdym momencie swojego życia potrzebuje tej książki – takie słyszałam opinie. Że smutna i przygnębiająca i że przyjdzie na nią czas, ale oby jak najpóźniej. Nie przeczytałam jej więc w ogóle. Przynajmniej na razie. Zakładam, że odbiór treści tej książki w jakiś sposób warunkuje nasz własny punkt odniesienia, miejsce, w jakim jesteśmy akurat w naszym życiu i nasze samopoczucie. Nie byłam pewna, czy tak samo może być ze sztuką, która powstała na podstawie książki. Wiem jednak, że książki potrafią oddziaływać bardziej, bo w jakiś sposób – jakkolwiek to „naiwnie” brzmi – pozostajemy z nimi sam na sam. Teatr oczywiście potrafi nami wstrząsnąć równie mocno, jednak sporą część emocji bierze na siebie aktor i właściwie to on przede wszystkim je dźwiga, a to sprawia, że do nas docierają poprzez swego rodzaju rezonans i łatwiej jest nam się z nimi uporać. Dlatego czasami łatwiej jest najpierw obejrzeć sztukę.

Nie ma, fot. M. Stankiewicz

Antonimem dla „nie ma” może być tylko „jest”. Kiedy sobie to uświadamiamy, od razu dociera do nas moc tych dwóch słów zestawionych obok siebie. „Nie ma” – więc nie jest, nie istnieje, przestało być. To spory ciężar znaczeniowy. Brak czegoś, utrata, może nawet koniec. Może nawet ostateczny. Kojarzy nam się więc „nie ma” z czymś ostatecznym, namacalnym, wypełniającym wszystko wokół i połykającym wszystko, co jest dowodem na to, że obok „nie ma” zawsze coś jednak jest. Nie pomaga świadomość, że „nie ma” dotyka każdego, prędzej czy później, i że nie ma przed nim ucieczki.

Mariusz Szczygieł ma zdolność „łagodzenia”, oswajania tematu jak dzikiego kota, który zamiast uciekać, siada mu na kolanach. Od zawsze tak mi się kojarzy i nie potrafię znaleźć bardziej odpowiedniego określenia. Jego monolog  – wprowadzenie do sztuki „Nie ma”, która powstała na podstawie jego książki – sprawia, że przestajemy się bać. Bo przecież „nie ma” zawsze w końcu czymś się wypełnia. A co więcej – to „nie ma” staje się nasze wspólne, bo ból – a czasami tylko dyskomfort – spowodowany stratą jest taki sam u każdego, a sposób radzenia sobie z nim u wielu z nas bardzo podobny.

„Nie ma” kojarzyłoby się raczej z ciemnością i pustką. Spektakl przygotowany przez artystów Teatru Żydowskiego w Warszawie jest jasny, tylko przesycony szarością. Sceny odgrywane są w dużych jasnych pomieszczeniach, przez okna wpada do środka dzienne światło. „Nie ma” w Teatrze Żydowskim nie chce nas przestraszyć. Dotyka serca, ale nie epatuje smutkiem. Wypełnia „nie ma” życiem, które trwa do końca. Kolejne „rozdziały” sztuki wprowadzają nas w jakiś kawałek świata bohaterów, których „nie ma” jest nieco inne. Siostry Woźniakowskie – na całe życie naznaczone przez historię swojego pochodzenia, którego musiały się wyprzeć – poruszający wątek, w którym brak czegoś w ciągu życia wypełnia się bez przerwy wzajemną relacją i upartym trzymaniem się wymyślonej tożsamości, zanim ostateczne „nie ma” wyda się najlepszą odpowiedzią na ból powodowany tą nienormalną egzystencją. Jerzy Szczygieł, który powoli traci pamięć, ale nie chęć życia, i którego „nie ma” spełnia się powoli, najpierw lukami w pamięci, a podróż do Pragi, być może ostatnia w życiu, odsuwa „nie ma” w bliżej nieokreśloną przyszłość, chociaż nie zmienia tego, że jest nieodzowne. W końcu Viola Fiszerowa – niezwykła autorka równie niezwykłych wierszy, które zaczęła pisać po śmierci męża. Które jakby czekały w jej głowie na taki moment, kiedy będą mogły przybrać formę i kształt, i dopiero strata uruchomiła coś w środku i taki sposób komunikowania na zewnątrz bólu – a jednocześnie wypełniania „nie ma” – okazał się najlepszy.

Nie ma, fot. M. Stankiewicz

„Nie ma” Mariusza Szczygła nie jest łatwe. Pozostawia nas z pytaniami, na które prędzej czy później każdy z nas musi się otworzyć, nawet jeśli bardzo nie chce. Co jeśli „nie ma” jest bez dna? I nie jest możliwe, aby wypełnić je czymkolwiek? Co jeśli jest to czarna otchłań, w której tylko odbijają się nasze myśli, jak echo? Czego możemy się chwycić, żeby nie wpaść do środka, nie dać się jej wciągnąć, bo wtedy już nie wydostaniemy się na zewnątrz? I czy nie o to w tym właśnie przede wszystkim chodzi  – żeby mieć się czego uchwycić? Czegoś, co wciąż utrzymuje nas przy życiu.

W sztuce „Nie ma” doskonałe, poruszające kreacje aktorskie sprawiają, że nagle znajdujemy się w samym środku czyjejś historii, w jakimś kluczowym momencie życia kolejnych bohaterów, a wchodząc w nie znienacka z początku nie wiemy, że stykamy się niemal bezpośrednio ze stratą, która ich dotyka. Podzielenie sztuki na kilka scen, które możemy oglądać w dowolnej kolejności, daje nam możliwość kreowania, poukładania wątków według własnych odczuć, odczytywania ich na swój własny sposób i tworzenia zupełnie nowej całości. Podobnie jak w książce, gdzie w dowolnej kolejności możemy czytać reportaże Mariusza Szczygła. Wspaniała muzyka i bardzo prosta scenografia to doskonała oprawa tematu, który jest obszerny i niewyczerpywalny, a przy tym możliwy do wypełnienia tak wieloma różnymi treściami i emocjami. A jednocześnie tak subtelny i delikatny, że niedobrze byłoby to spłoszyć. Na szczęście twórcom udało się uchwycić go z prawdziwym wyczuciem, nie odzierając ze znaczenia, pozostawiając mu jego metafizyczny wymiar i przede wszystkim nie „przeszkadzając” widzowi zmierzyć się ze swoim własnym „nie ma” podczas oglądania. Dzięki temu otrzymujemy piękną i poruszającą całość, którą naprawdę warto obejrzeć.

Nie ma, fot. M. Stankiewicz

Koniecznie trzeba wspomnieć, że Teatr Żydowski przygotował spektakl online na specjalnej platformie z możliwością dostępu do niej za niewielką opłatą. Spektakl powstał więc z założenia dla licznych odbiorców w Internecie. To zupełnie nowa formuła, wymuszona przez obecną sytuację epidemiologiczną, coś nowatorskiego i przy tym interesującego. Teatr żywy, oglądany z widowni, zawsze będzie czymś wyjątkowym i nie do zastąpienia. Jednak brak możliwości oglądania artystów na żywo nie musi nas wcale od sztuki teatralnej tak bardzo oddalać. Warto korzystać z propozycji wersji online różnych teatrów – dobre sztuki oglądane w ten sposób nie tracą na wartości. Nie ujmuje to talentu i siły przekazu świetnym aktorom. A co do naszego odbioru – pamiętajmy, że zależy on w największej mierze od nas samych i od tego, czy zechcemy się otworzyć na taką formę sztuki teatralnej.

Nie ma, Teatr Żydowski w Warszawie 

Scenariusz i reżyseria: Agnieszka Lipiec – Wróblewska

Opracowanie muzyczne: Janek Miklaszewski

Występują:

Daniel „Czacza” Antoniewicz, Marcin Błaszak, Małgorzata Majewska, Joanna Przybyłowska, Jerzy Walczak

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Żydowskiego w Warszawie

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.