„Nawiedzony dom” – świat opowiadany przez Virginię Woolf

Virginię Woolf uznaje się za czołową przedstawicielkę literatury modernistycznej XX wieku. Fascynuje do dzisiaj jak pisarka i feministka ale także jako ktoś, kto mimo śmiałych poglądów i odwadze, by żyć na swój własny sposób, nie poradził sobie z ciężarem życia. Przy czym zdaje się, że to nie otaczająca rzeczywistość a raczej demony mieszkające w najdalszych zakamarkach jej duszy i głowy, w końcu doprowadziły ją do samobójczej śmierci.
Jej styl pisania jest bardzo charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny poprzez oryginalne podejście do kwestii czasu i świadomości, specyficznie prowadzoną narrację i zupełne odejście od realistycznego przedstawiania świata.

Virginia Woolf
Będąc wielką wielbicielką pisarstwa Woolf i zaczytując się w niej od lat, nazywam sposób opisywania przez nią świata i ludzi „rzeką myśli”. Ma się bowiem wrażenie, że autorka przelewa na papier skojarzenia, fascynacje, porównania i przemyślenia prosto z głowy, „na gorąco”, bez specjalnej dbałości o miejsce i czas akcji, o przyczynę i skutek. To jednak tylko wrażenie, bowiem chyba żadne zdanie czy nawet słowo nie są nigdy użyte przez nią pochopnie lub nie pasują do całości. Wszystko ma swoje miejsce, sens i cel.
Z drugiej strony podczas lektury przychodzi wciąż na myśl określenie „opowiadania rzeczywistości” bo podczas gdy inni pisarze oddają nam najczęściej fikcyjny świat, stworzony przez siebie i przelany na karty powieści i zostawiają nas z nim sam na sam, tak Virginia Woolf zdaje się opowiadać nam świat widziany przez nią w danej chwili, zdaje się też być ciągle obecna gdzieś w tle. Bohaterami jej książek i opowiadań mogą być zarówno wymyślone przez nią postacie jak też na przykład obraz wiszący na ścianie, który akurat przykuł jej uwagę albo chodzący po ścianie ślimak, który z jednej strony rozprasza myśli a z drugiej powoduje, że szybują one gdzieś w odległe miejsca i czasy. Mamy wrażenie, że autorka stoi za każdym zdaniem, każdym słowem i ani przez moment nas nie opuszcza. Jakby każde opowiadanie nosiło ślad jej silnej i wyjątkowej osobowości i miejsc, w jakich na co dzień się obracała. Trochę też czujemy się tak, jakbyśmy mieli możliwość przez chwilę patrzeć na świat przesuwający się przed jej oczami przez pryzmat jej obserwacji i spostrzeżeń, jakbyśmy zamieszkali w jej głowie.
Jestem przekonana, że proza Virginii Woolf nie potrzebuje specjalnej rekomendacji. Zawsze będzie miała duże grono miłośników i zawsze znajdą się tacy, którzy właśnie ją dla siebie odkryli. Z drugiej strony nie ma sensu namawiać kogokolwiek do sięgnięcia po jej dzieła bo tę prozę prawdopodobnie albo się uwielbia – i zatapia w niej całkowicie – albo odrzuca. Być może nie jest to proza dla każdego bo nie każdy odnajdzie się w tym świecie, w którym podąża się nie wydeptanymi ścieżkami. Dla fanów jej twórczości to fascynujące wędrówki ale najważniejsze jest, żeby złapać myśl, jaka przyświeca autorce i dać się jej ponieść.
Wydany w tym roku po raz kolejny przez Wydawnictwo Literackie dosyć obszerny tom opowiadań pod wspólnym tytułem pt. „Nawiedzony dom” dla obeznanych z jej prozą będzie możliwością spotkania ze znanymi już bohaterami. Mam tu na myśli głównie typy osobowości przywoływane przez nią w jej różnych dziełach ale także konkretne postacie, jak słynna pani Dalloway. Bohaterowie, których tworzy i opisuje ta niezwykła pisarka, to osoby często nie potrafiące odnaleźć się w niewygodnych gorsetach, jakie nakłada na nie życie z racji pochodzenia, pozycji społecznej czy płci. Czytelnik zbliża się do nich w chwili, kiedy właśnie uświadamiają sobie swoje położenie i zaczynają „wiercić” się w miejscu, mając ochotę uciec, mimo, że nie ma dokąd.
Jest w prozie Woolf coś, co w nas samych wywołuje jakiś niepokój, poczucie pewnego dyskomfortu, z którego dotąd nie zdawaliśmy sobie sprawy. Życie wtłacza nas w różne role, nie wszystkie przez nas chciane i niełatwo jest nam się w tym odnaleźć mimo, że codziennie od nowa podejmujemy próby. Czytając opowiadania czy powieści Virgin Woolf nagle sobie to uświadamiamy i to jest pewna pułapka tej literatury, nie każdy jest bowiem na to przygotowany.
Opowiadania zebrane w tomie „Nawiedzony dom” podzielono na cztery części według okresów , w których powstały. Pierwszą część zatytułowano „Wczesne opowiadania”, kolejne to: „Lata 1917 – 1921”, „Lata 1922 – 1925” i w końcu „Lata 1926 – 1941”.
Jest w w tych opowiadaniach coś „surowego”, coś bardzo – niełatwo znaleźć określenie i to nie jest najlepsze: przyziemnego. Dotyka spraw, które są zupełnie „zwyczajne” – spotkania ze znajomymi, rozmowy przy stole, podróże, relacje rodzinne i przyjacielskie, słabości ludzkie, od wieków niezmienne . A jednocześnie jest coś tak genialnego w sposobie wychwytania pewnych stanów ducha i umysłu bohaterów opowiadań przez autorkę, że nagle widzimy sprawy w zupełnie innym świetle a właściwie – widzimy je po raz pierwszy tak wyraźnie. Bo okazuje się, że dotąd doskonale je znaliśmy, jednak nigdy nie potrafilibyśmy tak ich opisać czy w taki sposób ująć. Niemal każde z opowiadań kończy się czymś na kształt puenty i stąd prawdopodobnie pochodzi to wrażenie nagłego odkrycia, jakby dotknięcia sedna danej historii. Warto sięgnąć po „Nawiedzony dom” także, a może przede wszystkim dlatego, że wszystkie tematy poruszone przez pisarkę są bardzo uniwersalne i wciąż aktualne. Każde z tych opowiadań zasługiwałoby na osobną recenzję, jednak kilka z nich można polecić szczególnej uwadze, mając na względzie to, jak dużo mówią o nas samych: o tym, jak oceniamy ludzi, których spotykamy na swojej drodze (genialna „Dama w lustrze: refleksja”), albo jak łatwo przywiązujemy się do przedmiotów i jak słabi potrafimy być wobec własnych namiętności („Rzeczy trwałe”, „Księżna i jubiler”), jak trudno nam znosić konwenanse i odnajdywać się wśród innych ludzi i jak niewygodnie nam często w rolach, które narzuca nam się w różnych sytuacjach w życiu („Nowa suknia”, „Człowiek, który kochał bliźnich”, „Towarzystwo”), jak trudno jest odnaleźć się ludziom w związku i jak prosto można to opisać („Lappin i Lapinowa”, „Spadek”) czy w końcu jak bardzo dotyka nas ulotność naszego życia („Współczucie”, „Trzy obrazy”).
Ci, którzy znają prozę tej autorki w opowiadaniach zebranych w tym tomie znajdą to wszystko, co dla niej najbardziej charakterystyczne – bardzo wnikliwą obserwację i analizę otaczającej rzeczywistości, począwszy od współczesnych wydarzeń społeczno-politycznych aż po żywotność szarych komórek u właśnie napotkanego człowieka lub układ ledwie widocznych żyłek na przejrzystych skrzydełkach muchy latającej uporczywie pod sufitem. W każdym zdaniu napisanym przez Woolf przebija jej inteligencja i błyskotliwość, które musiały bardzo utrudniać jej życie w czasach, kiedy kobietom nie pozwalano kształcić się i rozwijać w takim stopniu, w jakim by sobie życzyły. Dla miłośników jej twórczości to znak rozpoznawczy. Dla tych, którzy jeszcze jej nie znają, to przyjemne wyzwanie, które naprawdę warto podjąć. Dla mnie osobiście największą i bardzo miłą niespodzianką w tym tomie jest krótkie opowiadanie pt. „Błękitna zasłona” – forma zabawy wyobraźnią, zaskakująca dla mnie w przypadku tej autorki, coś wręcz na kształt bajki. Coś tak bardzo lekkiego na tle całej znanej mi dotąd twórczości pisarki. To przypomina mi o jeszcze jednej ważnej rzeczy: najczęściej postrzegamy pisarstwo V. Woolf przez pryzmat jej biografii i śmierci. To kładzie się cieniem na jej dziełach i dodaje im swego rodzaju ciężaru. Kiedy jednak odrzucimy ten sposób patrzenia, znajdziemy w jej opowiadaniach i książkach bardzo dużo ironii i niesamowitego wyczucia komizmu pewnych sytuacji; do tego koniecznie należy wspomnieć o wspaniałych opisach przyrody i naprawdę świetnym stylu pisarki. Warto mieć to na uwadze sięgając po „Nawiedzony dom” i po prostu cieszyć się doskonałą lekturą.
Virginia Woolf, Nawiedzony Dom, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2020 r.