MUSHKA | WYWIAD | „O RETY!”

Monika, Kuba, Mateusz, Paweł i Kamil to piątka młodych, zdolnych muzyków współtworzących zespół Mushka. Dzisiaj, z okazji premiery ich najnowszego utworu, O rety!, przedstawiam Wam zapowiadaną od jakiegoś czasu rozmowę z członkami zespołu, pierwszą w ich karierze (a na pewno nie ostatnią!). Zatem, jeśli jesteście ciekawi, czemu Mushka jest Mushką i skąd inspiracja (już teraz mogę zdradzić, że dość oryginalna) do najnowszego utworu, czytajcie dalej!
Natalia Łupińska: Skąd pomysł na nietypową, nie do końca jednoznaczną nazwę zespołu?
Monika Sawicka: Pomysł na nazwę zespołu wiąże się z wizerunkiem scenicznym. Na początku podczas tworzenia nazwy zależało mi, żeby nazwa była krótka i łączyła się ze sposobem autoprezentacji; żeby wszystko było spójne. Poza tym przyjęło się w społeczeństwie, że muszka to typowo męska ozdoba, a ja zarówno w tekstach, jak i w życiu lubię tworzyć rzeczy po swojemu. Dlatego zdecydowałam, że mała ozdoba na szyi będzie występować w logo i na scenie. I tak się przyjęło, od początku – za czasów ery solo i potem już z chłopakami. Chociaż czasem jak koło nosa lata mały owad to chłopaki żartują, że “oo, leci muszka”.
Kuba Modzelewski: Tak jak wyżej Monia napisała – cała koncepcja nazwy wiąże się z jej przeszłością muzyczną; niegdyś był to solowy projekt, który prowadziła sama. Po dołączeniu do naszego trio padła propozycja o kontynuowaniu działalności pod tą nazwą i tak się przyjęło. Skoro nazwa budzi kontrowersje – cieszymy się! O to chodziło.
N.Ł.: W jakich okolicznościach Mushka stała się Mushką? Kiedy i jak się poznaliście?
M.S.: To dość długa historia, ale w skrócie – Kuba poznał Matiego na jednym z wydarzeń muzycznych w swojej szkole. Zobaczył w nim potencjał, więc razem z Pawłem, z którym gra już od paru lat, stworzyli instrumentalne trio. Jednak z tyłu głowy mieli wizję stworzenia pełnego składu z wokalem. Tak się złożyło, że ja akurat szukałam gitarzysty, z którym mogłabym zacząć współpracę i pociągnąć projekt, który zaczęłam solo. Tak spotkałam Mateusza, który poznał mnie z Kubą i Pawłem. Po czasie, kiedy poczuliśmy potrzebę dopełnienia naszych autorskich kompozycji, znaleźliśmy Kamila, który odpowiedział na nasze ogłoszenie dotyczące klawiszy. Po paru pierwszych próbach zagranych razem wiedzieliśmy, że to strzał w dziesiątkę i że wszystko jest na swoim miejscu.
K.M: Historia Mushki jest dość niecodzienna, bo gdyby nie nasza otwartość na nowe rzeczy i chęć grania w coraz to nowych projektach muzycznych, zespół zapewne by nie powstał. Z Pawełkiem (perkusistą) gramy jako sekcja w wielu projektach, w wielu również mieliśmy przyjemność grać razem i żeby nie skłamać – trwa to już prawie 10 lat, jak wspólnie dzielimy scenę i studio; nawet razem je tworzyliśmy, zaczynając od ocieplenia, a kończąc na obsłudze i serwisowaniu sprzętu – takie złote rączki z nas.
Mati pojawił się zupełnie przypadkowo. Chodziliśmy do szkoły, gdzie wśród ludzi królowało disco polo i średniej jakości rap. Pewnego dnia na apelu (na którym, jak zawsze, miałem słuchawki na uszach) zobaczyłem na scenie chłopaka z gitarą; każdemu chcę dać szansę, więc zdjąłem słuchawki – i to było najbardziej wartościowe zdjęcie słuchawek z uszu w moim życiu, bo Mati mnie onieśmielił. Po występie podszedłem do niego i pogratulowałem, powiedziałem, że też gram i generalnie fajnie byłoby się spotkać kiedyś. Od tamtego momentu minęły 2 czy 3 lata, zanim się spotkaliśmy.
Wracając w sumie do aktualności… Początkowo z Matim próbowaliśmy zdziałać coś we dwóch. Muzycy z ogłoszeń się nie sprawdzali, a uwierzcie, paru ich było. W końcu zrezygnowany powiedziałem – ok! Namówię Pawła, musi znaleźć czas, ten projekt ma potencjał! Pierwsze parę prób z Pawłem zaowocowało trzema koncepcjami, w które po niedługim czasie oczekiwania wkleiła się ze swoim mushkowym wokalem Monia. Był to również strzał w dziesiątkę, bo dogadaliśmy się i muzycznie, i personalnie, bo co by nie było, jako zespół tworzymy również paczkę, która łączy w sobie przeróżne relacje – ale to, kto, z kim i dlaczego niech pozostanie naszą słodką tajemnicą.
Po stworzeniu materiału w kwartecie stwierdziliśmy, że czegoś brakuje; nie wiedzieliśmy, czy drugiej gitary, czy piana, czy nawet kogoś, kto zagra na trójkącie. Tutaj los się odwrócił i wybitny klawiszowiec – Kamil – idealnie wpasował się w nasz klimat. To piękny przykład tego, że każdy schemat czy fatum (w tym przypadku średnich muzyków z ogłoszeń) można przełamać!
Kamil Lewicki: W zespole zacząłem grać w maju tego roku. Od dwóch lat nie uczestniczyłem w żadnych większych przedsięwzięciach muzycznych, co zaczynało mi coraz bardziej doskwierać. Jednocześnie nie wiedziałem kompletnie, w jaki sposób to przełamać, tym bardziej że ogrom zespołów i muzyków na naprawdę wysokim poziomie w samej Warszawie i okolicach potrafi często onieśmielić. Jednak pewnego dnia zobaczyłem na facebooku ogłoszenie, w którym zespół poszukiwał m.in. klawiszowca. Tym zespołem była oczywiście Mushka. Gdy przesłuchałem pierwsze dwa utwory, od razu uznałem, że to jest to, czego chcę być częścią i bez zastanowienia napisałem do Moniki. Już na pierwszej próbie widziałem, że rozumiemy się zarówno muzycznie, jak i personalnie i że ta, bądź co bądź, spontaniczna decyzja była jedną z najlepszych, jakie mogłem podjąć. Cieszę się, że przyjęto mnie z otwartymi ramionami.
N.Ł.: W jakich słowach opisalibyście muzykę, jaką tworzycie? Co Was najbardziej inspiruje do jej tworzenia?
K.M.: Ciężko mi opisać muzykę, jaką tworzymy, bo sam jestem jej częścią, ale przyznam się, że czasem lubię przycisnąć gaz do dechy, słuchając naszych mocniejszych numerów w samochodzie. To, co tworzymy, to wynik tego, kim jesteśmy, więc cóż, zabrzmi to jak w podstawówce, ale przynajmniej będzie obrazowo:
- Energiczna
- Refleksyjna
- Nietuzinkowa
- Czasem melancholijna
- I jak sama nazwa wskazuje – niejednoznaczna.
Nie chcę odpowiadać za zespół w kwestii inspiracji, więc opowiem o sobie. Tak naprawdę nie inspiruję się niczym, nie mam ulubionego basisty, ulubionego brzmienia ani ulubionego stylu czy sposobu gry. Granie (nawet na basie) ma być tym, kim jestem ja, sposobem wyrażania siebie, więc czemu mam inspirować się kimś, kto już wymyślił swoją postać w świecie muzyki?
Jedyną moją inspiracją jest to, co czuję w momencie, gdy gram numer, pewne poczucie, które mówi mi: “Ej, Kuba, tu powinna być pauza, a tam dalej przed refrenem slajd – to zabrzmi, zaufaj mi” – i ja ufam. To jest moja inspiracja.
Mateusz Łempicki: Jeśli chcielibyśmy już tak „zamykać się w ramy”, to na pewno można powiedzieć, że w naszej muzyce znajdą się elementy rocka, indie i funku… To chyba takie najbardziej słyszalne akcenty. Natomiast, tak jak mówią Monia i Kuba, nie da się tego tak jednoznacznie określić, ponieważ nie myślimy o tym, co jaki ma mieć styl muzyczny. Po prostu tworzymy i czerpiemy z tego frajdę!
K.L.: Myślę, że największą wartością tego zespołu jest właśnie to, że muzyka, jaką tworzymy, jest składową naszych osobistych upodobań i inspiracji muzycznych, które potrafimy połączyć w spójną całość. To sprawia, że nasza muzyka jest autentyczna i żywa, ponieważ każdy w swej grze i śpiewie wyraża po prostu siebie. Oczywiście można próbować nas zaszufladkować w jakieś konkretne ramy gatunkowe, ale myślę, że właśnie ta pewna nieuchwytność stylistyczna jest też tym, co może intrygować słuchaczy i sprawia, że jest to coś świeżego.
N.Ł.: W zespole jest Was pięcioro – czy przy takiej liczbie osób nie robi się “tłoczno”? Jak łączycie własne wizje w brzmienie Mushki? Wasze gusty muzyczne są podobne czy słuchacie zupełnie różnych rzeczy?
M.S.: Tłoczno? Wręcz przeciwnie. Każdy opowiada swoją część, każdy dokłada swoją cegiełkę. Od kiedy pojawiły się klawisze, nasza muzyka jest dopełniona i dopiero teraz oddycha, ma w sobie niepowtarzalne “smaczki”. Wcześniej, jak graliśmy we czwórkę, zasadniczą część stanowił bas, który mocno się wybijał i często na równi z gitarą prowadził melodię. Myślę, że każdy z nas spełnia swoje wizje w brzmieniu Mushki. Czasem Mati przyniesie swój riff, czasem ja przyniosę gotowy tekst i melodię. Często mamy nie do końca ukształtowane pomysły, a w trakcie prób je szlifujemy. Duże znaczenie mają nasze inspiracje zaciągnięte z tego, czego słuchamy na co dzień. Razem z Kubą mamy bardzo podobny gust muzyczny, ale chyba każdy z nas słucha odmiennych gatunków, od indie rocka przez pop aż po elementy psychodeliki.
K.M.: Temat jest prostszy niż się wydaje, jeśli weźmiemy 10 osób i poprosimy, żeby wykonały zadanie, o którym nie mają zielonego pojęcia – będzie tłok, będzie chaos, nikt nie będzie wiedział, co robić, mimo szczerych chęci. Każdy z nas ma jakąś swoją muzyczną przeszłość, myślę, że na tyle znamy swoje miejsce w zespole, czy to jako sekcja, czy jako gitara solowa/rytmiczna – tak, Mati robi za dwóch [śmiech], jak i klawisz i wokal – wiemy co, kiedy, jak i po co. W tym zadaniu, które sami sobie daliśmy, mógłbym odważnie stwierdzić, że doskonale wiemy, co robić.
M.Ł.: Paweł i Kuba to mega zgrana sekcja, można powiedzieć, że serce zespołu, bo to w zasadzie oni nabijają rytm i trzymają groove.
Potem jestem ja i Kamil – robimy atmosferę i zamieszanie [śmiech], no a wisienką na torcie jest śpiewająca i ekspresyjna Monia. Różnimy się jeśli chodzi o gust muzyczny, ale to właśnie to napędza nas do działania i daje nowe bodźce.
K.L.: Wszyscy w zespole znają swoją rolę i dzięki swojemu doświadczeniu potrafią odnaleźć się w każdej muzycznej sytuacji. Ostateczne brzmienie to zawsze zbiór różnych pomysłów, które często pojawiają się w trakcie samej próby. Ta spontaniczność i fakt, że każdy wnosi do całości coś swojego sprawia, że nasza muzyka żyje.
N.Ł..: Monika, odpowiadasz za teksty piosenek, obok których trudno przejść obojętnie – skąd czerpiesz inspiracje do nich, w jaki sposób powstają?
M.S.: Inspirację do tekstów zazwyczaj czerpię z własnego życia, ale czasem teksty w całości są fikcją. Bardzo lubię polemikę z istotą podmiotu lirycznego, a także bardzo często posługuję się dwuznacznością. W ten sposób każdy tekst można odbierać w różny sposób – co może wzbudzać kontrowersje. Każda osoba ma inne spojrzenie, każdy może interpretować słowa piosenek na swój własny sposób i nie chcę w to ingerować, podając jak na dłoni “rozwiązanie zagadki”. Chociaż nie ukrywam, że lubię dawać wskazówki. Często podczas pisania czuję ogromną wolność – mogę napisać o czymkolwiek chcę, na swój własny sposób. Zwykle piszę, przemieszczając się z miejsca w miejsce. Mam wtedy czas, aby oderwać się od angażujących mnie codziennych spraw. Teksty są sumą tego, co czuję, tego, co myślę. Gdyby pokusić się o złożenie ich w jedną chronologiczną całość – wyszłaby cała historia. Chociaż coraz częściej staram się pisać o sprawach, które dotyczą nas wszystkich, wchodzę w skórę typowego Kowalskiego i patrzę, co się stanie [śmiech].
N.Ł.: Pierwszym Waszym wspólnym występem był koncert online przypadający niefortunnie na czas pandemii – żałujecie, że nie zadebiutowaliście koncertem na żywo przed publicznością? Jakie były Wasze odczucia związane z taką formą koncertowania?
M.S.: Oczywiście brakowało nam kontaktu z publicznością podczas grania naszych numerów i koncert zagrany podczas pandemii był wyzwaniem, ale nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się na zagranie go online. Było to ciekawe doświadczenie, które spotkało się z przerastającym nasze oczekiwania zainteresowaniem odbiorców. Pamiętam emocje towarzyszące nam w trakcie i po koncercie. Były bardzo podobne do tych, które odczuwam podczas normalnego koncertu.
K.M.: Czy żałujemy? Na pewno nie! Było to dla nas coś absolutnie nowego, lecz paradoksalnie pobudziło te same drzemiące w nas emocje, które towarzyszą występowaniu live. Było to, przynajmniej dla mnie, zaskoczeniem – najważniejsze, że pozytywnym.
M.Ł.: Cały koncert grało nam się super, uczucie adrenaliny było bardzo podobne do tego podczas koncertu bezpośrednio przy publiczności. Natomiast po żadnej piosence nie słyszeliśmy braw i okrzyków. Ratowało nas tutaj czytanie komentarzy pod streamem, a te były bardzo pozytywne, z czego oczywiście bardzo się cieszymy.
N.Ł.: Jakie macie plany na przyszłość, te bliższe, najbardziej realne, i te w dalszej perspektywie? Do czego dążycie jako zespół?
M.S.: Na tę chwilę skupiamy się na nagraniu i wydaniu nowej muzyki. W międzyczasie bierzemy udział w ciekawych projektach i konkursach. Staramy się dotrzeć do jak największej liczby osób, zachowując własną autonomię. W najbliższym czasie planujemy grać koncerty w Warszawie i okolicach, ale docelowo marzą nam się duże sceny. Wierzymy, że muzyka sama w sobie będzie argumentem, która pozwoli nam w pełni rozwinąć skrzydła.
K.M.: Dodałbym tylko, że mamy niecny plan, żeby jeszcze w tym roku wypuścić debiutancki album, którego singlem poniekąd jest O rety!.
M.Ł.: Naszym wspólnym marzeniem jest właśnie granie koncertów i jazda po świecie, dawanie naszym odbiorcom radości z tego, że mogą na chwilę zapomnieć o bożym świecie, przyjść na koncert i odpłynąć przy naszej muzie. Im więcej ludzi się wkręci, tym bardziej nas to napędza. Powiem tak od siebie (chociaż myślę że w sumie każdy z nas ma podobnie), że uwielbiam patrzeć na ludzkie emocje podczas koncertu. One towarzyszą i nam jako zespołowi, i publiczności.
Każdy przychodzi na koncert w różnym nastroju. Czasami mając dobry, a czasami zły dzień, ale już na koncercie to wszystko przestaje być ważne i liczy się tylko tu i teraz. To również jest czynnik, który nas napędza do działania i dążenia do celu.
N.Ł.: Dzisiaj premiera Waszej nowej piosenki – opowiedzcie, jak powstawał utwór O rety!, skąd pomysł na taką tematykę piosenki i czy słysząc ostateczne jej brzmienie, poczuliście satysfakcję?
M.S.: Pierwszą inspiracją do stworzenia tego numeru była linia gitary i basu. Była zadziorna, charakterna, “brudna”. Akurat tego samego dnia podczas podróży do Milanówka, gdzie odbywają się nasze próby, zainspirowała mnie liczba billboardów i reklam dookoła mnie podczas wyjeżdżania z Warszawy. Do tamtej pory zwykle nie zwracałam na nie tak dużej uwagi, ale zaskoczył mnie przepych promocji i zniżek na każdym kroku. Nie skłamię mówiąc, że tekst sam napisał się w notatce w moim telefonie. Proces miksu zajął chwilę czasu, ale warto było czekać – jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu końcowego. Czuliśmy ogromną satysfakcję podczas słuchania ostatecznej wersji utworu i czujemy jeszcze większą radość, że nasi słuchacze mogą już teraz go posłuchać!
K.M.: Powstanie O rety! właściwie jest równie ciekawe co powstanie Mushki, bo zrodziło się troszkę z przypadku.
Rozmawiałem z Monią kiedyś, żeby nagrać numer komentujący tę naszą „super rzeczywistość”. Los tak chciał, że Monię natchnęły banery, co w zasadzie perfekcyjnie łączy się z aktualnym przesyconym i z każdej strony wylewającym się konsumpcjonizmem. Jeśli chodzi o muzykę, to w parze z taką tematyką numeru chciałem zagrać coś, co będzie zadziorne, brudne i powiedziałbym nawet, że aż nieprzyjemne. Riff na próbę przyniosłem na gitarze, bo zwykle tworząc robię to na czymś, co ma 6 strun [śmiech]. Początkowo to, co gra bas, miała grać gitara, i tutaj chciałbym przerwać opowieść… To idealny moment, żeby pokazać drogę, jaką przechodzi utwór od pomysłu do realizacji i finalnego wypuszczenia go w eter.
Satysfakcję czuję ogromną, to właśnie przy tym numerze zdarzało mi się łamać przepisy, mam nadzieję, że ta energia, która w nim drzemie, dotrze do wielu odbiorców. Tak naprawdę dopiero to pozwoli na pełną satysfakcję; chcemy Wam dać coś nowego, coś świeżego, co będzie dawało tę energię – ale pamiętajcie, zapinać pasy i nie łamać przepisów! Enjoy!