Wywiad z Jackiem Koprowiczem – autorem „Otchłani”!

Wywiad z Jackiem Koprowiczem – reżyserem, scenarzystą i pisarzem, twórcą takich filmów jak „Przeznaczenie”, „Medium” i „Mistyfikacja”. Niedawno nakładem wydawnictwa Mando ukazała się powieść pana Koprowicza pt. „Otchłań”.
Marcin Mieteń: Wcześniej zajmował się Pan reżyserią – Pańskie filmy takie jak „Przeznaczenie” czy „Medium” weszły już do klasyki polskiej kinematografii. Dlaczego zdecydował się Pan na napisanie powieści?
Jacek Koprowicz: Wszystkie filmy fabularne, które zrealizowałem od „Przeznaczenia” do „Mistyfikacji” są ekranizacją moich scenariuszy. A zatem najpierw powstawał tekst, a dopiero potem jego wizualizacja. Z fotela pisarza-scenarzysty przenosiłem się na fotel reżysera. Papier jest cierpliwy, ale na etapie pisania, to znaczy wymyślania historii, które scenarzysta ma potrzebę opowiedzieć, musi jako przyszły reżyser mieć świadomość jakie ograniczenia pojawiają się na etapie przeniesienia scenariusza na ekran. Co jest możliwe w naszych realiach produkcyjnych, a co przekracza możliwości budżetu, w tym obsada, redukcja dni zdjęciowych i technologia. Te decyzje są bardzo trudne i zawsze są formą kompromisu. Trochę to tak jakbyśmy ukochanemu dziecku wykręcali rączki i łamali nogi. Ustępstwa są mniej bolesne, gdy historia jest prosta, temat dotyczy opisu czasu teraźniejszego, a współcześni bohaterowie zostali wpisani w dylematy „moralnego niepokoju”. Sprawy biorą inny obrót jeśli wkraczamy w rejony wyobraźni, a do tego prowadzimy akcję, której motorem narracyjnym jest śledztwo, prowadzone w dwóch płaszczyznach czasu. Dlatego w bardzo dojrzałym wieku odważyłem się wybrać wolność, a tym samym wizualizację tekstu zostawiam czytelnikom.
MM: Dlaczego na temat swojej powieści wybrał Pan tragedię nad Jeziorem Gardno?
JK: Kulminacyjną scenę tekstu stanowi opis dramatu harcerek, które w lipcu 1948 roku utonęły w Jeziorze Gardno, a pochowanych w rodzinnym mieście. To wydarzenie do dnia dzisiejszego funkcjonuje, jako jeden z łódzkich mitów. Drużyna „Stokrotek” powstała w szkole, w której przed wojną uczyła się moja świętej pamięci matka, po wojnie uczęszczała do niej moja siostra. Moja matka znała Ewę, jedną z bohaterek. Przyjaźniła się z jej matką. Ja znałem matkę Joanny, głównej bohaterki. Była moim profesorem na studiach filologicznych. Po tym dramacie w ich rodzinach zatrzymał się czas. A zatem to sprawa osobista. Nadto ufałem, że opisując ten dramat, uda mi też odtworzyć drobny fragment polskiej historii z końca lat czterdziestych XX wieku, w którym główną rolę gra motyw przyjaźni Polki i Żydówki. Harcerek pochodzących z dwóch różnych światów. Ich losy splotły się w tragiczny węzeł, zakończony topielą. A finał tego wydarzenia, ma rozwiązanie ponad pół wieku później.
MM: Jak opisałby Pan postać księdza Jana Radlicza? Bez wątpienia nie jest to osoba, która ślepo podąża za religią i dogmatami wiary.
JK: Kiedy pisałem „Otchłań” wiedziałem, że decyduję się na spacer po bardzo cienkim lodzie i decyzja o każdym kolejnym kroku obarczona jest ryzykiem pójścia na dno. A ponieważ nie umiem pływać, zdrowy rozsądek podpowiadał. „Nie idź dalej”. „Wycofaj się na brzeg”. Zadanie było karkołomne. Tekst, którego siłą napędową jest śledztwo prowadzone przez księdza-postulatora wyznaczonego przez kościół w celu rozpoczęcia procesu beatyfikacji, miał postawić nie tylko pytanie, tak trudne dla cywilizacji europejskiej XXI wieku: kto może zostać uznany za świętego ? Ale też na nie odpowiedzieć .
Stając przed tak odpowiedzialnym zadaniem postanowiłem posłużyć się nie tylko opisem perypetii głównej bohaterki, którą w życiu doczesnym otaczała aura bycia dobrą chrześcijanką, poszedłem znacznie dalej. Dokonałem wizualizacji cudu dokonanego wiele lat po bohaterskiej śmierci. Tym samym odważyłem się na dostarczenie dowodu na życie duchowe w łasce. Stanowiące o wyniesieniu na ołtarze.
To wszystko odkrywamy dzięki księdzu Radliczowi. Ta postać jest tak zaprojektowana, aby czytelnik się z nim utożsamiał. Stał się jego cicerone. Dlatego mój bohater „stąpając po cienkim lodzie” zachowuje dystans i kierując pragmatyzmem, postępuje zgodnie z regułami dochodzenia. Stopniowo odtwarza przebieg wydarzeń. Aby dociec prawdy, jak profesjonalny śledczy, gromadzi kolejne dowody. Ale kiedy odkrywa prawdę, nie dość, że „przechodzi na drugą stronę”, to jeszcze okazuje się, że prowadził śledztwo przeciw samemu sobie.
MM: Można powiedzieć, że jedną z głównych bohaterek „Otchłani” jest Łódź. Z powieści możemy wiele dowiedzieć się o samym mieście i jego historii. Dlaczego Łódź jest dla Pana tak ważna?
JK: To miasto ma wiele tajemnic. Jedne zostały już ujawnione, choćby w „Ziemi obiecanej”, większość jest mniej znana. Część z nich osłania kurtyna milczenia. Choćby wizytę Josepha Goebbelsa. Jesienią 1939 roku minister propagandy III Rzeszy wylądował w Łodzi, na lotnisku Lublinek. A potem samochodem dotarł do pewnego pałacyku mieszczącego się przy ulicy Targowej. Wtedy należał do Oskara Kona, tak jak większość fabryk w dzielnicy Widzew. Kon, łódzki Żyd, aby uratować rodzinę, postanowił przekazać cały swój majątek narodowi niemieckiemu, dzięki temu pozwolono mu wyjechać do Argentyny. Dlaczego o tym opowiadam? Bo w tym pałacyku, obecnie będącego siedzibą Szkoły Filmowej, zapadły wtedy znaczące decyzje. Jedna dotyczyła ustalenia granicy Generalnej Guberni i zmiany siedziby jej stolicy z Łodzi na Kraków, w spotkaniu brał udział Hans Frank, druga dla mojej książki bardzo ważna, ustanowienie na terenie „tego okropnego miasta”, jak je Goebbels określił, getta dla ludności Żydowskiej.
„Otchłań” dotyka tematu wielokrotnie eksploatowanego przez polską literaturę i kino. Problemu relacji między Polakami i Żydami. Ale inaczej. Urodziłem się w Łodzi po wojnie. W 1947 roku. W tamtym czasie jeszcze mieście wielonarodowym. I bardzo długo nie byłem świadomy, że problem tych złych relacji – istnieje. Chodziłem do klasy, w której połowa uczniów to byli Żydzi. Przyjaźniliśmy się, odwiedzaliśmy w domach. Nie istniały podziały: My – Oni. Dopiero po wakacjach w 1958 roku, kiedy poszedłem do szkoły okazało się, że nie ma połowy uczniów klasy IV B. Zniknęli, to znaczy wyjechali. Mieli powody. Jakie? Dowiedziałem się o tych powodach później. Dowiedziałem się wtedy też, że większość z nich ocalała cudem z getta. Dlatego moje doświadczenia są inne. Czar tamtych przyjaźni nie zniknął. Twierdzi się przecież, że więzy z lat pierwszych są najtrwalsze. Aura tamtych dni sprawiła, że na ten „stały temat” spojrzałem z nieco innej perspektywy.
Ta realistyczna tkanka łódzkiej codzienności osadzona w środowisku harcerskim miała stać się fundamentem do zaprezentowania tzw. poetyckiego i zarazem odkrywczego spojrzenia na uniwersalne tematy wiary i ateizmu, tożsamości i przynależności, postaw w sytuacjach ostatecznych. Chciałem zadać dwa pytanie. Pierwsze: czy zdolni jesteśmy poświęcić własne życie, aby uratować życie bliźniego? Drugie: do jakiego stopnia wydarzenia z przeszłości wpływają na to, kim jesteśmy w dniu dzisiejszym. Ponadto moralne i światopoglądowe zasady jednej z bohaterek miały zostać na oczach czytelników skonfrontowane z odmiennymi principiami drugiej. Owocem starcia miało być przejście antagonistki na stronę przeciwną. Tym samym uznanie świata protagonistki za własny. Ufałem, że wykorzystując tematy zawsze prowokujące nasze społeczeństwo – sprawię, że moja powieść zyska wymowę ponadczasową i ponadwymiarową.
MM: Czy myśli Pan nad przeniesieniem „Otchłani” na ekran? Kogo widzi Pan w głównych rolach?
JK: Pojawiają się takie propozycje. Ale jeśli powstanie ekranizacja powieściowej wersji „Otchłani”, to wyobrażam ją sobie w formie serialu. Gdyby miał powstać film? Napisałem właśnie taki scenariusz. Pod koniec lipca wraz z dwoma moimi innymi scenariuszami zostanie wydany przez Wydawnictwo Szkoły Filmowej w Łodzi. Całą akcję ulokowałem w lipcu 1948. Prowadzącym dochodzenie nie jest ksiądz postulator, który po latach zbiera dowody, aby kościół mógł wszcząć procedurę beatyfikacji, ale prawdziwy śledczy z organów ścigania. Ta postać pojawia się już w powieści. Zostaje wysłany z Łodzi nad Jezioro Gardno, żeby ustalić sprawców topieli harcerek. I kiedy dochodzenie przebiega gładko i wydaje się, że wszystko wyjaśnił, bo nie dokonano tam żadnej zbrodni, utonięcie harcerek to tylko zaniechanie zasad bezpieczeństwa i nieszczęśliwy wypadek, przed ceremonią pogrzebową z kostnicy znika ciało Joanny. Zrozumienie tego „faktu” wykracza poza ramy racjonalnego dochodzenia. Pojawia się problem, którego nie przewidział. Musi go rozwiązać, aby w trakcie pochówku na cmentarzu nie doszło do skandalu. Milicyjne śledztwo wkracza w rejony metafizyki. Do ról harcerek konieczny będzie casting. A główne role w serialu, albo w filmie ? Może czytelnicy podpowiedzą ?