Czy wiecie… „Jak się kochają w niższych sferach”?

Jak się kochają w niższych sferach autorstwa Alana Ayckbourna to komedia pomyłek bazująca na zdawałoby się sztampowych schematach. W wykonaniu młodych artystów, absolwentów aktorstwa Warszawskiej Szkoły Filmowej, odzyskuje jednak świeżość. Komedia to chyba najtrudniejsza ze sztuk – wbrew pozorom dużo łatwiej jest kogoś wzruszyć, wprawić w zdumienie, zająć interesującym tematem niż rozbawić. Są aktorzy o wielkim talencie komediowym i bez – zdawałoby się – żadnego wysiłku osiągają zamierzony efekt jednym słowem lub spojrzeniem. Nie ma chyba jednak nic gorszego niż komedia, która w ogóle nas nie bawi.
Aktorom występującym w Jak się kochają… udaje się osiągnąć cel, a jednocześnie nie próbują oni tutaj niczego na siłę. Grają lekko i naturalnie. Fabuła jest bardzo prosta: trzy małżeństwa z różnym stażem przypadkowo połączy tajemnica jednego z grzechów głównych, czyli małżeńskiej zdrady. Pozostaje tylko pytanie: kto z kim i kogo zdradza? Widzowie znają odpowiedź już od pierwszej sceny sztuki, jej bohaterowie są jednak w gorszej sytuacji, ponieważ pozostają im domysły i nieprzyjemny brak pewności, czy ich partner/partnerka na pewno dochowują im wierności.
Scenografia została tak przemyślnie przygotowana, że na samym początku znajdujemy się jednocześnie w mieszkaniach dwóch par i jesteśmy świadkami porannych rytuałów i małżeńskich przepychanek słownych w nieco odmiennym klimacie – jednak opartych na pewnych znanych od wieków stereotypach. Meble i sprzęty zostały ustawione w taki sposób, że obie pary poruszają się cały czas po całej scenie – doskonały zabieg naśladujący kino, kiedy ekran dzieli się na pół, żebyśmy mogli jednocześnie śledzić scenki rozgrywające się w dwóch zupełnie innych miejscach.
Kolejna scena – kolacji, która faktycznie ma miejsce w dwóch różnych mieszkaniach, jedna z nich w czwartek, a druga w piątek wieczorem – zagrana została również podczas jednej odsłony i udała się świetnie. To naprawdę interesujący i zabawny pomysł, wymagający od aktorów dużej zręczności, refleksu i wyczucia dowcipu sytuacyjnego.
Jeśli chodzi o wykonawców, wszyscy doskonale spisują się w swoich rolach. Bardzo dobra jest Aleksandra Jachymek w roli Mary – nieco zagubionej i nieobytej, skromnej żony Williama, której naiwność łatwo jest wykorzystać w małżeńskich rozgrywkach. Jej bohaterka zdecydowanie wyróżnia się na tle wszystkich pozostałych, jako osoba z trochę innego świata, co z jednej strony może irytować, z drugiej jednak – czyni ją na tle nerwowych, zestresowanych, zazdrosnych i zagubionych pozostałych bohaterów sztuki w jakiś sposób najjaśniejszą jej postacią. Przekonujący jest również Jakub Onichowski w roli jej męża, Williama – uczciwy, „spoko” chłop, który nie wygląda na kogoś, kto mógłby mieć cokolwiek na sumieniu. Chociaż jak wiadomo, wystarczy czasami drobna sugestia, by ktoś taki nagle objawił nam się w zupełnie innym świetle. Także taki ktoś może mieć swoje tajemnice, o których świadczą na przykład zabłocone buty przechowywane w biurze…
Teresa i Bob to doskonały przykład pary, na którą spadło być może nieplanowane rodzicielstwo i stąd ich codzienne zmagania ze sobą nawzajem dodatkowo „urozmaica” żywiołowy maluch. Patrycja Lewandowska grająca rolę Teresy to doskonały obraz młodej, ciągle zagonionej matki, która trochę zapomina o tym, że jest także kobietą. Z drugiej strony – jej mąż, Bob, w tej roli świetny Konrad Kapica, który chyba w duchu wciąż czuje się kawalerem i z dużym dystansem podchodzi do obowiązków domowych, a już zupełnie lekko do wierności małżeńskiej. Ich relacja jest bardzo żywa i prawdziwa – są obrazem pary, która być może nie jest idealnie dobrana i nadająca się do wspólnego życia, a jednak coś ich łączy. Oboje mają w sobie pewien luz, który mógł być ważnym elementem scalającym ich związek zanim dopadły ich przyziemne domowe obowiązki.
Uwagę przykuwa swoją grą Victor Kukla, czyli Frank – zakochany w swojej żonie i oddany jej całkowicie, mąż zdawałoby się idealny i człowiek znający życie. Piękna żona jest dla niego zarówno powodem do dumy, jak i wiecznym kłopotem. Frank sprawia wrażenie kogoś, komu nawet przez myśl nie przejdzie, że jego ukochana mogłaby go oszukiwać, a kiedy nawet taka myśl pojawia się w jego głowie, odgania ją jak natrętną muchę. A może doskonale wie, na czym stoi, tylko nie chce tego przyznać?
Tymczasem Fiona – grana przez Zofię Wieczorek – nie ma w sobie nic z pani Bovary. Jest po prostu uroczą żoną dobrze sytuowanego mężczyzny, mającą w sobie powab, na który żaden mężczyzna nie pozostaje obojętny, a ona chętnie i świadomie z tego korzysta. W ten sposób ubarwia sobie życie, traktując relacje damsko-męskie jako jedną z rozrywek.
Jak się kochają w niższych sferach to lekka, zabawna i w jakiś sposób urzekająca nas historia, której temat wcale nie jest tak miły i przyjemny w rzeczywistości. Odwieczna kwestia zazdrości, rywalizacji, w końcu zdrady przedstawiana w taki sposób przez autorów sztuk, scenariuszy czy powieści ma ten trudny temat trochę złagodzić, „odczernić”, pozwolić spojrzeć na niego z dystansem.
Zadaniem aktorów jest zaś pozostawić nas po spektaklu z uśmiechem na twarzy i sprawić, żebyśmy perypetie bohaterów potraktowali z przymrużeniem oka. W Jak się kochają… mamy sześć zupełnie odmiennych typów osobowości, w których bez trudu rozpoznajemy takie, z jakimi spotykamy się w realnym życiu. Absolwentom Szkoły Filmowej bez trudu udaje się wyraźnie to pokazać.
Można żałować, że spektakl oglądamy online, a nie na żywo – gierki słowne pomiędzy głównymi bohaterami na pewno wywoływałyby żywe reakcje na widowni, co zawsze dodaje artystom wigoru i upewnia ich w tym, że podążają właściwą ścieżką. Jednak i bez tego poddajemy się bez trudu nurtowi ich historii i nie nuży nas ona ani przez chwilę, za to z niecierpliwością wyczekujemy finału.
Spektakl dostępny do obejrzenia do końca weekendu, tj. 26 lipca na kanale YouTube Warszawskiej Szkoły Filmowej – polecamy!