Za górami… „Chile Południowe. Tysiąc niespokojnych wysp”
To opowieść o końcu świata lub o samym jego centrum. O przeszłości, tej dalszej i bliższej, oraz o teraźniejszości. To opowieść o ludziach: ofiarach i oprawcach, mieszkańcach Południa, imigrantach z Europy; o przestrzeni, której bezmiar zachwyca i zapiera dech w piersiach, i przyrodzie, której piękno chciałoby się chłonąć wzrokiem bez końca.
„Chile Południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” autorstwa Magdaleny Bartczak to książka tak wielowymiarowa i pełna, że trudno zdecydować, co wysuwa się w niej na pierwszy plan. Pewne jest jedno: opowiada ona o Południu najbardziej wydłużonego państwa świata, o jego blaskach i cieniach, trudach, bliznach, ale i pięknie, wspólnocie, niewątpliwej wyjątkowości. Spora część tej książki poświęcona jest naturze. Trudno się temu dziwić – w końcu ta ukazuje się tam w pełnej okazałości, zachwyca, ale i niepokoi. Chile za sprawą swojego geograficznego położenia stanowi państwo chyba najbardziej niedostępne na świecie. Od wschodu górują nad nim Andy, tajemnicze i nieprzejednane, a od zachodu Chile oblewa Ocean Spokojny. Na Południu ma ono bardzo silnie rozwiniętą linię brzegową, a nawet „poszatkowane” jest na wiele wysp i wysepek. W kraju znajduje się ponad dwa tysiące wulkanów, które, jak można się domyślać, również są dla mieszkańców źródłem pewnego niepokoju.
Autorka poznała Chile od podszewki, co umiejętnie pokazuje na kartach swojej książki. Pomogły jej w tym niewątpliwie liczne rozmowy z miejscowymi. Opowieść o trzęsieniu ziemi i tsunami (które, swoją drogą, nawiedzają tamte rejony wyjątkowo często i prawie zawsze okazują się bardzo dotkliwe), historia kobiety, która przyjechała do Chile badać środowisko wielorybów, a nawet rozmowa z mężczyzną, który swego czasu mieszkał w sąsiedztwie najbardziej poszukiwanego nazisty w całym kraju. Magdalena Bartczak daje nam poznać Chile, a właściwie jego Południe, poprzez słowa, wspomnienia i emocje jego mieszkańców.
W książce tej nie brakuje również konkretnej historii wraz z datami, faktami i wielkimi nazwiskami. Pozwala to czytelnikowi zagłębić się w przeszłość, często mało znaną, i poznać wydarzenia, które kształtowały historię Chile – w wielu miejscach, niestety, bolesną. Najbardziej krzywdzącym aspektem, o ile można mówić w tym kontekście o jakiejkolwiek hierarchii krzywd, wydaje się jednak kwestia wyludnień miejscowej ludności. Najwięcej autorka pisze o Mapuczach (rdzennych mieszkańcach Chile, jedynych w całej Ameryce Południowej, których nie udało się podbić hiszpańskiej konkwiście), zdziesiątkowanym ludzie Selknam oraz o Jaganach. Ten często przemilczany aspekt historii, za który nigdy nie będzie możliwe właściwie zadośćuczynienie, uderza szczególnie wtedy, gdy dowiadujemy się, że w miejscach dawnego życia Indian teraz można kupić pocztówki czy breloczki z ich wizerunkiem. Tak dramatycznie zakończone ludzkie istnienie stało się w dzisiejszych czasach świetnym produktem marketingowym, kulturową atrakcją. Jak dziś wyglądałoby Chile, gdyby nadal żyli w nim jego pradawni, prawowici mieszkańcy?
W książce znajdują się dwie wkładki z kilkunastoma zdjęciami, dzięki którym czytelnik może wyjść choć odrobinę poza własną wyobraźnię. Zdjęcia przepięknej przyrody, portrety mieszkańców Południa, wizerunek niezwykle cennej flagi Chile – to wszystko podziwiać możemy na kolorowych fotografiach. Dzięki temu Chile choć na chwilę staje się nam odrobinę bliższe. Zdjęcia te są objawem bogactwa, które niesie ze sobą „Chile Południowe…”. Mnogość wątków, historii, mitów, przeróżnych perspektyw, relacji, myśli, opisów – to wszystko zachwyca i zabiera czytelnika w podróż na koniec świata, a na dodatek napisane jest językiem lekkim, choć jednocześnie okazałym i porywającym.
Tymczasem – jak to jest z tym końcem świata? Prawdą jest, że to właśnie w Chile znajduje się miasto wysunięte najdalej na południe na całym świecie: Puerto Williams. Jednak nie tylko tam uderzające wydaje się poczucie oddalenia, odosobnienia, dystansu. Chilijskie Południe zdaje się być daleko od wszystkiego, jednocześnie hartując ludzi srogim klimatem na czele z nieposkromionym wiatrem. Jednak, jak autorka słusznie przypomina, koniec świata jest pojęciem absolutnie względnym. Dla ludzi stamtąd, z samego Południa kontynentu Ameryki Południowej, końcem świata może się przecież wydawać środek Europy. To jedna z wielu cennych lekcji o tym, jakie znaczenie w osądzie ma perspektywa.
„Trudno więc znaleźć to jedno, jedyne południe – jego ziemia wszędzie pachnie i wygląda inaczej”*. To zdanie wydaje się być idealnym podsumowaniem całej tej blisko czterystustronicowej książki. Wręcz mityczna Patagonia, rybackie wioski, liczne wyspy, na których życie toczy się w charakterystycznym dla siebie tempie, niezwiązanym z żadnym pośpiechem, dawne miejsca przetrzymywania więźniów i tortur – to tylko kilka miejsc, w które zabiera nas „Chile Południowe…”. Dzięki tej książce choć trochę możemy poznać zwyczaje tamtejszej ludności, ich kuchnię, sposób świętowania, podejście do historii (szczególnie dyktatury), a także codzienne rozterki, i jest to wiedza ubogacająca. Fantastycznie jest wybrać się w czytelniczą podróż do stolicy zachodów słońca oraz móc poznać przestrzeń, która roztacza się bezkreśnie i budząc respekt, jednocześnie oczarowuje.
*Użyte cytaty pochodzą z recenzowanej książki.