Życie w zakonie i po nim- recenzja „Mnicha” Tadeusza Bartosia

Życie w zakonach nie należy do najłatwiejszych. Działanie i funkcjonowanie zakonników jest często owiane tajemnicą. Mało z nas wie, jak żyje się za murem klasztornym. Rąbka tajemnicy uchyla Tadeusz Bartoś w swojej powieści Mnich. Historia życia, którego nie było (Wydawnictwo Marginesy).
Tadeusz Bartoś jest znanym i cenionym filozofem i publicystą. Należał do zakonu dominikanów, który opuścił w 2007 roku. Mnich to jego pierwsza powieść, ale nie jest to jego debiut w literaturze – napisał wiele książek: o filozofii i Kościele, zasiadał również w jury Nagrody Literackiej Nike.
Głównym bohaterem książki jest Jan, który w wieku 19 lat decyduje się wstąpić do zakonu kontemplacyjnego kartazów (nazwa fikcyjna, nawiązuje do kartuzów – zakonu o bardzo surowej regule). Bardzo się z tego powodu cieszył, rozpierała go duma, że poświęci życie Bogu. Przy składaniu ślubów przyjął nowe imię – Jan symbolicznie umarł dla świata, narodził się Benedykt.
Całkowicie poświęcił się życiu zakonnemu – modlitwom, studiowaniu pism i pracy. Z czasem stało się to monotonne, nie przynosiło żadnych efektów, Benedykt zaczął tracić zapał i zastanawiać się nad swoim miejscem na świecie – chyba nie było ono jednak w klasztorze. Nie liczył się tam tylko Bóg. Ważniejsze okazały się sztywne zasady i posłuszeństwo względem wyżej postawionych w hierarchii zakonników.
Mnich to również studium władzy. Zakonnicy walczą o zdobycie jej, starają się kontrolować coraz więcej braci, coraz bardziej dociekliwie. Nie zdradzę chyba dużo, jeżeli powiem, że Jan-Benedykt w końcu opuścił zakon. Widzimy go jako rozczarowanego życiem człowieka, który przez wiele lat dążył do czegoś. Jednak w trakcie gonitwy zrozumiał, że nie chce, by tak wyglądało jego życie.
Moglibyśmy utożsamiać Jana-Benedykta z samym Bartosiem, przecież on także opuścił zakon. Na początku książki dostajemy jednak informację, że książka jest inspirowana osobistymi perypetiami autora. Nie należy zwłaszcza utożsamiać głównej postaci z autorem. Poza tym akcja dzieje się w wymyślonym zakonie, w klasztorze gdzieś we francuskich górach. Myślę więc, że opowieść ma bardziej uniwersalny charakter.
Autor stawia bardzo ważne pytania o wytyczanie granic: gdzie kończy się wiara, a zaczyna się religijność i bezmyślne klepanie formułek? Czy zawsze trzeba być posłusznym osobie postawionej wyżej w hierarchii? I chyba najważniejsze i najbardziej kontrowersyjne – gdzie kończy się Kościół, a zaczyna sekta? To trudne i skomplikowane kwestie, aczkolwiek dotyczą jednej z najbardziej ważnych części życia człowieka – sfery religijnej. Odpowiedzi na nie oczywiście nie są jednoznaczne, ale Bartoś jako filozof stara się skłonić czytelnika do głębszych refleksji.
Mnicha czyta się dosyć trudno, nie brakuje w nim wielu rozważań filozoficznych i teologicznych. Wydaje mi się, że cała fabuła została stworzona, żeby dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Pewnie dlatego wydaje się być dosyć chaotyczna. Wydaje się, że lepiej byłoby jednak gdyby Bartoś został przy publicystyce lub filozofii sensu stricto.