“Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” – recenzja

Ciężko jest zacząć mi pisać o tym, co przed chwilą przeczytałem w Płuczkach Pawła Piotra Reszki (Agora). Chyba nigdy wcześniej nie doznałem takiego szoku po lekturze jakiekolwiek innej książki…
Jak wszyscy wiemy, Niemcy część obozów zagłady budowali na terytorium naszego kraju. Miliony osób poniosło w nich śmierć – głównie Żydów i Polaków. Nie wiedząc, że jadą na pewną śmierć, zabierali ze sobą swój cały dobytek. Oczywiście byli przeszukiwani, a wszystkie kosztowności zabierał okupant. Żołnierzom nie udało się jednak znaleźć wszystkiego – np. zaszytych w ubraniach diamentów i biżuterii czy złotych zębów. Trafiały one do masowych grobów wraz z ciałami ich właścicieli.
Obozy były zakładane raczej poza miastami i większymi skupiskami ludzi, żeby ukryć popełniane tam zbrodnie. Ale w ich okolicy znajdowały się wsie, których mieszkańcy starali się przeżyć okrucieństwa wojny i próbowali funkcjonować na tyle normalnie, na ile było to możliwe, żyjąc w okolicy „fabryk śmierci”. Gdy wojna się zakończyła, więźniowie, którym jakoś udało się uniknąć śmierci, zostali uwolnieni, a część obozów (tak jak opisywane przez Reszkę obozy w Bełżcu i Sobiborze) niszczało, władze się nimi nie interesowały.
Zainteresowali się nimi mieszkańcy okolicznych miejscowości. Prochy (po spalonych ciałach) przesiewano przez specjalne sita, zwłoki przeszukiwano ręcznie lub bezczeszczono łopatami. Lektura Płuczków wywołuje szok i niedowierzanie – możemy zobaczyć do czego zdolny jest człowiek, by zdobyć trochę pieniędzy.
Nie możemy nazwać tych zachowań incydentami czy działaniami jednostek. Nie. Poszukiwanie złota na terenie nazistowskich obozów zagłady trwało wiele lat, brało w nim udział wiele osób niezależnie od wieku czy płci – kobiety i mężczyźni (a nawet dzieci), starzy i młodzi. Wiedzieli o tym też duchowni z pobliskich kościołów, ale nie zareagowali.
Paweł Piotr Reszka dotarł do rodzin osób, które przeszukiwały żydowskie groby w poszukiwaniu złota, a nawet spotkał się z samymi kopaczami. Szokuje stosunek części z nich do tego, co zrobili. Nie czują, żeby to było coś złego czy moralnie niewłaściwego. Neutralny stosunek do powojennych wydarzeń mają również ich bliscy – dzieci i wnukowie, którzy do dzisiaj mieszkają w okolicach obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze. Autor oddaje im głos w największej części książki. Ocena moralna jest niezwykle trudna i każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Z pewnością jednak nic nie usprawiedliwia profanowania zwłok.
Tragiczne jest również to, że osoby, które zginęły w obozach w Bełżcu i Sobiborze, dla kopaczy zawsze najpierw były Żydami, sprawcy nigdy nie mówili, że rozkopywali ludzkie groby. Propaganda niemiecka, niestety, spełniła swoje zadanie, odczłowieczając osoby narodowości żydowskiej. A na pewno od dawna traktowano ich jako obcych.
Z drugiej strony nie można zapomnieć o wielu polskich rodzinach, które pomagały Żydom przetrwać wojnę. Pamiętajmy jednak, że wśród dobrych i szlachetnych ludzi, zawsze pojawią się osoby, które będą chciały wykorzystać dramat innych do własnych celów. Świat nie jest czarno-biały.
Nie będę ukrywał – nie jest to przyjemna lektura, choć świetny reportaż. Książka prowokuje do zadawania pytań o nasze miejsce w historii i moralność czynów popełnianych w skrajnych dla człowieczeństwa warunkach. A po to pisze się chyba dobre reportaże…
Zdjęcie: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:PL_Belzec_extermination_camp_1.jpg