Niedoceniany kolor żółty – wywiad z Martynką Bukowiecką [GENERACJA K]

Pokolenie Z, Millenialsi, Baby Boomers — to sformułowania, z którymi można spotkać się na co dzień. My chcielibyśmy zaprezentować Wam Generację K — młodych ludzi, którzy angażują się w życie kulturalne na wielu płaszczyznach i wkładają serce w to, co robią. Dzisiaj przedstawiamy Wam Martynkę Bukowiecką, która urodziła się w roku 2001, jest wszechstronnie uzdolniona plastycznie, a jej profil na Instagramie śledzi ponad 2 tys. obserwujących. Dziewczyna, znana pod pseudonimem „_arthero” opowiedziała Elizie Hajdenrajch między innymi o miejscu sztuki w systemie edukacji, kreatywności, ekologii i byciu artystą. Czas zsunąć na nos żółte okulary i rozpocząć lekturę!

Malujesz, rysujesz, fotografujesz, projektujesz i wiele więcej – od czego tak naprawdę się zaczęło i kiedy?

– Wydaje mi się, że zaczęłam, kiedy się urodziłam… może trochę przesadziłam, ale byłam wtedy bardzo mała… powiedzmy 4/5 lat. Zaczęłam chodzić na rysunek do Centrum Kultury Zamek z ludźmi, których nie znałam. Potem na zajęcia w szkole, a kiedy podrosłam, dopiero w liceum zaczęłam się kształcić „akademicko” – chyba tak to można nazwać. Szkolę się razem z osobami, które przygotowują się do egzaminów na uczelnie plastyczne. Ja robię to bardziej dla siebie. Odkąd pamiętam, zawsze równolegle chodziłam na przynajmniej jedne zajęcia plastyczne, wokalne i językowe z angielskiego – to były trzy rzeczy, które musiałam co roku mieć zapewnione. Inne dodatkowe aktywności przychodziły i odchodziły… kiedyś nawet uprawiałam sport, ale to umarło razem z końcem podstawówki i chyba już nie wróci *śmiech*

Zatem wiemy już skąd art, a hero?

– Ta nazwa jest bardzo żenująca *śmiech* Kiedy Instagram się rodził i wzbudzał stosunkowo małe zainteresowanie, moje konto też kiełkowało, a jego nazwa ulegała ciągłym zmianom. Ta konkretna powstała jeszcze, kiedy byłam w gimnazjum. Jak powszechnie wiadomo, edukacja gimnazjalna to mroczny okres i większość ludzi bardzo chętnie wymazałaby te lata ze swojego życiorysu. Dlatego też dokładnej genezy nie pamiętam. Gdybym wymyślała tę nazwę raz jeszcze, na pewno brzmiałaby inaczej, ale „arthero” się utarło, więcniech już sobie tak zostanie. Mam szczerą nadzieję, że nikt nie będzie przykładał zbyt dużej wagi do jej znaczenia, bo jest zwyczajnie bardzo dosłowne i to mnie trochę bawi… ale jak widać, wpada w ucho i to się liczy.

Biorąc Twoją nazwę bardzo dosłownie, gdybyś mogła mieć jedną supermoc, co by to było?

– Żeby pamiętać wszystko, co kiedykolwiek usłyszałam. Nie chodzi mi o rzeczy codzienne, które wypadają mi z głowy, bo jestem zwyczajnie roztrzepana, ale też informacje, które kiedyś przyswoiłam. Wartość człowieka opiera się na zasobie wiedzy, którą nagromadził przez całe życie. Chciałabym móc pamiętać wszystko, co usłyszałam od mądrych ludzi, przeczytałam lub nauczyłam się kiedyś we własnym zakresie. Niestety czasami coś jednym uchem wpuszczę, drugim wypuszczę i to już nigdy do mnie nie wraca. Wiedza jest czymś, co bardzo cenię i pewnie umrę w przekonaniu, że wciąż mam jej zbyt mało… no nic, może po liceum będę miała więcej czasu na to, żeby ją rozszerzać samodzielnie.

fot. Eliza Hajdenrajch

No właśnie „po liceum” – czy wiążesz swoją przyszłość z którąś gałęzią sztuki?

– Z każdą *śmiech* Wierzę, że wszystkie dziedziny sztuki łączą się ze sobą. Bardzo mi to odpowiada, bo zwyczajnie nie jestem nastawiona na żadną konkretną. Dlatego też szukam studiów, które pozwolą mi na rozwój ogólny mojej osoby pod kątem tego, jak tę sztukę wykorzystać. Nie chcę iść stricte na fotografikę, malarstwo, albo inne tego typu, jakże ciekawe rzeczy. To by zwyczajnie bardzo mnie ograniczyło, a ja chciałabym dostosowywać dziedzinę sztuki do swoich bieżących potrzeb, a nie całą siebie kierować na jakiś konkretny, jeden tor, z którego nie ma już odwrotu.

Skąd bierzesz pomysły na swoje projekty?

– Bałam się, że to pytanie padnie *śmiech* Otóż to nie jest tak, że mam tylko jedno źródło z którego czerpię. Moje inspiracje pojawiają się wszędzie dookoła – czasami znajdę coś na Instagramie albo Pintereście, a innym razem coś pomyślę lub zobaczę w mieście. Zdarza mi się odpłynąć w strefę wyobraźni, patrząc przez okno w porannym autobusie do szkoły *śmiech* To jest taki moment na przemyślenia. Dlatego ciężko mi stwierdzić, bo za każdym razem jest to coś innego i impuls pochodzi skądś indziej.

Jako baczny obserwator świata, czy jest coś, co byś w nim zmieniła?

– Hmmm… trudne pytanie, pozwól, że trochę pomyślę *śmiech* Wiesz co? Wydaje mi się, że przez to, że patrzę na świat dosyć optymistycznie, wszystko, co ewentualnie mogłabym zmienić, ma swój większy sens w określonej całości… jak wieża z klocków. Gdybym wyciągnęła jeden element, wszystkie pozostałe uległyby zachwianiu i wszystko mogłoby się przewrócić. W każdej rzeczy widzę jakieś pozytywy… wiadomo, że te rzeczy nie są idealne, ale zawsze mogą być. Dużo zależy od tego, jak je postrzegamy. Sugerowanie chęci zmiany, byłoby równoznaczne z tym, że jestem w jakikolwiek sposób niezadowolona z ich funkcjonowania, a jestem bardzo zadowolona. Dlatego nie wiem, co Ci odpowiedzieć.

Bardzo pozytywnie… czy żółty to Twój ulubiony kolor?

– Wiesz co, to jakoś tak samoistnie wyszło. Kiedy byłam mała, każdy musiał mieć swój ulubiony kolor i moim był czerwony, ale tylko dlatego, że mój starszy brat go lubił – jeśli on to ja też, jak to młodsze rodzeństwo. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam. Dopiero potem mój kolega powiedział mi, że czerwony nie może być moim ulubionym, bo to odcień krwi i piekła. Było mi bardzo przykro, bo dla mnie wiązał się z miłością. To uderzyło mnie od tego stopnia, że co miesiąc zmieniałam ulubiony kolor *śmiech* Skończyło się na tym, że najwięcej rzeczy miałam żółtych. Dodatkowo, mało ludzi traktuje go jako „swój” kolor. Najczęściej słyszy się o niebieskim, czerwonym zielonym, rzadziej o różowym, a o żółtym nikt nie mówi. Dziwne, bo przecież to najbardziej radosny i słoneczny kolor… chociaż według różnych badań i stron najbardziej pozytywny jest zielony. Prywatnie najbardziej optymistycznie czuję się, nosząc żółte rzeczy, wyróżniam się z szarego tłumu. Jestem wesoła i tak też chcę być postrzegana.

fot. Eliza Hajdenrajch

Stworzyłaś plakaty dla Młodzieżowego Strajku Klimatycznego – czy sztuka i ekologia się łączą?

– Myślę, że ekologia potrzebuje sztuki, która jest sercem kultury i miejscem rozprzestrzeniania różnych idei. Bez niej założenia, projekty i działania nie dotrą do aż tak szerokiego grona odbiorców. Dlatego wielu artystów porusza te tematy, bo większość z nich chce działać aktywnie społecznie. Chwilka, zgubiłam się trochę w swojej własnej wypowiedzi *śmiech* Uważam, że te dwie płaszczyzny powinny się łączyć – ekologia potrzebuje sztuki, ale sztuka ekologii też. To ważne, żeby poruszać tematy codzienności, które są istotne, aktualne i bliskie ludziom.

Kreatywność – czym jest i czy jest potrzebna?

– Nie jestem neurologiem, ale powiedziałabym, że kreatywność to większe rozwinięcie danej półkuli mózgu lub czyjaś wrodzona predyspozycja. Można wyćwiczyć technikę, tak jak wielu ludzi ćwiczy, ja też to robiłam, robię i będę robić… ale kreatywność to coś, z czym się rodzimy. Po prostu albo się to ma, albo się tego nie ma. Wbrew pozorom jest to cecha bardzo przydatna nie tylko pod kątem artystycznym, ale nawet ścisłym… w matematyce też potrafi być bardzo pomocna. Określiłabym ją jako podstawę charakteru człowieka wszechstronnie uzdolnionego. Nie ujmując przy tym osobom mniej kreatywnym – z pewnością macie inne wartościowe cechy, których mogę wam pozazdrościć np. podzielność uwagi *śmiech*

Jak wygląda u Ciebie proces twórczy – kreatywny szał?

– Mój kreatywny szał rodzi się w wakacje i umiera we wrześniu. W roku szkolnym, jeśli coś się dzieje, dzieje się na szybko – każdy pomysł musi zostać pogodzony z nauką. Brak czasu nie sprzyja sztuce, dlatego mam nadzieję, że bardziej rozwinę skrzydła, kiedy skończę liceum. Muszę przyznać, że trochę mnie dusi… generalnie ta instytucja dusi artystów. Chciałabym się uwolnić od tej ciągłej presji wiszącej nad moją głową, tak aby ten proces twórczy ewoluował do tego stopnia, w którym chciałabym go… kultywować (?) Chyba fatalnie dobieram słowa *śmiech*

W ten prosty sposób przeszłyśmy do pytania, czy w szkolnictwie jest miejsce na kulturę i sztukę?

– Niektórzy ludzie mówią, że jest. Przecież nauczyciele zawsze powtarzają, że wspierają wszelkie formy dodatkowej aktywności uczniów i cieszą się z ich sukcesów. Smutna prawda jest taka, że nie obchodzą ich nasze pasje – oni chcą, żebyśmy się uczyli, mieli dobre oceny i podnosili słupki w rankingach maturalnych. Ich wsparcie sprowadza się do powiedzenia „Wspieram Cię” i tyle. Nie dostajemy od nich czasu na samorozwój… nie można ich też za to winić. Taka jest szkoła, gdybyśmy mieli więcej wolnego czasu, dużo osób by go zmarnotrawiło. Tak więc nie uważam, że na ten moment jestem w stanie pogodzić nauki ze sztuką, nie tracąc na jakości żadnej z nich.

fot. Eliza Hajdenrajch

Ptaszki ćwierkają, że maczałaś swoje paluszki i swoje pędzelki przy totemach koło Bałtyku – czy powiesz coś więcej na ten temat?

– Mogę *śmiech* Maczałam przez ponad trzy miesiące – od lutego do maja ubiegłego roku. Długi czas byłam tam jedyną osobą w wieku licealnym, resztę stanowili studenci, którzy traktowali to jako obowiązkowe praktyki. Mnie, tak na dobrą sprawę, załatwił to kolega, któremu jestem bardzo wdzięczna – dziękuję Rysiu *śmiech* To on powiedział mi, że taki projekt się szykuje i zrobił mi reklamę u Alicji Białej, czyli jego pomysłodawczyni. Przyszłam tam, narysowałam kilka „ślaczków”, żeby pokazać, czy się nadaję i tak wyszło, że już tam zostałam. Siedziałam tam kilka razy w tygodniu po lekcjach. Bardzo mnie to odprężało i szczerze żałuję, że już się skończyło. To był dla mnie taki rytuał – jako odstresowanie przychodziłam do pracowni, leciała muzyka i razem z innymi pracowaliśmy zamknięci w swoim świecie. Taka praca pozwala mi się wyciszyć, a ja zawsze mam z tym problem, bo milion rzeczy robię na raz i nie mam, kiedy się zatrzymać i tak po prostu pobyć – idealny stan.

Co symbolizują te postumenty?

– Bardzo podoba mi się sam zamysł, bo Alicja jest bardzo inteligentną osobą i zręcznie wplotła w przestrzeń miejską statystyki, obrazujące problemy klimatyczne dzisiejszego świata – od zanieczyszczeń powietrza do eksploatacji łowisk. Mało osób o tym wie, ale nie powstały one tylko ze względów estetycznych – „o, bo to takie fajne kolorowe słupy”. Prawie nikt nie jest świadomy, że na tych totemach są kody QR przekierowujące na specjalną stronę internetową, na której jest wszystko wyjaśnione. Także polecam zajrzeć, temu, kto nie wiedział i właśnie się dowiedział *śmiech*

À propos wpływu na społeczeństwo, czym chciałabyś, żeby Twoja sztuka była dla innych?

– Muszę się napić wody, za dużo mówię *śmiech* Chciałabym, żeby moja sztuka nie była czymś, co ludzie oglądają, ale nie rozumieją. Wiem, że światek artystyczny jest bardzo zróżnicowany i wielu twórców jest niezrozumianych, przez co tworzą bardziej dla siebie niż dla innych. Ja chciałabym tworzyć dla ludzi, którzy będą mogli wykorzystać moją sztukę. Myślałam bardziej o plakatach, muralach, czyli rzeczach, które podkolorują ich codzienność. Nie chciałabym też być postrzegana jako artystka wyspecjaliozwana w jednej dziedzinie, zależy mi na byciu cenioną za wyczucie artystycznego smaku, które mogę przełożyć na więcej niż jedną technikę

Czym według Ciebie jest sztuka współczesna?

– Mam bardzo dużą skłonność do krytyki… wszystkiego *śmiech* Nie do końca przemawia do mnie ogólnie pojęta sztuka współczesna… oczywiście zawiera dzieła niezwykle wartościowe, ale dużo w niej przeszkadzajek. Moda na minimalizm daje możliwość osiągnięcia zaskakująco atrakcyjnych efektów przy minimum wysiłku i pomyślunku. Przez to robi się z niej taka zbitka przypadkowych tworów, które mogą być równie przypadkowo odbierane. Wielu artystów tworzy i mówi „interpretacja należy do odbiorcy”. Według mnie, kiedy już ktoś coś tworzy, powinien wiedzieć, co chce przekazać – to powinno mieć jakiś sens. W dzisiejszych czasach powracamy do dziecinnych manier, które są nienaznaczone wiedzą i techniką, przez co większość obserwowanych dzieł sztuki jest prosta w formie. Bardzo cenie, kiedy za tą formą idzie jakaś treść, co niestety zdarza się coraz rzadziej. Wina leży trochę w tym, że do sztuki jest bardzo szeroki dostęp – dużo dzieje się w Internecie. Przez ten zalew bodźcami ludzie często nie są już w stanie odróżnić sztuki wartościowej, od tej no jednak… mniej wartościowej.

Wywiad z Tobą jest częścią cyklu w Kulturze na co dzień Generacja K – jak oceniasz wkład młodych ludzi w kulturę?

– Uważam, że kultura zawsze rodzi się wśród młodych ludzi, bo ci starsi mają ważniejsze rzeczy do roboty *śmiech* Szeroko pojęty wygląd młodzieży danych czasów wpływa na całe społeczeństwo i tak zawsze było. Dlatego w naszych rękach leży to, jak ta kultura będzie wyglądać. Dorośli mogą nam jedynie dać narzędzia, abyśmy mogli budować ją świadomie.

fot. Eliza Hajdenrajch

 

Eliza Hajdenrajch

Eliza Hajdenrajch

Redaktorka "Kultury na co dzień", pomysłodawca i twórca cyklu "Generacja K" - najczęściej można ją spotkać biegającą gdzieś po mieście ze swoim trzecim okiem (czyt. aparatem), na sali kinowej lub w teatrze. Miłośniczka kinematografii, literatury, muzyki, teatru oraz koloru żółtego, szczerych uśmiechów, Audrey Hepburn i sztuki skierowanej do młodych widzów.

Możesz również polubić…

3 komentarze

  1. Anonim pisze:

    Kolejny dobry artykuł! Gratuluję!!!

  2. Anonim pisze:

    Kolejny świetny artykuł! Gratuluję!!!

  3. Anonim pisze:

    Gratuluję. Niebanalnie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.