Słodko-gorzkie róże herbaciane – wywiad z Agatą Marszałkowską [GENERACJA K]

Pokolenie Z, Millenialsi, Baby Boomers — to sformułowania, z którymi można spotkać się na co dzień. My chcielibyśmy zaprezentować Wam Generację K — młodych ludzi, którzy angażują się w życie kulturalne na wielu płaszczyznach i wkładają serce w to, co robią. Jako pierwszą przedstawiamy Wam Agatę Marszałkowską, która urodziła się w roku 2002, ma już na swoim koncie trzy wydane tomiki poezji, a jej profil na Instagramie śledzi ponad 6 tys. obserwujących. Dziewczyna, znana pod pseudonimem „gorzkie_róże” opowiedziała Elizie Hajdenrajch między innymi o źródłach inspiracji, sztuce współczesnej, romantyzmie w społeczeństwie, strachu oraz toksycznych związkach. Zapraszamy na krótki spacer różanym polem!
Kiedy i z jakich przyczyn zainteresowałaś się poezją?
– Zainteresowałam się poezją we wczesnych latach szkoły podstawowej. Początkowo pisałam wierszyki i rymowanki o psach itd. Nieco później napisałam wiersz o żołnierzach wyklętych – naczytałam się wtedy dużo „poważniejszej” poezji o tematyce wojny. Te tematy interesowały mnie i moją starszą siostrę, która była wtedy w gimnazjum, w którym je przerabiała i mi o nich opowiadała. Strasznie mnie to zaintrygowało i wtedy stworzyłam swój pierwszy, taki dojrzały wiersz… oczywiście, nie był wybitny, ale byłam wtedy w trzeciej klasie. Kiedy zakończyłam edukację wczesnoszkolną, trafiłam na nauczycielkę języka polskiego, która mnie bardzo polubiła i ja polubiłam ją – to ona obudziła w moim sercu pasję do tego przedmiotu. Podczas gdy inni uczniowie rozwiązywali zadania, ja zazwyczaj kończyłam je wcześniej i notowałam wiersze z tyłu zeszytu. W moim poprzednim tomiku zatytułowanym „Grymas” znalazł się jeden z nich – pierwszy, który wzbudził zainteresowanie wśród rodziców i nauczycieli. Potem zaczęłam pisać więcej, a nawet jeździć na obozy literackie. To wciąż nie była jakaś górnolotna poezja, chociaż się starałam… bardzo. Przez to, że dużo czasu spędzałam z moją starszą siostrą, były to tematy odbiegające od percepcji dzieci w moim wieku – ona oglądała poważniejsze filmy, słuchała poważniejszej muzyki i zawsze to były rzeczy refleksyjne. Potem zaczęłam jeździć na wcześniej wspomniane wyjazdy wakacyjne i mogłam się dzielić z szerszym gronem tym, co tworzę. Pracowałam nad swoim warsztatem zarówno z rówieśnikami, jak i osobami trochę starszymi. Myślę, że to był moment, kiedy bardziej się otworzyłam na świat i dzielenie się z nim moją poezją. Jednym z punktów tych zajęć był finałowy wernisaż wierszy – rozwieszaliśmy nasze prace i uczestnicy innych obozów mogli przyjść, poczytać i zabrać sobie ich kopie do domu. Na początku moje wiersze wzięło zaledwie kilka osób, ale na ostatnim obozie to grono się rozrosło i dużo osób sugerowało, że powinnam zacząć coś z tym robić. Tak jak w lipcu 2016 byłam na ostatnim obozie, tak już w październiku powstały „gorzkie_róże”.
No właśnie, skąd róże i dlaczego gorzkie?
– Gorzkie róże wzięły się z jednego z moich najlepszych wspomnień – mieszkam i mieszkałam po takiej bardziej wiejskiej stronie miasta. W drodze do mojego domu bardzo dużo spędzałam z dziadkami, bo moi rodzice pracowali i przez to nie miał się mną za bardzo kto zajmować. Dom mojej babci jest oddalony od mojego o zaledwie 10 minut. Kiedy mama i tata wracali w końcu z pracy, a babcia odprowadzała mnie do domu, zawsze przechodziłyśmy obok wielkiego różanego pola. Kilkanaście metrów na kilkanaście metrów – całe rzędy usłane różami. Najbardziej podobały mi się róże herbaciane. Bardzo często ukradkiem je zrywałam i zabierałam ze sobą, gdyż miały dla mnie najpiękniejszy zapach. Przez długi czas myślałam, jak nazwać swój projekt artystyczny, chciałam skojarzyć go z czymś, co jest dla mnie personalnie ważne. Zapach i wygląd róż herbacianych to jedno z moich ulubionych wspomnień i do dzisiaj są to moje ukochane kwiaty. Dlatego chcąc nawiązać do tego w pewien niebanalny sposób, wymyśliłam „gorzkie_róże”, bo herbata jest przecież gorzka. Taka była moja wizja.
Czy określiłabyś siebie jako romantyczkę?
– Myślę, że tak. Kiedy wchodzę w relacje romantyczne albo nawet wtedy, kiedy w nich nie jestem, bardzo często marzę o szczęśliwej miłości – zwłaszcza, kiedy oglądam filmy, czytam książki lub poezję. Zawsze o tym marzyłam. Kiedy byłam młodsza, miałam bardzo duże kompleksy i myślałam, że nikt mnie nigdy nie zechce. W momencie, w którym już trochę dojrzałam, zaczęłam na to patrzeć z nieco innej perspektywy, w bardziej realny sposób. Wciąż dużo swoich zachowań romantyzowałam, snułam refleksje na temat nie tylko miłości, ale także romantycznego postrzegania świata. Kiedy przechadzałam się czasami sama z siebie po dachu Avenidy, tylko dlatego, że w nocy widać z niego cały oświetlony Poznań. Miałam dużo takich miejsc, do których lubiłam jeździć tylko i wyłącznie, żeby sobie podumać o życiu. Myślę, że dlatego mogłabym się nazwać romantyczką, czemu nie.

fot. Eliza Hajdenrajch
Czy romantyzm ma jeszcze prawo bytu we współczesnym społeczeństwie?
– Myślę, że zawsze miał prawo – w każdym społeczeństwie ma prawo istnieć, zarówno w przeszłości, obecnie jak i w przyszłości. Nieważne, jak bardzo będziemy się starali zminimalizować nasz wkład w uczucia i relacje międzyludzkie. Ludzie potrafią być romantyczni, chcą być romantyczni i dążą do tego. Emocje się nie zmieniają. Widzimy poezję Safony – potrafimy się z nią utożsamiać, widzimy poezję Leśmiana – potrafimy się z nią utożsamiać, widzimy poezję Edgara Allana Poe – potrafimy się z nią utożsamiać. To znaczy, że niektóre wzorce są dla nas uniwersalne, czyli mimo wszystko nie zatraciliśmy poczucia romantyczności. Wciąż mamy umiejętność obserwowania świata z podziwem i poszanowaniem dla jego piękna. Cały czas patrzymy na niego tak samo, tylko po prostu dostrzegamy więcej rzeczy.
W poezji niezwykle ważna jest wrażliwość – Twoim zdaniem, ludziom wrażliwym jest w życiu łatwiej, czy trudniej?
– Uważam, że trudniej… chociaż kiedy tworzysz poezję, często jest tak, że kiedy jesteś wrażliwy, masz więcej inspiracji i łatwiej przychodzi Ci napisanie czegoś szczerego, niż kiedy podchodzisz do pewnych spraw na dystans i nie bierzesz wszystkiego do siebie. Jest to oczywiście łatwiejsze w społecznych kwestiach funkcjonowania człowieka — kiedy masz jakiś problem, nie odbierasz go tak bardzo osobiście, nie rozpaczasz nad tym, nie traktujesz tego w taki dotkliwy sposób. Wydaje mi się, że z tego względu na to pytanie są dwie odpowiedzi: zarówno tak jak i nie – jest i łatwiej i trudniej. Ciężej jest żyć samemu ze sobą, bo masz mnóstwo wątpliwości, które dotyczą twojego życia i postępowania. Jednakże, kiedy wykorzystasz wszystko, co czujesz do czegoś twórczego, żeby być dla kogoś wsparciem lub inspiracją, to zmienia postać rzeczy. Ludzie wrażliwi nie mają łatwo, ale są niezwykle cenni.
W wierszu „Inferno” piszesz między innymi o relacjach rodzinnych, jak zareagowała Twoja „babka, ciotka” i cała rodzina, kiedy dowiedziała się, że zostajesz poetką?
– Zasadniczo, nigdy nie powiedziałam im wprost „no, to teraz zostaję poetką”. Po prostu popisywałam sobie coś czasami i pokazywałam mamie. Na początku nie można było zauważyć u nich żadnego większego entuzjazmu. Największy okazywała właśnie moja mama, która oczekiwała nowych prac. Chociaż z początku były one bardzo smutne, czego ona nie była w stanie znieść. Bała się, że to jest odzwierciedlenie tego, co czuję – skoro piszę o smutnych rzeczach, to muszę być nieszczęśliwa. Nie potrafiłam jej wytłumaczyć tego, że często są to tylko moje obserwacje świata – musiała się z tym godzić stopniowo. Kiedy zobaczyła, że się rozwijam i zaczęły czytać mnie nawet jej koleżanki z pracy, bez konsultacji z nią, same znajdując moje teksty w Internecie, kiedy to wszystko się rozrosło, a ja planowałam wydać pierwszy tomik – wtedy moja cała rodzina zaczęła okazywać większą dumę i wsparcie. Wydaje mi się, że trochę czasu to zajęło, ale w tym momencie nawet mój tata, który jest niezwykle oszczędny, jeśli chodzi o emocje i który naprawdę nie lubi poezji, ani sztuki, mimo wszystko mówi mi, że jest ze mnie dumny i cieszy się, że mi się powodzi. Wydaje mi się, że teraz są dla mnie największym wsparciem, jakie mogłabym mieć.

fot. Eliza Hajdenrajch
A jak wygląda u Ciebie proces twórczy?
– Czasami jest tak, że spaceruję ulicą i słyszę, albo myślę o jakimś jednym słowie. Następnie z tego słowa rodzi się myśl, jakaś puenta, jakieś stwierdzenie… coś, nad czym zaczynam się dłużej zastanawiać. Zapisuję to i zaczynam się głowić, jak mogę do tego dojść. Rozbijam to na części pierwsze. Próbuje odtworzyć proces myślowy, który mnie do tego doprowadził i dopisuję historię do puenty. Wtedy już idzie z górki, kiedy mam ostatnie zdanie, czuję się tak jakbym płynnie, w 10 minut była w stanie napisać cały wiersz. Z tego względu niektóre powstawały przez kilka tygodni, a inne przez kilka minut.
Czy wiążesz swoją przyszłość z pisaniem?
– Nie wiem, czy zawodową, ale na pewno chciałabym, żeby poezja była istotną częścią tej przyszłości. Moim największym marzeniem jest to, żeby któryś z moich wierszy znalazł się pewnego dnia w podręczniku. Nie mam żadnego większego – naprawdę! Wiem, że będzie to trudne. Nie mam nawet pewności, czy kiedykolwiek uda mi się je spełnić, czy uda mi się stać „ikoną współczesności” – szczerze w to wątpię, chociaż bardzo bym chciała. Staram się rozwijać mimo wszystko. Tak jak nie ustaliłam jeszcze, co chciałabym robić zawodowo, jak zarabiać na chleb, co studiować – ktoś cały czas podsuwa mi nowe pomysły. Wiem tylko, że chciałabym, żeby poezja zawsze była moim bezpiecznym miejscem, możliwością ucieczki od życia codziennego, które czasami prawie każdego przerasta.
Niedawno został wydany Twój trzeci tomik poezji, jak się z tym czujesz?
– Myślę, że całkiem dobrze. Cieszę się, że mam wsparcie w ludziach, którzy mnie otaczają – nie tylko w mojej rodzinie, ale także w przyjaciołach. Dużo ludzi pisze do mnie prywatnie, że po przeczytaniu tego tomiku czują się lepiej – że ktoś przeszedł to samo, co oni. Moja trzecia publikacja jest najbardziej zaplanowana ze wszystkich – nie tylko zawiera zbiór wierszy, ale są one podzielone tematycznie i każdy „segment” opatrzony jest wpisem do pamiętnika. Stąd też wziął się tytuł „Pamiętnik”. Bardzo cieszę się, że tak to wszystko wyszło i że są ludzie, którzy chcą to czytać i czerpią z tego radość.
To będzie ciężkie pytanie, ale czy któreś z Twoich artystycznych „dzieci” jest dla Ciebie najbliższe?
– Trochę trudno jest mi wybrać… wiem, że „Kobieta w sztuce” jest dla mnie bardzo ważna, bo jako pierwsza zyskała, mówiąc w kolokwialny sposób, poklask. Wtedy więcej osób mnie dostrzegło. Jej premiera była właśnie na jednym z tych obozów literackich. Dużo osób podchodziło do mnie i mówiło, że wiersze tej osoby, która to napisała, mogłyby wisieć na ich ścianie. To był dla mnie taki początek, chociaż nie był to mój pierwszy wiersz… nawet nie wiem, czy nie któreś dziesiąty. Wszystkie są dla mnie ważne, ale ten szczególnie, bo to nim zaczęłam.
Twoje wiersze wydają się bardzo osobiste, niemal intymne, co stanowi dla Ciebie inspirację?
– Bardzo różnie. Czasami inspiracją jest książka, czasami muzyka, nawet nie musi mieć tekstu, wystarczy melodia, która pobudza mnie do przemyśleń, czasami są to moje obserwacje ludzi dookoła – bliskich i niebliskich lub riposta na to, co dzieje się w moim życiu. Zdarza się, że osoby z mojego otoczenia doszukują się siebie w moich wierszach, niektórym udaje się trafić, a innym nie, co bywa problematyczne, bo zdarza się, że ktoś może poczuć się urażony, mimo że dany wiersz wcale nie był wymierzony w tego kogoś, a po prostu jakaś sytuacja była dla mnie inspiracją – to nie są moje emocje i mój problem wobec Ciebie. Czasami ta poezja jest komentarzem, pozytywnym lub negatywnym, dotyczącym po prostu ludzi i świata. Najczęściej jest to owoc moich rozmyślań nad tego typu sytuacjami ogólnie, a nie jakąś jedną, konkretną. Dlatego często są one osobiste, ale równie często nie są *śmiech*
Gdybyś mogła zamieszkać z trzema innymi poetami, kogo byś wybrała i dlaczego?
– Mogą być martwi? *śmiech* Na pewno chciałabym zamieszkać z Edgarem Allanem Poe, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych poetów i pisarzy… co tu dużo mówić, jest po prostu genialny. Pamiętam, że jednym z pierwszych jego tomików, które przeczytałam, było „Miasto w morzu” i wierszem, który zapadł mi w pamięć do dzisiaj, jest „Dla Ani”. To jest autentycznie najpiękniejszy wiersz, który widziałam w całym swoim życiu. Trochę zbliżony do „Do trupa” Morsztyna, ale znacznie bardziej opisowy, obrazowy, namiętny i mroczny. Także Edgar Allan Poe zdecydowanie zostałby moim współlokatorem. Oprócz niego, na pewno Leśmian, ponieważ uwielbiam jego prostotę. Lubię w jego poezji to, że można się doczytać od razu tego, co chciał przekazać, ale kiedy czytasz po raz kolejny, odkrywasz coraz więcej. Jest on jasno-wyrażającym się artystą, który w prostej mowie jest w stanie ukryć wiele głębszych przekazów. „Odjazd” jest chyba moim ulubionym utworem. I trzeci… żeby nie męczyć już tych klasyków – bardzo chętnie spotkałabym internetowego poetę „Nie Czesława, ale Miłosza”. Tworzy kawał świetnej poezji i chciałabym go poznać bliżej.
Na swojej stronie na Instagramie łączysz swoje wiersze z obrazami, czy masz swojego ulubionego malarza?
– Tak, moim ulubionym malarzem jest William-Adolphe Bouguereau. Za życia spotkał się z bardzo dużą krytyką. Słyszał, że jego obrazy są proste, kiczowate, nie mają głębi i wszystkie kobiety na nich przedstawione wyglądają tak samo. Jednak w tej jego prostocie, doszukuję się niesamowitego piękna. Za każdym razem, kiedy patrzę na jego obrazy, wyzwalają we mnie pozytywne emocje i zwyczajnie lubię do nich wracać. Zwłaszcza „Narodziny Wenus” w jego wykonaniu oraz „Powrót wiosny” – moje dwa ulubione dzieła spod jego pędzla.
A czym jest dla Ciebie sztuka współczesna?
– Sztuką tworzoną współcześnie *śmiech* Myślę, że najpierw trzeba byłoby zdefiniować samo pojęcie sztuki i tego, czym ona jest. Dla mnie to coś, co człowiek kreuje z myślą o tym, żeby wpłynąć na odbiorców. Ogromną sztuką jest stworzyć coś na tyle kontrowersyjnego, żeby stać się wybitnym artystą, jak np. Abramowicz. Wydaje mi się, że sztuka współczesna zaburza pewne, znane od dawna, kanony… ale przecież tak jest co epokę. Mówi się, „to nie jest zgodne z renesansem/średniowieczem/antykiem/pozytywizmem” i te granice się stale przesuwają. Zawsze będzie tworzone coś nowego. Z tego powodu, jestem ciekawa, jaka będzie kolejna epoka w sztuce, jakie zasady zostaną złamane, skoro wydaje nam się, że zostały sponiewierane już wszystkie.

fot. Eliza Hajdenrajch
„Gradacja zwierzeń” – czym martwisz się najbardziej?
– Martwię się, że utracę bliskie mi osoby. Mam straszną obsesję na tym punkcie. Obawiam się, że ktoś, na kim mi zależy, może mieć ze mną jakiś problem, mieć mi coś za złe, że mogłam zrobić coś złego albo w jakiś sposób go skrzywdzić – myślę o tym non-stop. Bez przerwy analizuję każdy swój ruch, martwiąc się, że mogłam dotknąć kogoś na tyle, że będzie zmuszony, lub po prostu będzie chciał, mnie opuścić. Mimo że przecież tak chorobliwie uważam na to, co robię. Mam wrażenie, że żyję w ciągłym strachu, że odwrócą się ode mnie ci, którzy trzymają mnie w pionie.
Czy jesteś/byłaś kiedyś tak zakochana, jak bohaterki Twoich wierszy?
– Byłam i jestem. Moja pierwsza miłość miała miejsce… w tym roku miną trzy lata. Nigdy, aż dotąd, nie byłam tak zakochana, jak wtedy w nim. Większość wierszy była o nim. Na przełomie 2017 i 2018 roku, pisałam prawie tylko szczęśliwe wiersze. W pewnym momencie po prostu zaczęło się między nami psuć, ze względów zewnętrznych. Jednocześnie tak, jak nigdy nie byłam do tego stopnia zakochana, tak też nigdy nikt mnie tak nie zranił. Ten chłopak nie chciał dać mi o sobie zapomnieć przez bardzo długo, stąd też późniejsza „czarna seria” wierszy nieszczęśliwych. Zerwanie mieliśmy bardzo bolesne dla mnie i dla niego… chyba bardziej dla mnie. Do dzisiaj mam przez to traumę. Doprowadziło to nawet do tego, że tak długo we mnie i w mojej bohaterce tkwiły odłamki tych uczuć, że oglądanie go codziennie w szkole, stało się dla mnie niemożliwe, a on wcale nie starał się mi tego ułatwić, przez co musiałam zmienić szkołę. Dodatkowo, nauczyciele bardzo mocno ingerowali w moje życie, przez to, że znali się dobrze z rodzicami tego jegomościa. Mimo iż w obiektywnym świetle byłam ofiarą tego związku, byłam traktowana jak okrutny napastnik, „ta zła”. To również wpłynęło na moją decyzję o zmianie środowiska. Trafiłam do nowej szkoły, w której już uczyła się moja najlepsza przyjaciółka. Miałam cały czas jej wsparcie, obecność i oparcie. Tutaj poznałam też mojego obecnego chłopaka. Wydaje mi się, że na to, jak odbieram naszą relację, wpływa znacznie to, że jestem, mimo wszystko, starsza i wiem, że on nigdy by mnie nie skrzywdził. Jestem zakochana w nim po uszy i on we mnie też. Z tego powodu często powstają o nim wiersze – nie wszystkie pokazuję, niektóre zostawiam tylko dla niego. Cały czas wspominam też tamte złe momenty, ponieważ odcisnęły one piętno na mojej duszy i sercu. Wciąż boję się niektórych rzeczy i mam wrażenie, że zatrzymuje mnie coś z przeszłości. Na szczęście mój obecny chłopak stara się mnie z tego marazmu wyciągnąć i dzięki niemu zaczęłam traktować to, co mnie spotkało jako inspirację – kiedy przychodzi jakiś gorszy moment, piszę o tym wiersz, publikuję go i widzę wsparcie ze strony czytelników. Dzięki temu zaczynam traktować to jako wiersz, a nie sytuację, która mnie skrzywdziła. Kształtuje z tego coś nowego, co wzbudza we mnie dobre skojarzenia. Teraz mam miejsce tylko na pozytywne emocje.
À propos szkoły, jak Twoi rówieśnicy reagują, kiedy dowiadują się, że tworzysz wiersze?
– Kiedy założyłam „gorzkie_róże”, moja szkoła liczyła ok. 170 osób, więc dowiedzenie, że zaczęłam pisać, nie było wybitnie trudne. Potem kiedy zmieniłam otoczenia, na początku miałam łatkę… nie w negatywnym tego słowa znaczeniu, broń Boże! Po prostu niektórzy do mnie mówili „gorzkie róże”, to ja byłam „tą dziewczyną od wierszy”. Kiedy zaczęłam bardziej wchodzić w to środowisko, ludzie zaczęli otwarcie rozmawiać ze mną o tym, co tworzę. Kiedy ostatnio dałam mojemu nauczycielowi od polskiego tomik, bo zwyczajnie chciałam, żeby go przejrzał, jeden z moich kolegów zaczął się pytać „Oo, czytał Pan te wiersze? Podobają się Panu?” i nagle cała klasa zaczęła o tym dyskutować, a moje serduszko rosło, jak nigdy.
Wywiad z Tobą rozpoczyna w Kulturze na co dzień cykl Generacja K – jak oceniasz wkład młodych ludzi w kulturę?
– Myślę, że teraz tworzenie sztuki stało się pewnego rodzaju trendem – niestety nie każdy robi to z pasji… chociaż znam dużo ludzi, którzy faktycznie uwielbiają to, co robią. Moi bliscy przyjaciele są zafiksowani na punkcie filmów, mam kolegę, który produkuje koncerty, bo przecież kultura nie ogranicza się tylko do muzyki klasycznej, malarstwa i poezji. On jest bardzo zaangażowany w to, co robi, a zajmuje się muzyką elektroniczną. Chociaż nie ukrywam, że są też ludzie w naszym wieku, którzy tworzą tylko dlatego, że „inni tworzą” – szukają w sztuce szansy na bycie zauważonym. To sprawia, że ich twórczość wydaje się pusta, wyprana z emocji i nieszczera. Przykładem może być tzw. poezja enterowa, której czołową przedstawicielką jest Rupi Kaur. Częściowo zgadzam się z krytyką, która ją spotkała – zwyczajnie nie przemawia do mnie jej praca… chociaż rozumiem, że są ludzie, do których może ona docierać. Według mnie, czasami są to po prostu puste zdania, które mają być ładne, estetyczne i wylądować gdzieś na Instagramie. Oczywiście, nie roszczę sobie żadnego prawa do tytułowania siebie artystką. Po prostu moim zdaniem artysta to osoba, która tworzy z pasji i duszy, a nie ku uciesze mas.

fot. Eliza Hajdenrajch
Eliza Hajdenrajch