Jaka jest cena odwagi – recenzja filmu „Richard Jewell”

Jedna z największych legend światowego kina nadal nie zwalnia tempa. Clint Eastwood, pomimo tego, że zbliża się już do osiemdziesiątki, nie spoczywa na laurach i regularnie realizuje nowe projekty. Coraz częściej natomiast skupia swoją uwagę wokół konkretnego problemu, jakim jest wpływ amerykańskich struktur na uciemiężoną jednostkę. Dzieję się tak również w przypadku jego najnowszego filmu, Richard Jewell, który opowiada historię człowieka mającego ponieść najwyższą cenę bohaterstwa. 

Nie bez przyczyny Clint Eastwood zatytułował swoje najnowsze dzieło imieniem głównego bohatera. Reżyser sięga bowiem do autentycznej historii ochroniarza, który na Igrzyskach Olimpijskich w 1996 roku znalazł bombę. Dość długi wstęp przedstawia informacje niezbędne do zrozumienia głównej postaci. Richard pracuje w ochronie na kampusie uniwersyteckim i niezwykle poważnie traktuje swoją pracę. Jego problemy zaczynają się tam, gdzie kończą się jego zawodowe kompetencje. Richard chce czuwać nad przestrzeganiem prawa, czyta kodeks karny, wszystkie przepisy ma w jednym palcu i jako jedyny decyduje się ich użyć podczas imprezy towarzyszącej wspomnianym już Igrzyskom Olimpijskim. Gdy pod ławką zauważa podejrzany plecak, początkowo ignorowany przez kolegów starszych stażem, wszczyna alarm. I słusznie. W ciągu kilku pierwszych dni od tragedii Richard Jewell staje się bohaterem narodowym, a z biegiem śledztwa FBI zostaje jedynym i głównym podejrzanym w sprawie podłożenia bomby. 

Richard Jewell na wielu forach oskarżany jest o bardzo daleko posuniętą zachowawczość i statyczność przekazu. Jednak w przypadku Clinta Eastwooda to nawet nie tyle zabieg celowy, co pewnego rodzaju dojrzałość i przywiązanie do kina klasycznego, niemalże staroświeckiego. To kino oszczędne w środkach, nie znajdziemy tam fajerwerków ani patosu. Pomimo, iż historia w całości obraca się wokół Richarda, to widzowi nie brakuje zwrotów akcji czy spektakularnych awantur. Historia bowiem broni się sama. Eastwood przedstawia głównego bohatera jako osaczonego obywatela, któremu odebrano prawo do prywatności, a niebawem straci również prawo do obrony. Da się tu wyczuć powiew ducha kafkowskiego, który uwydatnia bezwzględności machiny państwowej, próbującej – dla obrony własnej – zniszczyć niczego nieświadomą jednostkę. 

Już po samym tytule można się domyślić, że film ten jest skoncentrowany na historii jednej postaci. Odtwórca głównej roli – Paul Walter Hauser (znany dotychczas jedynie z drugoplanowej roli w Jestem najlepsza. Ja, Tonya) – jest niemalże do niej stworzony. Kapitalnie udaje mu się wykreować postać fanatyka zaślepionego (może nawet nieco obsesyjnie) wiarą w słuszność prawa, upartego i do takiego stopnia nieustępliwego, że w pewnym momencie zaczyna irytować nawet samego widza. Aktor stworzył postać, która czuje się wewnętrznie odpowiedzialna za wszystkich dookoła i ma jednocześnie całkowicie infantylne zaufanie do władz. Richard Jewell jest do ostatniej sceny tak bezgranicznie oddany służbie kraju i zapatrzony w srebrzyste odznaki na mundurze służb porządkowych, że nie zauważa jak jego osobiści idole stają się jego katami, nic sobie z tego nie robiąc. Niesamowite jak przejmująca gra aktorska Hausera w połączeniu z genialnie napisaną narracją sprawia, że to widz dużo szybciej staje się wściekły na niesprawiedliwości systemu, niż sam bohater. Zostałem wychowany, aby z szacunkiem podchodzić do władz – uparcie twierdzi Jewell i do niemal ostatnich scen próbuje wspomagać stróżów prawa, nie zważając na to, co go przez nich spotkało. 

Niewątpliwie należy również wspomnieć o świetnie napisanej postaci zadziornego prawnika Watsona Bryanta, której odtwórcą został bezkonkurencyjny Sam Rockwell. Nawiasem mówiąc, jest to bardzo płodny okres dla tego aktora. Rockwellowi dostały się niezwykle różnorodne produkcje, w których może zaprezentować się z wielu stron i udowodnić, że w aktorstwie nie ma dla niego zadań niemożliwych. Chociaż tegoroczny film Eastwooda nie został uwzględniony w oscarowych nominacjach do najlepszego filmu, to doczekała się jej odgrywająca całkowite przeciwieństwo uszczypliwego prawnika, Kathy Bates – potulna i zatroskana o swojego syna matka. Jestem nieco zdziwiona wyborem akurat tej postaci, chociaż absolutnie nie uważam, że jest to nominacja niezasłużona.

Nie da się jednak zauważyć, że wszystkie postacie są w tej pozycji dość widocznie przejaskrawione – prawnik jest pyskaty, mama Richarda zlękniona i spanikowana, a wszyscy agenci FBI bezduszni i bezwzględni. Eastwood błyskawicznie wskazuje także winnych całej afery i jest nią nie tyle prasa, co konkretna dziennikarka, Kathy Scruggs (w tej roli Olivia Wilde). Postać ta jest mocno przekoloryzowana i przedstawiona, niemal demonicznie, jako hiena zdolna do wszystkiego, aby zdobyć artykuł na pierwszą stronę. Co ciekawe, to właśnie jej bohaterka wywołała w Stanach nie lada kontrowersje, oskarżające Eastwooda o sportretowanie kobiety jako manipulantki, skupionej jedynie na własnym rozgłosie i zarobku, dążącej po trupach do celu. Zatem jedynym, co można tej pozycji zarzucić, to bardzo jednoznacznie wyznaczony przez reżysera tok myślenia, który celowo prowadzi widza przez całą historię dość jednotorowo. Paradoksalnie, chcąc opowiedzieć historię o niesprawiedliwościach systemu i przestrzec widza przed niesłusznymi wyrokami, to właśnie Eastwood pozbawił swoje postacie prawa do obrony. Sam wydał werdykt i wystosował karę dla wskazanych przez siebie sprawców. 

Pomimo dużego zarzutu, jakim jest znaczące przekoloryzowanie postaci oraz ukierunkowanie widza na wyrobienie bardzo konkretnej opinii o bohaterach i całej historii, uważam, że film jest wart obejrzenia. Eastwood przyjrzał się błędom bezwzględnego i automatycznego systemu amerykańskiego oraz sposobom, w jakie media potrafią bardzo łatwo i szybko zmanipulować opinię publiczną. Wystarczy jeden artykuł, aby zmieniło się całe życie jednego człowieka. 

6/10

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.