Stara gwardia wraca do gry – recenzja filmu „Bad Boys for Life”

W 1995 roku Michael Bay zawojował zarówno amerykański, jak i światowy box office komedią sensacyjną, której budżet wynosił zaledwie 19 milionów dolarów. Do głównych ról w powstającym wówczas filmie Bad Boys zatrudniono Willa Smitha – rapera i gwiazdę serialu komediowego dla młodzieży Bajer z Bel-Air oraz komika Martina Lawrence’a. Produkcja okazała się wielkim sukcesem komercyjnym i zyskała mnóstwo fanów na całym świecie, popychając do przodu karierę obydwu aktorów.
Po ośmiu latach do kin weszła kolejna część serii i wydawało się, że kwestią czasu jest powstanie kolejnej. Z biegiem lat coraz trudniej szło przekonanie hollywoodzkich producentów do zaangażowania w projekt – aktorzy zestarzeli się, a ich kariery przebiegły w przeciwnych kierunkach – o ile Smith stał się gwiazdą kina akcji i dał się poznać z dobrej strony w poważniejszych rolach, zaliczając po drodze kilka bolesnych, finansowych wpadek, o tyle Martin Lawrence wybierał coraz słabsze scenariusze, grając zaledwie w czterech produkcjach na przestrzeni ostatniej dekady. Bad Boys for Life stało się dla obu panów najważniejszym projektem i próbą przełamania złej passy. Reżyserię powierzono pierwszy raz duetowi Adil El Arbi-Bilall Fallah i wydano 90 milionów dolarów na nakręcenie filmu.
Od pierwszych minut projekcji dostajemy sporą dawkę akcji i humoru – starsi widzowie mogą wspomnieć z nostalgią poprzednie dwa filmy. Fabuła produkcji kręci się wokół tajemniczej Isabel Aretas – szefowej kartelu (w tej roli Kate del Castillo), która w widowiskowy i krwawy sposób ucieka z więzienia oraz jej potomka Armanda (Jacob Scipio) – stawką jest przejęcie władzy w narkotykowym światku Miami oraz zemsta na przedstawicielach prawa, którzy byli odpowiedzialni za zniszczenie potęgi kartelu. Pierwszym, a zarazem najważniejszym celem staje się grany przez Smitha detektyw Mike Lowery, co czyni z niego również głównego bohatera, spychając nieco na dalszy plan drugiego z detektywów. Zresztą o ile dla Willa Smitha czas wydaje się stać w miejscu, tak dla Martina Lawrence’a nie był zbyt łaskawy – na szczęście Amerykanin potrafi przy pomocy scenarzystów śmiać się z samego siebie. Wspólne sceny policjantów to największy atut produkcji. Pomimo upływu lat wciąż widać chemię między aktorami. Zarówno dobrze nakręcone sceny akcji oraz humorystyczne wstawki (związane głównie z perypetiami rodzinnymi Marcusa Burnetta oraz postacią kapitana Howarda – jak zwykle świetny Joe Pantoliani) równoważone są poważniejszą w tonie historią Lowery’ego, którego dopadają demony przeszłości i samotność. Wsparciem dla obydwu detektywów jest grupa AMMO, dowodzona przez atrakcyjną Ritę (którą gra Paola Nunez). Jej podwładni tworzą spory kontrast z duetem Burnett-Lowery i wypadają słabo – wyjątkiem jest tu Dorn grany przez Alexandra Ludwiga. Vanessa Hudgens nie ma niestety do zaoferowania nic więcej poza urodą, a Charles Melton jest po prostu irytujący. Twórcy idą nieco na skróty upraszczając fabułę i tworząc narrację, która może zaskoczyć fanów serii – zwłaszcza poprzez namieszanie w życiorysie Lowery’ego, które dla fanów może być nieco kontrowersyjne. Warto przymknąć oko na luki w fabule i pamiętać, że przede wszystkim mamy do czynienia z komedią sensacyjną i intryga rzadko kiedy jest w pełni satysfakcjonująca w przypadku tego typu kina. Zaletą jest również utrzymanie wysokiej kategorii wiekowej dla widzów, dzięki czemu film nie został pozbawiony pewnej brutalności, którą również charakteryzowały się zarówno pierwsza jak i druga część. Dla fanów kina akcji będą to przyjemnie spędzone dwie godziny.
Podsumowując można stwierdzić, że oglądanie nowych przygód stróżów prawa z Miami to powrót znanych i lubianych postaci, solidna dawka dobrze zrealizowanych scen akcji i humoru. A wszystko to prawdopodobnie zostanie powtórzone w czwartej części, której powstanie sugeruje nam ostatnia scena Bad Boys for Life. Emerytura Marcusa Burnetta znów została odłożona.
Ocena: 6/10