Przesiew i zasiew

(Z okazji nowego roku 2020)
Jest coś w tych dziesięciu sekundach, tych, które każe się nam odliczać w ostatnim tchnieniu starego roku. Czas zwalnia, może nawet się zatrzymuje, za nic mając swe fizyczne właściwości. Staruszek jest w agonii, ale nie odchodzi łatwo – kona powoli, w męczarniach naszych wspomnień. Przygotowujemy się na jego śmierć, wstrzymujemy oddech, przed oczami pojawia się dwanaście miesięcy, które ostatni raz chwycą nas za dłonie, nim po wieki spoczną w kronikach.
W całym tym spektaklu przemijania porusza nieomylność czasu. On jeden nie będzie płakał za popełnionymi błędami, bo jakżeby mógł jakikolwiek popełnić? Biegnie, nie ogląda się za siebie, nie może, nie jest do tego stworzony. Nie płacze – płaczą za to wszyscy ogarnięci jego wolą – My płaczemy. Jesteśmy bezsilni, nie wywołamy wywołanego zdjęcia, nie otworzymy odkorkowanego szampana, nie otrzemy zaschniętej łzy. Ranić mogą nie tylko wspomnienia bolesne, ale też radosne, które nigdy się nie powtórzą. „Dajcie czasowi czas” – napisałby Stachura – ale czy można powierzyć alkohol alkoholikowi? Zdaje się, że i tak musimy, bo bagaż wspomnień nieustannie rośnie na naszych plecach, a my, mimo wszystko, nie chcemy pod nim upaść.
Tak też niektóre wspomnienia przeminą, inne pozostaną, jeszcze inne przykryje mgła. Przesiew w spichlerzach pokaże, które ziarna warto zachować – pozostałe pójdą na spalenie. Być może te, które niegdyś najbardziej nas kłuły, teraz okażą się całkowicie zobojętniałe. Tkwiły w magazynach zbyt długo, nigdy nie zostały zasiane, a teraz zwyczajnie jest już za późno, by mogły wydać plon. Trzeba się wreszcie niektórych pozbyć, bo w przepełnionym spichlerzu łatwo o pożar.
Dosyć jednak tego lamentowania nad nieudanymi zbiorami. Czas jest co prawda najgorszym katem naszego życia, ale i jego najlepszym wodzirejem. Nie chodzi o to, by zapomnieć o błędach i straconych szansach, bo na co komu upadek bez piętna? O zbrodniach wojennych pamięta się po to, by nigdy więcej się nie powtórzyły. Zrywanie kartki z datą trzydziestego pierwszego grudnia będzie jednak mniej bolesne, jeżeli obok rozliczeń pojawi się najzwyczajniejszy w świecie dystans. Wyrzucone ziarna już nie wrócą – i trudno, nie pojawią się dwa takie same – i trudno, a jeżeli komuś wyrośnie owies zamiast żyta – to też trudno.
Jesteśmy tylko ludźmi, cofanie czasu nie jest naszą domeną; i oby nigdy nią nie było. Przeszłość nie jest przypowieścią o zagubionej owieczce – nie odnajdziemy jednego wspomnienia, nie tracąc przy okazji wszystkich pozostałych, tych bardziej wartych zachowania. Tamto znalezione i tak zresztą nie będzie takie jak kiedyś.
Koniec odliczania jest wyrazem najgłębszej ulgi. Staruszek umarł, jego dłoń, ściskająca naszą, opadła na posłanie. Wszyscy są szczęśliwi. Niektórzy wreszcie będą mogli wyjść na zewnątrz z zatęchłego pomieszczenia, by nigdy więcej nie musieć go oglądać, inni postawią mu marmurowy nagrobek, by stanąć przed nim od czasu do czasu. Oby tylko nikt nie rozpaczał nad łóżkiem zmarłego, bo w pokoju obok leży noworodek, którym trzeba się zająć.
Czasem może się tylko wydawać, że jakiś etap w naszym życiu się skończył. Gdyby wszystko zależało od tych trzystu sześćdziesięciu pięciu kartek w kalendarzu, strach pomyśleć, do jakich ostatecznych pojednań albo starć dochodziłoby przy ostatniej. Ciąg prozaizmów wypełnia nasze życie, pokłócić się o temperaturę prania można w każdy dzień roku, również trzydziestego pierwszego grudnia. Być może stare dobre czasy trwają nadal, a nam tylko wydaje się, że jest inaczej. To, że coś zmieniło się w szczegółach, nie znaczy, że zmieniło się w ogóle. Żyć trzeba tu i teraz, a nie tam i kiedyś. Nikt za nas nie zasieje na naszym polu.
Obyście się nie przejmowali ani odsiewem, ani plonem, który nie będzie taki, jaki sobie wyobrażaliście. Żyjcie w miłości z kolejnymi dwunastoma miesiącami, a potem… postawcie im ładny nagrobek.
Udanych zbiorów w nowym roku
Marek Blacha