W artystycznym świecie Margo Zālīte – cz. II

Po tygodniowej przerwie wracamy do niezwykłego świata łotewskiej reżyserki, dzięki drugiej części rozmowy, którą przy okazji prób do spektaklu Anhelii, przeprowadziła i przełożyła z języka angielskiego Eliza Hajdenrajch. Jeśli nurtowało Was pytanie, jakie są ciemne strony pracy w operze oraz co Margo Zālīte uważa, między innymi, o Polsce, młodzieży i ekologii, to zapraszamy do lektury.
Czy problemy poruszane w sztuce mogą być przyrównane do tych, z którymi współcześnie zmaga się ludzkość?
– Tak, sposób myślenia głównego bohatera jest oczywiście bardzo zbliżony do aktualnego, towarzyszą mu emocje podobne do nas – ludzi współczesnych. Wielu przecież marzy o ucieczce z tego doczesnego świata. Uważam, że to jest uczucie, które każdy ma gdzieś z tyłu głowy, nawet jeśli o tym nie mówi głośno – jak wyjść z tego wszystkiego. Za dużo dzieje się dookoła. Pomimo szczerych chęci nie wszyscy wiemy, jak to zatrzymać, a Anhelliemu się udaje, tak jak wielu innym, którzy decydują się na downshifting. Oczywiście nie mówię, że każdy powinien od razu porzucić wszystko i zaszyć się w lesie, ale myślę, że takie skrajności mogą stanowić jakiś wyznacznik tego, jak czuje się współczesne społeczeństwo. Uwierz mi, że czasami tyle się dzieje, że sama myślę „Boże, jaka byłabym szczęśliwa, gdybym mogła przestać pracować i już nigdy nie wytwarzać nowych śmieci”. Autentycznie, są takie dni, że zastanawiam się, jak przestać żyć. Nie mówię tu o samobójstwie, ale o takim normalnym, codziennym życiu – stałym przemieszczaniu się, ciągłym używaniu, nieustającym kupowaniu. Chciałabym przestać wytwarzać nowe rzeczy, nową karmę – jakoś zatrzymać tę stałą aktywność.
Wyłączyć się?
– Tak, każdego dnia zastanawiam się, jak mogłabym się wyłączyć. Jak sprawić, żeby moje życie było bardziej tym, czym być powinno, czyli dzieleniem się i opowiadaniem historii, a nie wytwarzaniem nowych bezużytecznych rzeczy – w sensie filozoficznym i materialnym.

fot. Eliza Hajdenrajch
Czy Anhelli opowiada tylko o rzeczywistości, czy jednak bardziej o wyobraźni, snach i marzeniach?
– Oczywiście, że jest bardziej fantazyjny, ponieważ zarówno ja, jak i Dariusz mamy bardzo poetyckie dusze. W sferze sztuki kochamy mistyczną muzykę, wszystkie abstrakcyjne rzeczy, w tym poezję i dźwięki. Wierzymy w meta-świat, że istnieje coś większego od tego, który znamy. Nigdy nie pokazałabym bezpośrednio normalnego świata na scenie. On nie jest dla mnie interesujący, potrzebuję znacznie więcej irracjonalizmu na scenie, bo myślenie abstrakcyjne jest świetną formą fitnessu dla umysłu, a jeśli Twój mózg jest fit, staje się bardziej otwarty i tolerancyjny.
Mówiłaś o poezji. Czy natknęłaś się na twórczość Juliusza Słowackiego jeszcze zanim podjęłaś się pracy nad Anhellim?
– Niestety nie, ale w trakcie pracy nad sztuką czytałam jego biografie, książki i listy do matki, które tłumaczyły sposób, w jaki postrzegał świat. I oczywiście znam wszystkich… może nie wszystkich, ale wielu pisarzy z XIX wieku, którzy również pisali o tamtych czasach i mieli podobne odczucia. To był okres dużych zmian. Po klęsce Napoleona ludzie mieli dosyć wojen, chcieli wycofać się ze społeczeństwa i wrócić do korzeni oraz rodzin. Jak już wspomniałam — są to uczucia, które pojawiają się również wśród współczesnego pędu życia.
Gdybyś miała opisać Anhellego w pięciu słowach, jakie byś wybrała?
– Podróż młodego mężczyzny wewnątrz siebie.
To nie jest Twój pierwszy raz w Polsce, prawda?
– Nie, całą moją młodość podróżowałam przez Polskę – żeby dostać się z Łotwy do Niemiec, nie używaliśmy samolotów, bo były zbyt drogie w latach 90., dlatego za kaaaażdym razem musieliśmy przejeżdżać przez Polskę. Nie znosiłam tego, bo trwało niemiłosiernie długo. Ponad 12 godzin podróży miało miejsce w Polsce – idziesz spać na 10 godzin, budzisz się i nadal jesteś w tym kraju, więc myślisz tylko, czy to państwo w ogóle się gdzieś kończy. Właśnie tak wyglądało pierwsze dziesięć lat moich doświadczeń z tym krajem. Pamiętam też, jak w latach 90. kupowaliśmy dużo tanich rzeczy w Polsce między innymi ubrań i podrabianych jeansów, właśnie dlatego obok straszliwie długich podróży moje pierwsze skojarzenie z tym krajem to „wszystko, co tanie pochodzi z Polski”. Dopiero kiedy poznałam Dariusza 8 lat temu, zaczęłam odkrywać ten kraj i pomyślałam „jejku, jakie to wszystko jest interesujące, Polska jest taka fajna”. To wszystko właśnie przez Dariusza. Stworzyliśmy wspólnie 6 projektów i za każdym razem pojawiały się nowe rzeczy, a ja byłam coraz bardziej zachwycona. Macie tyle pięknych rzeczy – piękne ubrania, piękne kramy, ludzie są tacy świadomi. Domy są budowane bardzo praktycznie. Jestem pod ogromny wrażeniem Polaków. Artyści, których tu poznałam, są świetni i bardzo inteligentni. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem wielką fanką Polski, ale na ten moment też dużą krytyczką polskiego społeczeństwa z powodu zanieczyszczenia powietrza. Troszkę to wszystko rozumiem, ponieważ przez długi czas zarówno moja rodzinna Łotwa, jak i Polska były pod sowieckim butem, przez co byliśmy stale nienasyceni – mentalnie i fizycznie, dlatego teraz chcemy niejako odzyskać to, czego w tamtym czasie nam brakowało. Na Łotwie widoczne jest to myślenie „teraz chcemy mieć wszystko!!!”. Polacy też chcą więcej, czasami nawet więcej niż faktycznie potrzebują. „Dobrobyt, dobrobyt dajcie mi dobrobyt”. Pozostaje pytanie, jak to zatrzymać. Łotwa to mały kraj — jest nas mniej niż 2 mln, więc nie stanowimy aż takiego ekologicznego problemu dla świata, ale Polaków jest 40 mln w centralnej Europie i wszyscy chcą wszystkiego – dalekich podróży, nowych ubrań.

fot. Eliza Hajdenrajch
Czy jest w Polsce jakieś miasto, które darzysz specjalnym uczuciem?
– Hmmm, dobre pytanie, bo bardzo polubiłam Poznań, dopóki nie sprawdziłam stanu powietrza. Byłam zszokowana, jak złe powietrze unosi się nad Poznaniem. Poza tym stolica wielkopolski jest miastem z dużym potencjałem i znajduje się blisko Berlina, więc mogłaby być ekstremalnie popularnym miejscem wśród artystów, którzy żyją w głównym mieście Niemiec. Wielu moich znajomych jest zaskoczonych, że to tylko 2,5 godziny od Berlina, podczas gdy do Monachium jest ponad 6 godzin. Poznań jest bardzo bliski i przyjazny artystom. Według mnie znacznie bardziej interesujący niż Warszawa, która jest miastem bardziej nastawionym na poważne interesy i biznes. Hmm, ale zastanawiam się, które miasto jest najmniej zanieczyszczone, bo myślę, że to mogłoby być moim ulubionym śmiech. Kraków jest piękny, ale jest najbardziej skażony, Tatry też są świetne… Powiedzmy, że szczególnie bliski mojemu sercu jest Poznań, ale z wyłączeniem zanieczyszczenia powietrza.
A czy miałaś okazję być świadkiem Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, który odbywał się, między innymi, w Poznaniu?
– Tak, uważnie śledzę akcję „Fridays for future” we wszystkich miastach, ponieważ bezgranicznie wierzę w młodych ludzi i uważam, że są naszą największą nadzieją. Wielu uważa „eh, to młode pokolenie nic pożytecznego nie robi, tylko siedzi w tych swoich telefonach” — ja w to nie wierzę. Poznałam wielu inteligentnych, bystrych młodych ludzi, którzy nie używają smartfonów bez przyczyny i są w stanie bezproblemowo je odłożyć na przykład, żeby walczyć o naszą planetę. Bardzo to podziwiam.
Sama też jesteś aktywistką?
– Tak, staram się być ekstremalną aktywistką w moim życiu codziennym. Przestawienie się w ten tryb było nieco łatwiejsze dla mnie, ponieważ nigdy nie byłam bardzo bogata. Odkąd straciłam rodziców w latach 90., powiedziałabym nawet, że przez długi czas towarzyszyła mi bieda. To było trudne, ale też cenne doświadczenie, które nauczyło mnie żyć bardzo skromnie. Nawet teraz nie używam żadnych chemicznych kosmetyków, szamponów — niczego. Tylko bardzo czyste mydła i oleje, zawsze z naturalnych i ekologicznych źródeł. Wybieram najbardziej lokalne jedzenie jak to tylko możliwe. Dużo chodzę i od ponad 20 lat używam rowerów każdego dnia. Wszystko, co tylko mogę, kupuję z drugiej ręki. Używam minimalnych ilości plastiku — już wolę nieść coś w moich rękach niż brać jednorazową torbę. Uważam, że warto zacząć od małych zmian, bo każdy może codziennie zrobić coś dobrego dla środowiska. Nie muszą to od razu być wielkie gesty i wyrzeczenia.
Jesteśmy znani jako miasto przyjazne rowerzystom, ale nie tylko. Jak poruszasz się po Poznaniu na co dzień?
– Mieszkam tylko 2 km od Teatru Wielkiego, więc korzystam z tego i dużo chodzę pieszo. Chociaż władze czasami doradzają, żeby nie wychodzić na ulice Poznania i przebywać na nich najmniej jak to możliwe, zwłaszcza jeśli jest się dzieckiem lub osobą starszą. Czasami nie zaleca się również uprawiania sportów na „świeżym” powietrzu, bo wdycha się go wtedy za dużo, co jest niekorzystne z powodu jego jakości. Przez pewien moment rozważałam nawet zakup maski antysmogowej, ponieważ czułam się piekielnie zmęczona. Zastanawiałam się, dlaczego mam takie wrażenie i doszłam do wniosku, że to może mieć dużo wspólnego z tym, co wdychałam. Moje ciało próbowało za wszelką cenę przystosować się do panujących warunków.
To musiało być frustrujące. Czy masz swój ulubiony, sprawdzony sposób na relaks?
– Uwielbiam być sama. Bardzo dużo czasu spędzam w ten sposób, bo jak każda osoba z północy doceniam samotność i ciszę. Powiedziałabym, że się modlę, ale w innych formach. Czasami patrzę na rośliny. Niektórzy mogą to nazywać medytacją, ale to nie jest dla mnie medytowaniem — ja po prostu wpatruję się w roślinki i wyciszam, dzięki kontaktowi z naturą. Uwielbiam przez 15 minut wgapiać się we florę. Zastanawiam się wtedy, jak to jest możliwe, że natura stworzyła coś, co rośnie i jest praktycznie zupełnie samowystarczalne, dzięki fotosyntezie. Uważam, że natura łączy elementy różnych wymiarów. Niektórzy mówią „my ludzie jesteśmy w trzecim wymiarze, co by było, gdybyśmy byli w czwartym albo piątym”, nie zauważając, że przecież mamy wszystkie wymiary dookoła nas. Dla mnie drzewa są jak jedenastowymiarowe komputery, ponieważ same decydują, kiedy rosnąć, kiedy się regenerować, kiedy łączyć się z innymi drzewami, kiedy dzielić się składnikami mineralnymi z roślinkami dookoła. Dla mnie to perfekcyjny komputer, którego my nie jesteśmy w stanie stworzyć — on już jest w jedenastym wymiarze.

fot. Eliza Hajdenrajch
Jak wyglądają Twoje wakacje?
– Nigdy nie wybrałam się na zorganizowane wakacje, ponieważ uważam, że mogę odwiedzić przyjaciół i to są moje wakacje. Bardzo cenię swój wolny czas i te wyjazdy to mój mentalny odpoczynek – czas spędzony z ludźmi, którzy akceptują mnie całkowicie. Jako reżyser jestem stale pod ostrzałem, co chwilę ktoś mnie mierzy wzrokiem albo poddaje krytyce artystycznej. Cały czas jestem widoczna. Tak już jest, od momentu, kiedy wejdę do pokoju, jestem oceniona — pozytywnie lub negatywnie. Z czasem się do tego przyzwyczaiłam, będąc stale na scenie i nawet nauczyłam się to lubić. Dla mnie wakacje to czas, kiedy nikt nie ocenia mnie, ani tego, co robię, a widzi we mnie człowieka z krwi i kości.
Czy była jakaś taka krytyka, która szczególnie Cię dotknęła?
– Nie, jestem przyzwyczajona do bycia obserwowaną. Każdy człowiek ma własną opinię i jestem tego świadoma. Mówię tylko, że to integralna, niezbyt ładna strona tej pięknej profesji. Wszystko, co ma jakikolwiek związek ze sceną, jest twoją winą, bo to ty chciałaś, żeby tam było. Musisz to po prostu zaakceptować i dalej realizować marzenia i zamierzenia.
Lakonicznie mówiąc, musisz być twardy, kiedy pracujesz w teatrze.
– Zwłaszcza jeśli jesteś kobietą, bo mężczyznom wybacza się znacznie więcej — tak już jest ten świat zbudowany.
Eliza Hajdenrajch
specjalne podziękowania dla Marty Szymańskiej