Zmartwychwstanka – recenzja spektaklu „Róża Jerychońska” w reż. Waldemara Zawodzińskiego

Niewolnictwo to termin, który w dzisiejszej świadomości zbiorowej lokuje się raczej w przeszłości. Straszy z książek historycznych zaraz obok odnoszących się do niego ilustracji, przedstawiających wychudzone postacie – najczęściej związane łańcuchem, w panoramie piaszczystego nabrzeża i palm – bacznie kontrolowane przez kolonizatorskie oczy swych właścicieli. Mimo że formalny kres tego nieludzkiego procederu nastąpił dopiero w XIX w., to pojęcie to szybko wypadło z bieżącego obiegu haseł. Czasem ktoś powie o sobie, że jest niewolnikiem, aby nazwać swą skrajnie złą pozycję zawodową. Dziś na opisanie całościowego zjawiska jakim jest współczesne niewolnictwo, używa się raczej określenia brzmiącego bardziej kapitalistycznie: handel ludźmi. Ciężko stwierdzić, który szyld jest bardziej eufemistyczny, a który nosi złowrogie konotacje. Spektakl Róża Jerychońska w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego według dramatu Diany Meheik z pewnością nie szuka zmiękczeń i półsłowek w jego scenicznej prezentacji. Już cała jego oprawa, złożona z informacyjnych broszur i ekranów we foyer, z których migotały nienaturalnie wielkie liczby i trudne do uwierzenia wycinki statystyk, zdradzała społeczny wymiar spektaklu. PONAD 46 MILIONÓW LUDZI NA ŚWIECIE JEST NIEWOLNIKAMI, W ISTOCIE ŻYJE DZIŚ WIĘKSZA LICZBA NIEWOLNIKÓW NIŻ KIEDYKOLWIEK WCZEŚNIEJ, CHOĆ STANOWIĄ ONI MNIEJSZY PROCENT POPULACJI NIŻ W PRZESZŁOŚCI. Przedstawione powyżej dane są prawdziwe. Autentyczna jest też historia bohaterki spektaklu – Oleny Popik.
Sztuka Waldemara Zawodzińskiego rozpoczęła się od uwikłania głównej bohaterki (Agnieszka Więdłocha) w okoliczność rzekomego jej sprawstwa kradzieży pewnego produktu w sklepie. Postać zostaje wpędzona w Kafkowską sytuację domniemanej winy, której dowiedzenie schodzi na plan dalszy, na rzecz samej konfrontacji z oskarżycielem i zawartych w niej mechanizmów psychologicznych na lini oskarżyciel – winny. Bohaterka początkowo spokojna, widząc horyzont proceduralnego jarzma w postaci ewentualnej sprawy karnej, zaczyna drżeć i gubić się w zeznaniach. Aktorka, jak w schizofrenicznym napadzie, samodzielnie odgrywa obie postaci – raz przybierając ofensywny urzędowo-zimny ton oskarżycielki, by potem trwożnie bronić się i wić przed widmem odpowiedzialności. W tej relacji uwypuklone są reakcje obu stron, a szczególnie tej odpierającej zarzut. Kwestia winy lub jej braku, wydaje się być zupełnie nieistotną. Reżyser poprzez tę scenę wariograficznie przygląda się skokom ciśnienia i przyspieszonemu tętnu u człowieka, konfrontującego się z zagrożeniem. Brutalnie szybkie oswajanie się z bezwzględną rzeczywistością, przedstawione w tej scenie stanowi oś tematyczną całego przedstawienia.
Zaprezentowana w spektaklu autentyczna historia Oleny Popik – Ukrainki, która padła ofiarą handlarzy ludźmi, w konsekwencji czego zmuszana była do prostytucji, jest tylko punktem wyjścia spektaklu. Po drodze napotykamy na głębsze sensy. Nakładając znaczenie wymienionej wyżej sceny – kojarzącej się z Procesem Franza Kafki – na fabularną przestrzeń Róży Jerychońskiej, można wychwycić przesłanie, które głosi, że dobór ofiary może być przerażająco losowy. Każda jednostka, która zostanie wyłapana z tłumu lub będzie przyłapana na drobnej słabostce, wpadnie w uniemożliwiający powrót wir konsekwencji wynikających z systemu. W przypadku bohaterów Kafki – prawniczego i biurokratycznego, a w przypadku Oleny, mniej złożonego i bardziej partyzanckiego – handlu żywym towarem.
Dopełnieniem atmosfery niebezpieczeństwa są ustawione po bokach sceny ekrany, przedstawiające główną bohaterkę uciekającą przed czymś po zatłoczonych ulicach miasta, a także tło scenografii, którą stanowią trzy długie rzędy męskich posągów. Wielkie, nagie, jednokolorowe, noszące wyraźnie zaznaczone kontury ponadprzeciętnej muskulatury, męskiego przyrodzenia i złowrogo-czułego uśmieszku na twarzach, ikonicznie wyrażają wszystkich potencjalnych klientów haremów i domów publicznych. Stanowią symboliczną reprezentację męskiego popytu na wszelkie przestępstwa związane z seksualnym wykorzystaniem kobiet. Gdy pada na nie fioletowe światło, tworzy się celowo przytłaczający efekt związany z ich ciążącą obecnością.
Bohaterka Róży… trafia do domu, w którym mieszkają: Anis (Sambor Czarnota) i Nadine (Ewa Audykowska-Wiśniewska). Pozostająca w toksycznej relacji para najpierw usilnie uczy imigrantkę języka, by potem rozpocząć agresywną ekspansję na jej podmiotowość. Zmieniają jej imię na Amal, trenują chód na obcasach, ćwiczą kołysać się w biodrach i finalnie przyuczają do zawodu prostytutki. Główna bohaterka przedstawiona jest jako subtelna, niewinna i dziewczęca, jednak nie na tyle skrajnie, aby pozycjonowano ją jako całkowicie uległą i gotową na spełnianie wszystkich poleceń posługaczkę. Jest dowcipna, bystra i nosi rysy współczesnej dwudziestokilkuletniej kobiety. Scena, w której leży na łóżku i słucha popowego utworu, zabawnie do niego tańcząc, jest iluminacją młodzieńczej frywolności. Jest to ożywcze, gdyż w przestrzeni, w której przyszło jej żyć Anis i Nadine to sumienni strażnicy haremowo-domowego ogniska.
Spektakl Róża Jerychońska opowiadając o tragicznych losach Oleny Popik, równolegle głębiej analizuje pole tematyczne związane z cierpieniem i robi to kosztem biograficznej faktografii. To w ramach tej wieloznaczności w podjęciu tematu, ze sceny usłyszeć można: cienka jest granica między cierpieniem, a przyjemnością. Wprawdzie reżyser Waldemar Zawodziński nie brnął dalej w rozmazywanie linii między czarnym i białym, zyskując tym samym na wywołaniu u widowni szoku po zasłyszanej autentycznej opowieści. Jednak gdy wprowadzane są sceny oniryczne, w których główna bohaterka rozmawia po rosyjsku (dodatkowe wrażenie realistyczności) ze swoją matką, podczas których Olena/Amal kołuje się w łóżku z boku na bok, aby nie słyszeć utyskiwań swojej rodzicielki nad feralną decyzją o przyjechaniu do Libanu, wówczas ma się wrażenie jej bierności. Jedyne czego pragnie to dalszy sen. Prawiąca morały matka stanowi niechciany budzik – zbywany kolejnymi drzemkami – oraz przypomnienie o dawnym imieniu i życiu.
Róża Jerychońska – inaczej zmartwychwstanka – to roślina, która jest w stanie przetrwać zupełną suszę. Nie odżywiana wodą i słońcem jedynie kurczy się i traci zielony koloryt, lecz potem odradza się na nowo. Olena Popik zmarła w 2004 r. w szpitalu, w Mostarze (Bośnia i Hercegowina). Miała 21 lat. Na oddziale stwierdzono u niej AIDS, gruźlicę, syfilis i zapalenie wątroby typu C. Osierociła 3-letnią córeczkę.