W artystycznym świecie Margo Zālīte – cz. I

Mówisz: opera, myślisz… no właśnie, co takiego myślisz? Prawie każdy ma w swojej głowie własne wspomnienia i podsycane przez nie utarte przekonania. Między innymi o tym, czym są operowe stereotypy, dlaczego i czy warto z nimi walczyć, opowiedziała Margo Zālīte w rozmowie, którą przy okazji prób do spektaklu Anhelii, przeprowadziła i przełożyła z języka angielskiego Eliza Hajdenrajch. Zapraszamy do niezwykłego świata łotewskiej reżyserki.
Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z teatrem?
– Pamiętam je bardzo dobrze – to był musical o kocie w butach. Grałam pierwszą rolę, co było ekscytujące i bardzo mi się podobało! To wydarzenie odbywało się w Rydze. Miałam wtedy cztery lata, byłam w przedszkolu i kochałam śpiewać oraz występować na scenie. Znacznie później dowiedziałam się, że istnieje teatr jako instytucja, wcześniej myślałam, że to po prostu dobra zabawa. Bardzo szybko stałam się śpiewaczką sama. Zaczęłam więc tworzyć teatr wcześniej niż do niego chodzić.
Kiedy byłaś dzieckiem, kim chciałaś zostać w przyszłości? Jaka była twoja wymarzona praca?
– Zawsze chciałam być nauczycielką muzyki, ponieważ sama zaczęłam występować i śpiewać bardzo wcześnie, więc chciałam być tym dorosłym, który pracuje z dziećmi w sferze muzyczno-teatralnej. Kiedy miałam cztery lata chciałam pracować z czterolatkami, później kiedy skończyłam dziesięć lat pragnęłam uczyć dziesięciolatków i tak aż do teraz. To jest niezmienne, nigdy nie porzuciłam tego marzenia.
To dlatego postanowiłaś podjąć studia reżyserii operowej na Akademii muzycznej Hansa Eislera w Berlinie?
– Nie do końca; kiedy miałam dwadzieścia lat, zaczęłam robić przedstawienia większego formatu, ale zawsze uważałam, że to tylko zajęcie dodatkowe, a nie pełnoetatowa praca. Dlatego przez dziesięć lat rozwijałam to hobby polegające w dużej mierze na wymyślaniu i tworzeniu projektów, np. w kościele, z dużym chórem i różnymi multimediami, które trzeba było koordynować. Ludzie chętnie w tym uczestniczyli. Pracowałam z bardzo rozpoznawalnymi osobami na Łotwie (np The State Choir) i z wybitnymi dyrygentami, więc bardzo szybko zaczęłam koordynować duże projekty. Dopiero kiedy miałam trzydzieści lat, podjęłam się nauki reżyserii operowej w Berlinie, co według mnie było bardzo dobrą decyzją, bo jednak musisz mieć coś w głowie, żeby studiować operę.
Czy uważasz, że opera ma przyszłość w dobie globalizacji i nastawienia na prostszą w odbiorze „kulturę homogenizowaną”?
– Tak, uważam, że należałoby przekalkulować ponownie budżet opery, ale opera ma świetlaną przyszłość, ponieważ jeśli ją nieco uwspółcześnimy to sprawimy, że będzie bardziej zrozumiała i przystępna dla przeciętnych osób, które na przykład nie studiowały opery *śmiech* Chodzi o to, żeby nie zamykać jej tylko na ekstremalnych profesjonalistów i znawców. Niektóre opery są trudniejsze i bardziej skomplikowane, a inne mniej i to po naszej stronie leży przebudowanie opery jako instytucji oraz miejsca dla twórców, tak aby stawała się ona jeszcze bliższa ludziom. Lubię również klasyczną operę, absolutnie ją ubóstwiam, ale ona musi iść naprzód, dlatego ważne jest jej odświeżanie, tak aby nie była staromodna. Rodzaj ludzki rozwija się znacznie szybciej niż opera, oczekiwania publiczności zmieniają się – widzieli już wszystko, dużo przeszli i ich umysły są bardziej rozwinięte. My jako twórcy musimy się poniekąd dostosować do ich potrzeb i możliwości, chociażby wprowadzając do teatrów multimedialność i komunikację z publicznością. To ważne, żeby otwierać się na nich i ich pomysły, a nie tylko tworzyć tę złotą ścianę luksusu, z którym opera jest często kojarzona.

fot. Eliza Hajdenrajch
Podczas przygotowań do naszego wywiadu natknęłam się na twoje konta w internecie na takich portalach jak Pinterest czy Instagram. Twoim zdaniem media społecznościowe są dla teatru zagrożeniem czy może szansą?
– Kocham media społecznościowe, bo umożliwiają nam komunikację z całym światem. Musimy tylko znaleźć sposób, w jaki wykorzystać lub zredukować ciepło emitowane przy przesyle internetu oraz energię wykorzystywaną między innymi przez satelity GPS, których wysłanie na orbitę jest przecież niezwykle endoenergetyczne. Musimy znaleźć sposób, aby przesył i korzystanie z internetu było bardziej ekologiczne, ale to jest zadaniem inżynierów. Uważam, że internet jest największym odkryciem XX wieku i jest nam potrzebny. Współcześnie nie musimy nawet tyle podróżować, bo mamy cybersieć, która umożliwia nam pozostawanie w kontakcie z osobami na innych kontynentach. Umożliwia to też ograniczenie emisji dwutlenku węgla do atmosfery; zespół Coldplay na przykład zdecydował się odwołać koncert w związku z katastrofą klimatyczną i ilością szkodliwych gazów, które produkuje samolot. Coraz więcej osób decyduje się na tworzenie interesujących live-streamów, nie tylko takich z telefonu czy jednej kamery. Na przykład berlińska Filharmonia zaczęła prowadzić internetowe transmisje swoich koncertów i początkowo wszyscy byli do tego bardzo krytycznie nastawieni, ale teraz to działa bardzo prężnie. Ponad połowa widowni siedzi przed szklanymi ekranami i jeśli masz dobrej jakości sprzęt audio-stereo, nie tracisz żadnych wrażeń, co więcej czasami są one nawet lepsze, ponieważ różnie rozstawione kamery pozwalają ci bliżej przyjrzeć się instrumentom i muzykom, co byłoby niemożliwe z miejsca siedzącego w środku budynku. Wierzę w internet oraz nowe technologie i uważam, że nowa komunikacja jest dobra i potrzebna.
Z tego, co sama zauważyłam, coraz mniej moich rówieśników regularnie odwiedza teatr, nie wspominając już o operze. Czy też zwróciłaś na to uwagę? Istnieją jakieś rozwiązania dla tego problemu?
– Pewnie niektórzy mnie znienawidzą po tym stwierdzeniu, ale wydaje mi się, że problem leży w edukacji i podejściu nauczycieli, którzy, z całym szacunkiem, są nieco zacofani jak na te czasy. Zwyczajnie nie nadążają za młodzieżą, która przecież jest szalenie zainteresowana wszystkim, co się dookoła dzieje, co jest ciekawe, skomplikowane, nowe, a nauczyciele niestety nie mogą im o tym wiele powiedzieć, ponieważ nie mają ku temu narzędzi i możliwości, dlatego potrzebujemy zmiany w całym systemie oświaty. Oczywiście teatr też nie jest tu bez winy, ponieważ powinno w nim być znacznie więcej projektów dla nastolatków. To jest problem polityki kulturalnej na skalę światową. Mamy całkiem sporo (choć nadal powiedziałabym, że trochę za mało) przedsięwzięć dla dzieci, mnóstwo sztuk skierowanych do dorosłych, a dla nastolatków nie ma nic, jest tylko wielka biała plama. Dlatego też, potem kiedy ci młodzi ludzie dorastają i mogą już w pełni uczestniczyć w życiu kulturalnym skierowanym dla dorosłych, nie mają żadnych wcześniejszych doświadczeń, jak wspaniała i wartościowa może być opera. Opera mogłaby również umożliwiać młodzieży tworzenie własnych projektów, które niekończenie muszą być od razu wielkimi superprodukcjami, można przecież zaczynać od młodego wieku i małej sceny. Przecież opera jest instytucją kultury, co zakłada też czynny udział i tworzenie, nie tylko bierne obserwowanie. Największy problem leży więc w edukacji i sposobie, w jaki opera sama siebie postrzega, jako to elitarne, zimne i bardzo odległe miejsce niedostępne dla śmiertelników. Z tego też względu potrzebujemy zmian zarówno w oświacie, jak i w samej kulturze. Przecież ludzie (zwłaszcza młodzież) są świetni, a publiczność wspaniała. Wszystko, co musimy zrobić to się do nich zbliżyć.
Dlatego zdecydowałaś się zaangażować, nie tylko emocjonalnie, ludzi i troszkę ich wykorzystać jako żywą scenografię w Anhellim?
– Tak, dokładnie. To jest najlepsze doświadczenie, jakie możesz zdobyć. Kiedy możesz wejść i zobaczyć, co kryje się za kulisami, w jaki sposób artyści pojawiają się na scenie, jak z niej znikają, co czują, ile potu wkładają w każdy występ, jak tworzą cały ten cud. Nawet kiedy wiesz, jak to wszystko jest zrobione i jak działa, to dalej widzisz tę magię, chociażby we wszystkich detalach. Czasami takie pojedyncze zbliżenia są równie ważne, co całokształt widziany z tych najlepszych i najdroższych miejsc na sali. Nie mam też nic przeciwko korzystaniu z telefonów w teatrze, bo uważam, że opera zakazując używania tych urządzeń, zamyka sobie pewną furtkę do promocji, która mogłaby być zupełnie bezpłatna. Oczywiście nie chodzi mi tu o głośne robienie zdjęć z użyciem wbudowanej lampy błyskowej czy rozmowy telefoniczne podczas spektaklu, ale na przykład wstawienie na swoją relację na Instagramie zdjęć z podpisem „patrzcie, jestem na tej sztuce i jest super!”, albo prowadzenie live’ów z wrażeniami dotyczącymi spektaklu… Dlaczego by nie? To jest wspaniały sposób na promowanie kultury i nic to nikogo nie kosztuje. Powinniśmy walczyć, żeby ludzie chcieli zachęcać innych do odwiedzania teatru, a nie przeciwko temu — to mija się z celem.

fot. oficjalna strona internetowa Teatru Wielkiego w Poznaniu
Definiujesz siebie jako „siberian from Riga”, skąd pochodzi twoje przywiązanie do tego regionu?
– Och, to dlatego, że ja pochodzę z Syberii. *śmiech* Z krwi jestem Sybiraczką, a z wychowania Łotyszką. Urodziłam się w północnej Rosji i dopiero później zaczęłam żyć na Łotwie, kiedy moi rodzice odeszli, a ja zostałam adoptowana przez rodzinę z tamtych stron, dorastałam więc w łotewskiej rodzinie. Kiedy weszłam w późny wiek nastoletni, moi adopcyjni rodzice również zmarli, więc przeprowadziłam się do Niemiec i zaczęłam żyć na własną rękę.
Czy w związku z twoimi północnymi korzeniami i wędrówką, jaką poniekąd było twoje życie, Anhelli jest sztuką szczególnie ci bliską?
– To Dariusz Przybylski wybrał tę historię, w której główny bohater wyrusza w głąb Syberii, a ja pomyślałam „Och, to fantastycznie, lubię Syberię”. Planowaliśmy nawet w ramach przygotowania do sztuki wybrać się w podróż koleją transsyberyjską, ale nie zrobiliśmy tego z dwóch względów: finansowego i historycznego. W swoim czasie czytałam wiele o gułagach i obozach koncentracyjnych, ponieważ zawsze ciekawiło mnie ludzkie okrucieństwo — skąd pochodzi i jak to możliwe, że jeden człowiek może być potworem względem drugiego i vice versa. Dlatego byłam przeciwna użyciu kolei transsyberyjskiej ze świadomością, że jest ona tak na dobrą sprawę zbudowana z kości tysięcy osób, które pracowały niewolniczo, aby ją ukończyć. Tym bardziej nieetyczne jest dla mnie to, iż teraz za pojedynczą podróż tym środkiem transportu inkasuje się horrendalne sumy, które są niejako zbrukane krwią jej budowniczych. Mimo że kocham Syberię, nigdy nie wybiorę się w podróż koleją transsyberyjską.
Odwiedziłaś m.in. Grenlandię, Islandię i samą Syberię. Czy doświadczenia z tych podróży były twoim głównym źródłem inspiracji?
– Studiowałam antropologię, więc zawsze interesowałam się kulturami rozwijającymi się w izolacji, dlatego spędziłam pół roku na Grenlandii, potem nieco dłużej na Islandii i Wyspach Owczych. Lubię ludzi w izolacji, wtedy można zobaczyć, czym tak naprawdę jest człowiek. Człowiek to dzielenie się i opowiadanie historii. To odkryłam, dzięki moim studiom także na Grenlandii. Jednostka ludzka jest człowiekiem, kiedy zacznie się dzielić — nieważne czym: ziemią, jedzeniem, przestrzenią, nawykami czy życiem. To właśnie jest życie — to oraz opowiadanie historii. Ludzie nie są ludźmi, kiedy nie mają możliwości snucia rozmaitych opowieści.

fot. Eliza Hajdenrajch
Odbyłaś całkiem dużo podróży, czy jest na globusie punkt, który szczególnie ukochałaś?
– Tak, uwielbiam państwa północy, również ze względu na klimat — potwornie doskwiera mi ciepło. Bardzo martwię się o Ziemię, bo robi się coraz cieplej i to bynajmniej nie z mojej przyczyny *śmiech* Prywatnie nie mogę znieść żadnej temperatury powyżej 30 stopni Celsjusza, a przecież przez większość lata słupek rtęci niemal nie spada niżej. Bardzo mnie to niepokoi. Chętnie wróciłabym i pozostała na stałe w którymś z państw Skandynawii lub na Alasce.
W takim razie jak udało Ci się przetrwać miesiące wakacyjne?
– Niestety przez kilka ostatnich lat musiałam w tym czasie pracować na pełnych obrotach. Nie będę kłamać, to było potworne *śmiech* Mój mózg się gotował i często nie nadążałam za tym, co się dzieje podczas prób, ponieważ nie mogłam jasno myśleć. Uważam, że najlepszym sposobem na przetrwanie tej pory roku jest nieruszanie się z domu. Jeszcze odnośnie do anomalii pogodowych, niedawno czytałam, że życie w Arabii Saudyjskiej w roku 2050 nie będzie możliwe, bo przez 365 dni temperatury będą sięgać ok. 50 stopni. Jest to o tyle ciekawe, że dużo ludzi inwestuje mnóstwo pieniędzy w tamte rejony, a niedługo to wszystko pójdzie niejako na marne, gdyż Arabia nie będzie już przyjazna żadnemu człowiekowi.
Skoro jesteśmy przy wyzwaniach, jakie było największe związane z powołaniem do życia scenariusza autorstwa D. Przybylskiego?
– Nie było żadnego, ponieważ darzymy siebie nawzajem dużą dozą artystycznej „miłości” i rozumiemy się bez słów, jak idealnie skrojona twórcza „para” – jeden umysł, dwa ciała. Z tego względu przy pracy nie było żadnych trudności.
Zatem, czy masz może jakieś ulubione wspomnienie związane z Waszym wspólnym procesem twórczym?
– To trudne pytanie, ale powiedziałabym, że moim ulubionym doświadczeniem jest tworzenie czegoś z niczego. Spróbowaliśmy dać nowe życie starym materiałom, które prawdopodobnie zalegałyby gdzieś na zapleczu lub wylądowały w kontenerze, tworząc z nich kostiumy i rekwizyty. Nieco utrudniliśmy tym samym zadanie osobom pracującym w warsztacie, ponieważ znacznie prościej jest tworzyć tego typu rzeczy z dokładnymi wytycznymi i technicznymi rysunkami, niż kiedy jest się poproszonym o poruszenie własnej wyobraźni. Kreatywność wymaga czasu, łatwiej jest kiedy przedstawione zostaną konkretne wytyczne, a tu nagle wchodzi do ciebie Margo i mówi „pomyśl… wypróbuj…” To jest trudniejsze i bardziej wymagające, ale tak właśnie przedstawia się moja ulubiona część procesu twórczego.

fot. Eliza Hajdenrajch
CIĄG DALSZY NASTĄPI…
Eliza Hajdenrajch
specjalne podziękowania dla Marty Szymańskiej