Pokaz talentów na gminnych dożynkach

Każdy człowiek w swoim życiu choć przez chwilę marzył o tym, by stać się wielką gwiazdą. Jedni wzdychają do Magdy Gessler, inni do Dagmary z Królowych Życia. Tych, którzy za wzór stawiają sobie Beatę Kozidrak przedstawiła Magda Miklasz w swoim spektaklu Być jak Beata. Oparte na hitach zespołu Bajm, muzyczne show ma formę castingu do filmu o piosenkarce. Zgłaszają się więc osoby, które utożsamiają się z nią na różnych płaszczyznach swojego życia. Mimo że przedstawienie miało być wspaniałą rewią honorującą dorobek artystyczny wokalistki, dłużący się pokaz nie zachęca w żaden sposób do wspólnej zabawy.
Struktura, w którą został wpisany spektakl jest bardzo prosta. Zgłoszenia składają się z krótkich filmików, na których każdy z uczestników próbuje zaprezentować się w oryginalny sposób. Ktoś leży w wannie, inny pokazuje, że pracuje w budce z kebabem. Kolejny etap to autoprezentacja, podczas której bohaterowie wyjaśniają nam przyczyny swojej miłości do Beaty. Każdy z nich ponadto wykonuje najbliższą swojemu sercu piosenkę z repertuaru Bajmu. Te powtarzające się, identyczne sekwencje są przejściem przez galerię typów ludzkich, zbudowaną jednak na bardzo stereotypowym postrzeganiu członków społeczeństwa. Starszy mężczyzna porusza się z trudem przy pomocy kul, Turek sprzedaje kebaby, typowy Polak słucha disco polo, mieszkający z mamą millenials wciąż szuka sensu życia, a rozerotyzowany drag queen zrobi wszystko dla pięciu minut sławy. Taka wybuchowa mieszanka tłumaczyć miała fenomen Beaty Kozidrak, który według reżyserki polega na różnorodności jej muzyki, czy zmieniającym się przez lata wizerunku scenicznym. Każdy bowiem może znaleźć w sobie coś z gwiazdy polskiej estrady. Efekt jest jednak odwrotny.
Schematyczność przedstawienia staje się po pewnym czasie nużąca. Mimo że pod koniec następują zwroty akcji (pojawienie się przyjaciółki piosenkarki, czy wreszcie samej Beaty) nie wnoszą nic głębszego w przesłanie spektaklu. Przerysowane, karykaturalne postacie nie rozśmieszają, a zwyczajnie żenują. Dłużące się monologi bohaterów (w szczególności słowa niedołężnego staruszka) denerwują i jeszcze bardziej zniechęcają do spektaklu. Zamiast rewii rodem z Paryża, widzowie są świadkami kiepskiego pokazu talentów podczas gminnych dożynek.
Spektakl od całkowitej porażki ratuje scenografia Mirka Kaczmarka. Błyszczące, metaliczne kurtyny tworzące ściany przestrzeni, nadają jej estradowego charakteru. Na środku natomiast ustawiono instalację, przedstawiającą wizerunek Beaty z aureolą i koroną na głowie, ubraną w ogromną suknię pokrytą mikrofonami. Instalacja staje się ołtarzem, przed którym każdy z uczestników daje występ. Sakralizuje to z pewnością postać piosenkarki, o czym zaświadcza dodatkowo jedna z bohaterek – zakonnica: Beata znaczy błogosławiona. Dużym atutem spektaklu jest ponadto grający na żywo zespół (Tomasz Lewandowski, Paweł Rozmarynowski, Waldemar Zieliński, Kuba Fiszer). Nowe aranżacje hitów Bajmu nadają im świeżości i pozytywnie zaskakują.
Być jak Beata niestety mimo dobrego pomysłu i wielkiego zaangażowania aktorów rozczarowuje i nie niesie żadnego przesłania. Monotonną inscenizację kończy wspólne wykonanie Białej Armii, stając się tym samym najlepszym fragmentem spektaklu. Uświadamia nam to jedno: do końca świata, Kozidrak Beata! Lecz nie w takiej formie.