Sentymentalna podróż w nieznane – Kraina Lodu 2 [RECENZJA]

„Tyle czekałam na Ciebie lat, lecz oto jest czas!” – tak Elsa, my też czekaliśmy.
Kiedy w roku 2013 po raz pierwszy otwarto wrota Arendelle, a cały świat zaczął nucić pod nosem Mam tę moc, byłam jedenastoletnią dziewczynką z warkoczykami. W któryś grudniowy dzień moi rodzice zabrali mnie do kina – wtedy właśnie poznałam i pokochałam Annę, Olafa oraz resztę ekipy z mroźnej krainy. Do dziś pamiętam sam seans i poseansowe poszukiwania lalki Elsy, której nie można już było dostać w niemal żadnym sklepie z zabawkami – dosłownie! Musieliśmy przejechać pół miasta i odwiedzić dwie galerie handlowe, żeby znaleźć miejsce, w którym, jakimś cudem, zachowały się ostatnie sztuki. Od tamtego czasu minęło 6 lat i sporo się zmieniło, w tym ja i cała rzesza dzieciaków, która wtedy szturmem pustoszyła półki kramów zabawkarskich. Wszyscy podrośliśmy (jedni mniej, inni więcej) i z całą pewnością dojrzeliśmy. Taki sam los spotkał Krainę Lodu.

fot. kadr z filmu Kraina lodu 2 (2019), materiały prasowe
Po tych kilku zimach i wiosnach w sali kinowej wita nas płynące z głośników, już niemal kultowe, „na na na heyana” skomponowane przez Christophe Becka. Po pierwszych minutach seansu można byłoby stwierdzić, że u bohaterów pierwszej części animacji niewiele się zmieniło. Jednak to tylko pozory. Wszyscy są „mniej młodzi”, głównie psychicznie, gdyż fizycznie zmieniły się tylko ich stroje, fryzury (i animacja, ale o tym później). Ulubieńca publiczności – wesołego bałwanka Olafa dopadły egzystencjalne przemyślenia związane z okrutnym pędem zegara, ponadto nauczył się czytać i nie towarzyszy mu już „jego własny niż skandynawski”, co jest fenomenalnie wytłumaczone w niestety wyciętej z filmu piosence Unmeltable me, a w końcowym obrazie jest potraktowane jako umowne. U innych też widać przemiany. Kristoff, oczywiście za radą Svena, postanowił się ustatkować, a Anna wydoroślała i zaczęła spędzać więcej czasu z siostrą i najbliższymi, co nieco utrudniają powracające do Elsy wątpliwości i poczucie, że być może nie jest tu, gdzie powinna być, które podsycane jest przez zawodzenie tajemniczego głosu, wołającego ją z dalekich stron. Nietrudno się więc domyślić, że po naszym powrocie do świata stworzonego przez Jennifer Lee i Chrisa Bucka, dają o sobie znać duchy przeszłości, zmuszając siostry wraz z towarzyszami do wyruszenia w kolejną niebezpieczną wyprawę. Tym razem jednak jej klimat jest bardziej tajemniczy i znacznie mroczniejszy, a poruszane motywy i wysnuwane z nich morały są dojrzalsze i poważniejsze. W filmie pojawiają się elementy takie jak porzucenie, przeznaczenie, kolonializm, śmierć, zdrada czy nawet depresja.

fot. kadr z filmu Kraina lodu 2 (2019), materiały prasowe
Co ciekawe, w tej części nie ma żadnego złego do szpiku kości antagonisty. Najcięższe starcia toczone są wewnętrznie. Scenarzyści pokazują w ten sposób, że często naszymi najgorszymi wrogami jesteśmy my sami, a nie żadne osoby trzecie. Zasadniczo, dostajemy naprawdę śladowe ilości nowych bohaterów, którzy pojawiają się zaledwie w kilku scenach. Twórcy skupili się raczej na rozwijaniu tych, których już znamy – między innymi zostaje nam wyjaśnione źródło mocy Elsy (i nie są to midichloriany, ani żadne inne świecące drobnoustroje). Pod tym kątem ograniczenie nowych postaci nie jest wcale złym zabiegiem, bo pozwala okazać tym znanym i lubianym więcej serca i poświęcić im również więcej uwagi oraz czasu ekranowego. Może z jednym małym „ale”… Jeśli jesteście fanami Kristoffa i Svena to muszę Was ostrzec, że zostali oni potraktowani troszkę po macoszemu. Częściowo rozumiem ten zabieg, ale i tak czuję się odrobinę nieusatysfakcjonowana. Uważam, że z tych postaci można było wykrzesać więcej, zwłaszcza, że w oryginale nieporadnego blondyna dubbinguje piekielnie zdolny Jonathan Groff, który absolutnie skradł moje serce jako Król Jerzy V w broadweyowskim Hamiltonie i wielokrotnie pokazał, że ma ogromny potencjał, który nie do końca został tutaj wykorzystany. I tak jak jestem ukontentowana zakończeniem całego filmu, które pięknie zamyka historie dwóch sióstr, tak uważam, że wątek miłosny związany z handlarzem lodu i księżniczką Anną absolutnie nie dostał finału, na jaki zasługiwał. Znacznie bardziej podobała mi się jego wersja alternatywna, którą odkryłam w (kolejnej) wyciętej z Frozen 2 piosence Get this right (polecam koniecznie przesłuchać ją po seansie). Gdyby ten utwór pojawił się w wersji kinowej, nie dosyć, że cała sytuacja nabrałaby rumieńców, to jeszcze Groff dostałby pole do popisu przy kolejnej stylizowanej na przełom wieków piosence, która jest absolutną perełką.
Skoro już jesteśmy przy muzyce – jest ona jedną z najmocniejszych (po animacji) stron tego filmu. Ku mojemu zaskoczeniu piosenek w tej części było mniej niż w pierwszej części (specjalnie policzyłam ilość na soundtrackach), jednak śpiewane sekwencje zajmują łącznie więcej czasu, są głębsze i bardziej znaczące dla rozwoju fabuły.
I tu dla widza w Polsce zaczynają się schody… bo o ile oryginalna ścieżka dźwiękowa jest tekstowo dokładnie przemyślana i świetnie wpasowuje się w akcje oraz klimat, o tyle nasz rodzimy odpowiednik wypada przy niej blado niczym cera Elsy. Mam wrażenie, że większy nacisk położono na to, aby słowa były spójne z ruchem ust postaci na ekranie niż, aby treść pokrywała się z oryginałem, przez co utwory z naprawdę dużym potencjałem i ładunkiem emocjonalnym kompletnie się rozjechały. Najlepszym tego przykładem jest bardzo poważne, dotykające problemu depresji pourazowej The next right thing, z którego zrobiło się Już Ty wiesz co (to jest dokładny tytuł). No właśnie, co? Bo bynajmniej nie chodzi tu o małe „voldemorciątko”, a w polskim tekście nie mamy tak naprawdę wyjaśnionego, co takiego bohaterka ma zrobić, tak jak w Chcę uwierzyć snom nie wiemy, o jakie sny chodzi. W pełni rozumiem, że tłumaczenie tekstu piosenki, tak aby miał on ręce i nogi nie należy do najprostszych zadań, ale na takim zabiegu traci cały wydźwięk utworu oraz jego związek z fabułą, dlatego troszkę ubolewam nad tym, iż żadne kino w Polsce nie umożliwia seansu z napisami — jestem pewna, że szczególnie wśród starszej widowni znalazłby się na to popyt (nawet gdyby miał to być jeden tyci seans). Dałabym wiele, żeby móc z kinowych głośników usłyszeć mocne Show yourself Idiny Menzel oraz Lost in the woods w wykonaniu Johnatana Groffa, który w końcu dostał pole (chociaż jak już wspomniałam bardzo malutkie) do wokalnego popisu w filmie Disneya. Jednak polska wersja językowa też ma swojego czarnego konia lub raczej białego bałwana – Czesława Mozila. Słychać i czuć, że duńsko-polski piosenkarz ma się dobrze w guziczkach kompana księżniczek i potrafi się tą rolą bawić, w żaden sposób nie ustępując Joshowi Gadowi, który jest oryginalnym głosem Olafa i współautorem jego tekstów. Solowa piosenka w wykonaniu Mozila wypada świetnie i chociaż trwała w filmie niecałe dwie minuty, to właśnie ją nuciłam po seansie.

fot. kadr z filmu Kraina lodu 2 (2019), materiały prasowe
Na sam koniec zostawiłam to, czym zachwyciłam się najbardziej i do czego absolutnie nie mogę się przyczepić, czyli animację samą w sobie. Mogłabym się długo rozwodzić nad aspektami wizualnymi, ale moje słowa nie są w stanie oddać rzeczywistości. Tak jak pierwsza część była pod tym względem ładna i poprawna, tak druga jest po prostu Przepiękna (przez duże „P”). Rysownicy i animatorzy zdecydowanie mieli tę moc, bo przeszli samych siebie. Wszystkie przydymione kolory zaklętej puszczy, warunki atmosferyczne, niuanse światła tańczące na włosach bohaterek czy w końcu cudownie zanimowana woda. Wszystkie sceny związane z wszechmaterią najchętniej bym wywołała i powiesiła na ścianie (w szczególności tę pod powierzchnią oraz tę ze statkiem). Co tu dużo mówić, ten zachwycający obraz trzeba po prostu zobaczyć.

fot. kadr z filmu Kraina lodu 2 (2019), materiały prasowe
Wbrew temu, że jest to film animowany z dużą dozą muzyki i księżniczkami, nie jest on absolutnie skierowany do małych dzieci – autorzy skupili się na tej starszej, już kilkunastoletniej publice, która niejako dorosła razem z animacją i jej światopogląd nieco się zmienił. Oczywiście nie da się ukryć, że w dużej mierze to te najmłodsze berbecie (wraz z rodzicami) szturmują kasy kinowe i pewnie bez problemu znajdą w filmie coś dla siebie, nawet jeśli nie widziały części pierwszej (bo jeden z bohaterów ją bardzo zwięźle dla nich streszcza w trakcie filmu) – jest przecież sympatyczny, zabawny Olaf, śpiewające renifery i nowe urocze stworzonka. Jednak raczej mało prawdopodobne, że zrozumieją one najważniejsze przesłania płynące z filmu, które wymagają już nieco doświadczenia życiowego. Na razie, pozostaje im tylko zaśpiewać wraz z sympatycznym bałwankiem „sens w tym znajdę jak już będę starszy”.
Eliza Hajdenrajch