Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – recenzja „Taśm rodzinnych” Macieja Marcisza

Warszawa, młody artysta, wielki dług i trudne relacje z bliskimi – tak w kilku słowach można opisać książkę Macieja Marcisza. To właśnie pojęcia, które najlepiej określają głównego bohatera książki – Marcina Małysa. Pochodzi z bardzo bogatego domu i liczy na to, że ojciec pomoże mu rozwiązać problemy finansowe, tak jak wcześniej obiecał. Jednak trudne kontakty z rodziną nie pomagają ani w karierze, ani w życiu prywatnym. W trakcie czytania przenosimy się w czasie, by dowiedzieć się o przeszłości Marcina i jego rodziny, a przede wszystkim, skąd wzięły się pieniądze w całej tej historii.
Dlaczego pieniądze są tak ważne dla fabuły? Ponieważ w trakcie czytania podróżujemy do lat 90. i początków XXI wieku, gdy rodził się w Polsce kapitalizm. Ludzie sprzedawali wszystko i wszędzie, gromadziły się pierwsze rodzinne fortuny i firmy. Swoje pierwsze kroki w biznesie stawiał też wtedy ojciec Marcina. I to z ogromnym sukcesem. Poziom życia Małysów bardzo się podniósł i zaczęła się pogoń za coraz to nowszymi i droższymi samochodami, ubraniami i gadżetami. A największym świętem i celebracją rodzinnych relacji stały się… zakupy. Zdaje mi się, że autor idealnie odwzorował realia lat 90., choć pamiętam je przez mgłę, patrzę na nie z ogromnym sentymentem, bo urodziłem się w ich końcówce. Filmy oglądało się na kasetach VHS, a muzyki słuchało się z discmana. Ale Marcisz nie poprzestaje na latach 90. – przenosimy się jeszcze dalej – aż do dzieciństwa ojca Marcina.
Niestety, wytłumaczenie obecnych problemów trudną przeszłością jest dla mnie niewystarczające, a pojawia się to coraz częściej w polskiej literaturze i filmie. To samo, jak pewnie się spodziewacie, znajdziemy w Taśmach rodzinnych. Nie ukrywam, że liczyłem na dokładniejsze rozłożenie słabości relacji w obecnych czasach na czynniki pierwsze. Pomimo tego, że książka ma tylko nieco ponad 300 stron, Marciszowi udało się w niej upchnąć wiele wątków. Zastanawiam się, jednak czy nie lepiej byłoby się skupić tylko na jednym bądź dwóch, ale rozwinąć je dokładniej i zanalizować dany problem skrupulatniej.
Największym plusem Taśm rodzinnych jest język – konkretny i przemyślany, prosty, ale na pewno niebanalny. Autor idealnie oddał kolokwialność mowy lat przełomu i ten współczesny – trzydziestoletniego mężczyzny, próbującego zrobić karierę w Warszawie; i ten z mniejszej miejscowości – rodziców głównego bohatera, dla których w przeszłości jedynym celem w życiu jest pomnażanie majątku i spełniane swoich, często wybujałych i przesadzonych, marzeń.
Marcisz napisał książkę poprawną, a nawet, niestety, zbyt poprawną. Fabuła jest przewidywalna, czasem nawet trochę naciągana, by wyglądała na jak najbardziej życiową. Autor chyba nie chciał zaskoczyć czytelnika jakimś nagłym zwrotem akcji. Obawiam się jednak, że mogłoby wtedy wyjść z tego coś na kształt popularnych seriali paradokumentalnych emitowanych w telewizji. Dlatego najlepiej uznać Taśmy rodzinne za w miarę interesującą sagę rodzinną, ukazującą w tle przemiany gospodarcze w Polsce na przełomie XX i XXI wieku. Niemniej jednak to debiut literacki Macieja Marcisza, mam nadzieję, że w pokaże jeszcze więcej ze swojego talentu, bo niewątpliwie go ma! Z niecierpliwością czekam na kolejne powieści Macieja Marcisza.