Smutek odziedziczony. Recenzja książki ,,Matki i córki” Ałbeny Grabowskiej (Wydawnictwo Marginesy)

Od kilkudziesięciu lat prowadzone są badania dotyczące dziedziczenia traumy. Naukowcy zastanawiają się, na ile doświadczenia przodków wpływają na późniejsze pokolenia i czy można urodzić się ze smutkiem ,,w genach”. Zagadnienie to analizowane jest w przypadku, gdy mowa o ekstremalnie silnym stresie, który z różnych przyczyn, mimo upływu lat, nie minął. Również psychologowie i psychiatrzy badają, na ile trauma jest zapisana w DNA (mówimy tutaj o zmianach na poziomie budowy komórek), a na ile jest reakcją psychiki kolejnych pokoleń na obcowanie z cierpieniem członka rodziny. Odpowiedzi na pytanie, czy strach dziedziczymy w genach, czy uczymy się go obserwując i żyjąc obok siebie, szuka w swojej nowej książce Ałbena Grabowska. I znajduje tę odpowiedź. Chociaż, jak to w życiu, nie jest ona jednoznaczna.
Wśród tekstów, które przychodzą do głowy podczas lektury powieści ,,Matki i córki” trzeba wymienić ,,Małą zagładę” Anny Janko oraz ,,Pestki” Anny Ciarkowskiej. Janko przytacza historię własnej matki, która przeżyła niemiecką pacyfikację wioski na Zamojszczyźnie. To niezwykle subtelna i jednocześnie przeraźliwie smutna opowieść o cierpieniu, które snuje się za matką i przenika do serca córki. To rzecz o poszukiwaniu sensu swojego życia, o zmaganiach ze wspomnieniami, które powodują cierpienie, o dotkliwym braku panaceum na ból, który rozdziera serce. Wspaniała książka o tym, jak trudne jest przetrwanie nie tyle biologiczne, co emocjonalne. Z kolei ,,Pestki” prezentują brutalny obraz uwikłania kobiety w normy społeczne. Tytuł wskazuje, że owe ,,złote rady”, które przez całe życie dostajemy od innych mogą w rzeczywistości mocno nas uwierać i sprawić, że odrzucimy siebie. W ,,Pestkach” Ciarkowska kreśli niemożliwie smutny świat, w którym wołanie jednostki, która jest i chce być sobą – niedoskonałą, niewpisaną w ramy, w których żyły pokolenia kobiet – zostaje stłumione przez więzi rodzinne i owo enigmatyczne ,,wypada” i ,,nie wypada”. Przy czym, co warto podkreślić, Ciarkowska ustrzegła się opierania swoich refleksji na jakiejś ideologii. Jej przekaz jest czysty i szczery; tragiczny, bo tak wiele ma wspólnego ze światem.
Ałbena Grabowska w książce ,,Matki i córki” nawiązuje do tematu, o którym pisały Janko i Ciarkowska. Przede wszystkim podjętą problematykę realizuje przy pomocy kobiecej perspektywy odbierania świata. Wpływa to na bardziej emocjonalne odbieranie niektórych spraw i problemów. W kobietach rodzi się przekonanie o niemal magicznej powtarzalności cierpienia, którego doświadczają. Cierpienia tego dostarcza im po pierwsze historia własnej ojczyzny, a po drugie, pośrednio, mężczyźni, których kochały albo nienawidziły. Najważniejsze pytanie, jakie rodzi się podczas lektury dotyczy istnienia swoistego ,,fatum”, które zawisło nad bohaterkami książki. Czy ono istnieje? Czy jest możliwe, żeby każda z kobiet doświadczała aż takie odrzucenia? I dlaczego te kobiety odrzucają siebie nawzajem? Na jednym z forów internetowych przeczytałam, że autorka ,,przesadziła” z ilością nieszczęść jakie przeżywają bohaterki w jej powieści. Nie trzeba tej kwestii traktować tak dosłownie. Przede wszystkim nie możemy zaprzeczyć, znając historię własnego kraju, że niektóre pokolenia cierpiały bardziej niż inne. Nie należy zatem wykluczać, że czasami doświadczenie traumy było faktem nawet dla kilku członków jednej rodziny. Po drugie, gdyby zrezygnować z dosłowności, można zauważyć jakie mechanizmy determinują funkcjonowanie różnych grup społecznych – w tym przypadku, rodziny. Wtedy okazuje się, że trauma albo poczucie odrzucenia jest na tyle silne, że jednostka zostaje niemal wtłoczona w pewien schemat, który funkcjonuje w danej grupie. Wtedy już prosta droga do przekonania, że życiem rządzi fatum. A może jednak smutek dziedziczymy wraz z przyjściem na świat? Może ten smutek wpisany jest w naszą tożsamość?
Powieść ,,Matki i córki” skłania do refleksji – to jej największa zaleta. Autorka zrezygnowała z dynamiki, jaką obserwujemy chociażby w jej ,,Stuleciu Winnych”. W zamian za to przeprowadza wiwisekcję ludzkich emocji i uczuć. Ekstremalne doświadczenia, zsyłka na Sybir, zamknięcie w obozie koncentracyjnym, stagnacja czasów PRL, wymagająca współczesność – wszystko to, jak pokazuje autorka, obciążone jest swoim własnym ciężarem powodującym cierpienie. Przypadek? A może jednak przeznaczenie?
Polecam tę książkę. Forma jest dużo ciekawsza niż we wspomnianej tutaj sadze o rodzinie Winnych, a opowiadana historia dostarcza wzruszeń. Nie warto tej powieści przypinać łatki ,,literatury dla kobiet”. Prezentuje zdecydowanie wyższy poziom literacki i widać, że autorka ma duże ambicje – mocno rozwinęła poetykę swoich dzieł i zaproponowała czytelnikom ciekawszą formę. To dobrze wróży.
Agnieszka Winiarska