„Historia antykultury” – recenzja

Marcin Mieteń

kocha języki obce, podróże i książki, zainteresowany współczesną literaturą polską i kulturą arabską, a od niedawna także reportażem

Możesz również polubić…

14 komentarzy

  1. Rzyczliwy pisze:

    „Poza tym nie rozumiem, po co w książce o antykulturze, czyli wpływom marksizmu na społeczeństwo i kulturę, przedstawiać prehistorię i życie pierwszych ludzi. Największym uogólnieniem jest jednak spojrzenie na cywilizację europejską jako centrum wszechświata, sam nazywa ją jedyną, która stworzyła cywilizację wysokich technologii.”
    Dyskwalufikacja. To nie jest recenzja tylko opinia. Nieuprawniona opinia. Do recenzji nalezy sie przygotowac. Nalezy skupic sie na tresci nie autorze. Podrośnij chłopcze

  2. Regina pisze:

    Jak widzę, „Historia antykultury” jest pozycją za trudną dla opiniodawcy

  3. Perlik pisze:

    Autor zamieścił bibliografie swojej książce- więc jest możliwość konfrontacji jego tez. Możnaby zapewne to rozwinąć I jeśli trzeba to uczynie, recenzja napisana e dość prymitywnym tonie, niewiele wspomniane było o sposobie wnioskowania autora I wyprowadzania pewnych stwierdzeń, co jest w zasadzie podstawa tej książki.

  4. To zdecydowania najśmieszniejsza pozycja mająca ambicje bycia kontrą do nielubianego i tropionego wszędzie „marksizmu kulturowego” (co ciekawe, to pojęcie funkcjonuje wyłącznie w altrightowym internecie, nie natomiast jako pojęcie naukowe na serio) bądź „marksizmu magicznego” – ponad 500 stron samizdatu (trzeba zaznaczyć, że żadna z trzech pozycji autorstwa Karonia – w tym dwie książki dotyczące poligrafii – nie zostały wydane przez podmiot zewnętrzny; słowem – Karoń pisze, korektoruje i sam się wydaje) bez ani jednego przypisu.

    Masa podstawowych błędów definicyjnych (Karoń nie jest w stanie uwzględnić sam ze sobą jakim pojęciem kultury się posługiwać i co wobec niej oznacza tytułowa „antykultura”, poza tym wszystkim, co nie podoba się autorowi) i logicznych, jednak jak widać nie przeszkadza to czytelnikom, którzy m.in. sadzą dość bezrefleksyjnie entuzjastyczne recenzje chociażby na portalu Lubimy Czytać. Chociażby w formie podbijania punktacji tej książki poprzez zakładanie nowych kont w serwisie. Ciekawe (w rozumieniu – kuriozalne) są rozważania na temat roli tzw. wychowania krytycznego (rzekomo opartego na teorii krytycznej – przepraszam gdzie, w polskiej szkole o mentalności pruskich koszarów i pamięciowego uczenia wszystkiego?), które rzekomo jest pokłosiem „marksistowsko-liberalnego” systemu społeczno-gospodarczego, który ma prowadzić do destabilizacji autorytetów. Karoń mówi wprost – pochwala przemoc fizyczną wobec dzieci i młodzieży, bowiem przemoc ustanawia „zdrowe” relacje na linii rodzice-dzieci. Przy okazji – nie zająknie się słowem o specyfice historii Polski – w tym tomisku, eufemistycznie nazywanym „książką w kratkę” nie pada ani słowo o okresie PRLu jako dość specyficznej erze w historii Europy Środowej i Wschodniej. Dla Karonia istnieje tylko neomarksizm, tj. to, co do Polski dotarło rzekomo po 1989 roku – skutkuje to wedle jego słów wychowywaniem złodziei i pasożytów. Niech wiśnią na torcie będzie fakt, że swego czasu prowadzona przez Karonia restauracja ok. roku 2010 przestała istnieć (od 2008 roku – znana jako Kawiarnia Kultury im. Ronalda Reagana), a jego samego utrzymuje rodzina – w tym zapewne przede wszystkim jego brat, Wojciech prowadzący firmę w Tomaszowie Mazowieckim. Jak na fanatyka kultu pracy to deklaracja zalatująca hipokryzją.

    A co tam dalej na kartach książki? M.in. nieustannie podbijane tezy, że „totalitarna” Unia Europejska ma na celu przeprowadzić siłowo rewolucję tożsamościową poprzez tzw. ideologię gender, a „promowanie” przez UE homoseksualizmu prowadzi do celowej depopulacji planety (w domyśle: Europy i Ameryki Północnej), wymyślonej oczywiście przez… neomarksistów. W dodatku, neomarksiści rzekomo promują sztukę współczesną (której początek wg Karonia datowany jest głównie na powojnie), którą to podsumowuje lakonicznie jako zło, brzydotę i patologię.

    Natomiast najciekawszym z mojego punktu widzenia jest fakt, że proponowany w Historii antykultury „program wiedzy społecznej” (której Historia ma być stopniowo rozwijanym podręcznikiem) ma służyć do zdestabilizowania obecnych autorytetów akademickich i instytucji; słowem – Karoń nawołuje do zniszczenia struktur, które wedle jego teorii są opanowane przez neomarksistów. W idealnej wizji Karonia karonizmy (de facto – miks teorii śmigających już od kilku dobrych lat po altrightowym necie, w tym utyskiwanie Petersona i Scrutona, strzępki z Baudrillarda i Kuspita o „upadku sztuki”, podlane spora dawką najtępszego [neo]mccarthyzmu) przenikną do świadomości społecznej kanałami internetowymi i tak „wykształceni” młodzi pójdą na uniwersytety, zdobywając szturmem nauki humanistyczne, społeczne i o sztuce, że nastąpi wymiana elit, gdzie ludzie będą się doktoryzować z antykultury w ujęciu Karonia i zajmować stanowiska w hierarchii uczelni. Wysoce wątpliwe, tak jak i pojęcie Karonia o tym, jak działają uniwersytety – ale czego od niego wymagać, skoro najwyżej jest magistrem i na rzetelnej pracy naukowej zna się podobnie jak na sztuce współczesnej. Czyli – coś dzwoniło, ale niekoniecznie w jakimkolwiek kościele i niekoniecznie był to dzwon.

    Co umie? Wkupić się w łaski obecnego MKiDNu, żerować na (własnej i artystów) zerowej wiedzy dotyczącej przemian w polu sztuki polskiej i swoją teorię spiskową (podobną „teorii mafii bardzo kulturalnej”) rozdymać do kilkuset podstron www i ponad 500 stron Historii antykultury. Tę ostatnią umie napisać w nurcie naukawego bryku z wyboldowanymi pojęciami, stosując dośc prymitywne chwyty retoryczne i przekonywać czytelnika, że treść książki to wiedza tajemna, zakazana, o której „nie powiedzą zindoktrynowani nauczyciele”. Nie docenia jednak faktu, że kulturą i sztuką interesuje się ~10% polskiego społeczeństwa, a samą sztuką współczesną nikły procent, przez co nawet bez karonizmów ludzie marudzą na sztukę współczesną, że to patologia i brzydota (nie to co fotorealistyczny koń na łące, którego łakną fanatycy koncepcji Kuspita o Nowych Dawnych Mistrzach, której to echa pobrzmiewają u Karonia). Idealna strategia robienia w butelkę niezorientowanych w temacie (o których rzekomo Karoń tyle dba!) i jazda na baranach (i to bez trzymanki) na ambicjach krótkiej ławki prawicy w kulturze i sztuce. W tym – non stop kompromitującego się Piotra Bernatowicza, obecnego dyrektora CSW, który stał się nim dzięki partyjnemu poleceniu. Tylko Bernatowicz z Karoniem i karonizmami będzie mieć ciężki orzech do zgryzienia, bowiem sam dyrektor od kilku lat propaguje ideę awangardy konserwatywnej (sztuki konserwatywnej w treści, która formalnie ucieka się do rozwiązań znanych ze sztuki współczesnej), która nijak nie współgra z utyskiwaniem Karonia na współczesność. „Wykształceni” na Historii antykultury będą równie sceptyczni do awangardy konserwatywnej, jak i do sztuki współczesnej w ogóle – bowiem im za wzór przemyca się patetyczną zgniliznę neoakademizmu i poleca się negację rozwoju sztuki po Duchampie. Natomiast awangarda konserwatywna Bernatowicza jest marginesem nie tylko w ogólnym polu produkcji kulturowej, ale i marginesem w samym subpolu sztuki, którą można nazwać „prawicową”. Wykonuje ją kilku artystów na krzyż, a prywatni kolekcjonerzy zorientowani konserwatywni doceniają przede wszystkim pseudorealistyczną produkcję, daleką od wyobrażeń progresywno-konserwatywnej bernatowiczowej awangardy. Będzie kupować to do swoich zbiorów CSW, a rynek sztuki – o czym zapomina ekipa Bernatowicza – działa w ten sposób, że musi to kupować ktoś z zewnątrz – prywatni kolekcjonerzy, inne instytucje sztuki, w tym te zagraniczne. Kto kupi upartyjnionych ulubieńców Bernatowicza? Tego nie wiadomo, ale zrobi się małe tournee po marginalnych instytucjach sztuki na świecie i podpisze jako „uczestnictwo w globalnym artworldzie” – na Węgrzech, może w prowincjonalnych ośrodkach świata artystycznego Stanów Zjednoczonych. Szkoda tylko potencjału i pozycji CSW, które było matecznikiem nowoczesnej sztuki polskiej już od połowy lat 80. – teraz będzie gniazdem polskiej nowej sztuki narodowej, a głównym intelektualistą instytucji – Karoń, prywatnie nazywający sztukę współczesną kiczem. Klaskać będą partyjniacy, funkcjonariusze IPNu i sfrustrowani członkowie ZPAP, którzy za kilka chwil zorientują się, że zostali złapani w pułapkę upartyjnienia niczym w ostatniej dekadzie PRLu. To tak na marginesie obecnego spadochronu instytucjonalnego Karonia. Może MKiDN zorganizuje jakąś konferencyjkę dla konserwatystów, może coś wydadzą (wreszcie Karoń nie będzie musiał wisieć na własnym bracie i jego kapitale) w ramach nowej polityki kulturalnej.
    A może będzie tego jakiś pozytywny skutek – np. taki, że redakcją karoniowego bajdurzenia zajmie się jakiś partyjny idealista, który wyposaży te wszystkie tezy w jakieś przyzwoite przypisy, próbując upozorować, że to, co robi Karoń jest naukowe. Już z tej perspektywy współczuję takiemu giermkowi, współczuję także recenzentom i promotorkom nielicznych prac licencjackich czy magisterskich z dziedziny historii sztuki czy kulturoznawstwa, które oparte będą na teorii spiskowej Karonia. A może się nawet obronią i zasiądą w instytutach i katedrach podrzędnych katolickich szkół wyższych (typu UKSW czy Uniwersytet Papieski).

    Póki co, nawet wikipedyści wyrzucają biogram Karonia z serwerów wikipedii, drwiąc z osiągnięć Naczelnego Intelektualisty od Kultury Prawej Strony. Zapewne kiedyś Karoń zagości i na wikipedii, ale czuję, że bardziej w kategorii „teorie spiskowe”, gdzie będzie co-nieco o tym, jak zaadaptowano pojęcie Kulturbolschewismus na potrzeby telewizji narodowej i jak czułe były pocałunki w karoniowy policzek od Magdy Ogórek i Kuby Zgierskiego. A może wcale nie mam racji, tak jak może go nie mieć środowisko naukowe zajmujące się historią idei i sztuki na serio, skoro wyśmiewa się z pojęcia marksizmu kulturowego/magicznego i opus magnum Karonia.

  5. jack pisze:

    do Aleksy Wójtowicz
    Co za lewacko-komunistyczny bełkot, bleeee….

    • Nazwij to sobie jak chcesz, choć nie zmienia to faktu, że Karoń czynnie zajmuje się od 2010 roku szerowaniem teorii spiskowej alt-rightu. Wcześniej trochę zajmował się prowadzeniem knajpy, trochę agencji reklamowej, a jeszcze wcześniej… był grafikiem w „Literaturze” Putramenta – w tej samej „Literaturze”, w której w 1986 roku Putrament umieścił całostronnicowe życzenia urodzinowe dla Jaruzelskiego, podpisując się „Budowniczym Polski Ludowej”. W tej samej „Literaturze”, w której drukowano teksty znienawidzonego przez Karonia J.-P. Satre’a czy Jeana Geneta, wiersze Brechta czy fragmenty „Dzieci z Dworca ZOO”. Nic nie przeszkadzało Karoniowi robić dla tego pisma graficzek czy kolaży z amerykańskimi pinupkami, nawet się załapał kalendarzyk z „gołą babą” z NRD. Dzisiaj nazwalibyśmy to, korzystając z karoniowego słownika – postmodernistycznym kiczem.

      To miłe, że Karoń ma swoich bojowników w necie, szkoda tylko, że pozując na wielkiego antykomunistę -samouka w latach 80. parał się raczej konformistyczną chałturą dla Putramenta. I to chałturą aprobującą „zgniliznę” Zachodu – choć trzeba przyznać, że kilka tych pop-artowskich okładek było niezłych.

  6. ktoś pisze:

    poważnie, karoń jest magistrem? z czego?
    o jego wesolutkiej tfurczości vide
    http://kompromitacje.blogspot.com/2019/03/karon-demaskuje-marksizm.html

    • Negocjator pisze:

      Nawet zużyta szmata ma więcej ogłady i przyzwoitości wynikającej z etyki, czyli umiłowania i dążenia do zrozumiałego jednoznacznie demaskowania, zakrywanej przed eksploatowanymi z ich jedynego życia, najczęściej życia poczciwego (więc zakrywanej przed bezwzględnie eksploatowanymi nieetyczne poczciwinami) RZECZYWISTOŚCI. Eksploatuje tryumvirat biurokratyczno – plutokratyczno – polityczny.
      A neomarksizm z LBTG są o to, aby hodować bezwzględny w działaniu, krwawy, znienawidzony prekariat, który za umożliwienie mu dostępności miejsca przy korycie w systemie zorganizowanej kradzieży, będzie musiał być pampersi poddany i posłuszny swoim bogom, czyli zawodowym rewolucjonistom – neomarksisom lub i żydostwo, mającym ambicje rządzić światem i utrzymywać w tym celu wymyślony matrix jako wytwór ludzkiej, wycwelowanej po LGTB-owsku wyobraźni. Aleksy Wójtowicz przegrywa tutaj i intelektualnie nawet ze zużytym przez Nethanjahu czy Makrelę pampersem, więc w zestawieniu z przyzwoitością zużytej szmaty, czy ściery totalnie zchlamydiałej nie powinien żywić do mnie urazy. Jestem CYBERNETYKIEM i nie podzielam poglądów Karonia w 100%, ale jest on o miliardy lat świetlnych bliżej rzeczywistości, niż wycwelowany neomarksistowsko jakikolwiek LGBT-owiec, a cóż to powiedzieć o Olku Wójtowiczu.
      Vivat Karoń. (z ograniczeniami).
      Fuj dla Aleksandra Wójtowicza!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.