Laboratorium pamięci czyli „Grochów” Andrzeja Stasiuka na scenie Teatru Dramatycznego

„Grochów” Andrzeja Stasiuka to opowiadanie zadedykowane przyjacielowi pisarza, które jest pożegnaniem albo może raczej podsumowaniem pewnego etapu w życiu, który kończy się wraz z jego śmiercią. Kiedy umiera ktoś bliski czas na chwilę zatrzymuje się dla nas. A potem wskazówki zegara cofają się i próbujemy przywrócić wszystkie wspomnienia z nim związane. Bo jedynie to mamy. Pamięć. Kilka fotografii. Może jakąś płytę lub książkę z tamtych lat, chociaż zwykle nawet nie. Jak przywrócić w pamięci to wszystko, co się przeżyło? Jak udowodnić sobie, że było naprawdę? Kiedy zostajemy z tym sami, a jedyny świadek odszedł. Utrata bliskiej osoby otwiera klapki w naszej pamięci. Przy okazji uświadamiamy sobie, kim jesteśmy i przed czym nie uciekniemy nigdy.
Spektakl „Grochów” zrealizowany na podstawie opowiadania Andrzeja Stasiuka pod tym samym tytułem, to po trosze podróż w czasie i w głąb siebie. Dla Stasiuka to jest Grochów. Ale może być także każde inne miejsce na świecie. To, w którym się wychowaliśmy. To, w którym zaczęły się nasze pierwsze przyjaźnie. I w którym nasi rodzice wracali codziennie do domu ze świata – szczęśliwie nam wówczas całkowicie obcego. I już wtedy wstępnie podejmowaliśmy decyzję czy staną się naszymi idolami, czy też będziemy chcieli żyć zupełnie inaczej niż oni. Mogliśmy też tylko domyślać się, że dorosłość nie jest taka do końca zabawna, chociaż nie byliśmy w stanie zrozumieć dlaczego.
Otoczenie kształtuje nas. To, skąd pochodzimy, pozostaje w nas do końca. A pamięć jest jedyną rzeczą, którą mamy na własność bo nie powtarza się w nikim innym. Nawet nasze rodzeństwo, z którym wychowaliśmy się ramię w ramię, ma w pamięci zupełnie inne rzeczy niż my. Zaintrygowało mnie w jaki sposób można przedstawić na scenie wspomnienia. Pomysł na to, jak zabrać widza w podróż w czasie, zupełnie mnie zaskoczył. To wielki plus tej sztuki. Teatr powinien zaskakiwać. Dobrze też, jeśli otwiera nas na zupełnie inny sposób widzenia ale też opowiadania świata. Spodziewałam się scenografii, która przeniesie nas w minione lata. Być może ławki w parku lub ewentualnie stolika w barze. Rozmów do późna o tym, co minęło i już nie wróci. O nieuchronności przemijania. I gdzieś w tle dachy Grochowa – nie tak bardzo zmienionego od 30 lat.
Tymczasem artyści Teatru Dramatycznego i Teatr Malabar Hotel zabierają nas do swego rodzaju „laboratorium” pamięci. Pamięć jest w stanie pomieścić dużo więcej niż park czy bar. A kiedy w niej „szperamy”, „rozgrzebujemy ją”, wtedy możemy dotrzeć do najodleglejszych miejsc w czasie. I poprzez to do miejsc w sercu. Minimalistyczna scenografia, stare fotografie, lalki i przedmioty, które przywołują wspomnienia – działają trochę jak „szufladki” w naszych głowach, w których pamięć przechowuje takie rzeczy dla nas.
Prozę Stasiuka – żal po zmarłym przyjacielu, jednak bez łez – w taki chwilami nieco oschły i konkretny, a trochę naukowy sposób prezentuje nam trzech świetnych aktorów: Łukasz Lewandowski (Teatr Dramatyczny) – autor scenariusza, Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski (obaj panowie tworzą Teatr Malabar Hotel). Żal jest głęboki i prawdziwy. I chęć powrotu jeszcze raz do miejsc, które były bliskie i nieodzowne. Nawet jeśli z perspektywy czasu wydają się tak naprawdę pozbawione uroku, nieco „siermiężne” – chcemy do nich wracać. Czy nie tak właśnie jest zawsze w przypadku miejsc, w których się wychowaliśmy? Z drugiej strony – chwilami pojawia się zdumienie, że jednak koniec następuje. I nie da się przed tym uciec. Bo „(…) inaczej się myśli o czyimś życiu jako o rzeczy dokonanej.”
Artyści Teatru Malabar Hotel już w poprzednich realizacjach z Teatrem Dramatycznym (dla mnie przede wszystkim w niesamowitym „Mistrzu i Małgorzacie”) pokazali swoją wrażliwość na słowo pisane, umiejętność czytania pomiędzy wierszami, połączoną z zamiłowaniem do pewnego rodzaju eksperymentów – w dobrym znaczeniu tego słowa. Ale to wciąż za mało powiedziane. Ich sposób na sztukę intryguje. Nie wszyscy jednak dadzą się uwieść. Nie wszyscy będą potrafili podążyć za ich wizją. Za to mnie ona porywa. Najpierw zaskakuje. Potem zaciekawia. W końcu daję się w to wciągnąć. To działa na wyobraźnię. Jednocześnie artyści pozostawiają przestrzeń dla naszych własnych interpretacji i dopowiedzenia sobie pewnych rzeczy. W pewien sposób rozwijają widza. Łukasz Lewandowski na scenie jak zwykle przykuwa uwagę. Ma taką zdolność. Jego sposób gry nazwałabym „rozmową” z widzem, która skłania do refleksji. Słuchamy go i otwieramy się całkowicie na to, co mówi. A mówi głosem, który mógłby być równie dobrze głosem w naszej głowie. Nie jesteśmy w stanie go zignorować. Wszyscy trzej panowie reprezentują wewnętrzny głos głównego bohatera. Chwilami rozczulony jakimś wspomnieniem, innym razem stawiający konkretne pytania, potem zdumiony. Szukający odpowiedzi, która da jakieś oparcie wobec tego, co nieuniknione. Za chwilę z zaciekawieniem przyglądający się temu, co podsuwa mu pamięć.
Dlaczego podoba mi się „Grochów” Teatru Dramatycznego i Teatru Malabar Hotel? Ze względu na pomysłowość, na oryginalny sposób na wydobywanie z przeszłości obrazków tkwiących w głowie i w sercu. Dzięki temu artystom udało się pokazać tak wiele, w tak krótkim czasie, na kameralnej scenie. Tak wiele wspomnień, uczuć z tym związanych, tak duży i ważny kawałek czyjegoś życia. Wspomnień zamkniętych w ulicach, budynkach, przedmiotach i zapachach. Artyści – dosłownie – biorą pod lupę te wszystkie rzeczy, żeby odnaleźć w nich czas miniony. Bezpowrotnie. W ten sposób radzą sobie po męsku z żalem. Zastępując go swego rodzaju analizą.
Zaintrygował mnie ten męski sposób mówienia o tym, co w sercu. Bez tkliwości, bez rozczulania się nad sobą, a mimo to z uczuciem. Wspominanie przyjaciela, który odszedł, jako swego rodzaju badanie emocji z tym związanych. Sposób radzenia sobie ze stratą. I pytanie: Ile po nas zostaje? Czym jest nasze życie wobec garstki popiołu, którą się stajemy, póki nie rozdmucha jej wiatr? Czym będziemy kiedy zginie pamięć o nas? Czy ci, którzy umarli, z czasem nie wydają się nierzeczywiści? Czy nie zastanawiamy się czasami czy naprawdę żyli obok nas? Spektakl zrealizowany na podstawie prozy Andrzeja Stasiuka, bez zbędnych uniesień pięknie opisuje dwie straty w jednym – bliskiej osoby i czasu, który minął.
Wartością tej sztuki jest to, że otwiera nam w głowie „szufladki” z naszymi własnymi wspomnieniami. Mimo woli wracamy do naszego dzieciństwa i młodości i sami siebie pytamy: „co się dzieje z czasem, którego już nie ma?” To pytanie stawia w swoim opowiadaniu Andrzej Stasiuk. A za nim powtarzają je aktorzy na scenie. Kto z nas choć raz nie pomyślał o tym? Co się stało z naszym dzieciństwem? Gdzie jest nasza młodość? Gdzie te dni, w których byliśmy zanurzeni tak całkowicie, jakby każdy z nich był początkiem i końcem wszystkiego? Mijają bezpowrotnie i ta bezpowrotność przeraża. Tylko, że dociera to do nas zazwyczaj po czasie. Czy żylibyśmy inaczej gdybyśmy na początku każdego dnia przypominali sobie, że potem już nigdy go nie odzyskamy? W głowach pojawia się nam pytanie: Jak to właściwie jest? Czy to my stwarzamy miejsca w pamięci, czy może pamięć tworzy nas?
Warto pójść na „Grochów”, nawet jeśli z tą warszawską dzielnicą nie ma się nic wspólnego. Choćby po to, żeby wrócić do własnych miejsc w pamięci. Przypomnieć sobie skąd się wzięliśmy, i jak nas to uformowało. Bo przecież każdy z nas ma taki swój „Grochów”. Gdziekolwiek on jest.
Teatr Dramatyczny i Teatr Malabar Hotel
Scenariusz: Łukasz Lewandowski
Opieka artystyczna: Agnieszka Glińska
Przestrzeń: Monika Nyckowska
Lalki: Marcin Bikowski
Muzyka: Igor Nikifor
Obsada: Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski, Łukasz Lewandowski
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze stronu Teatru Dramatycznego w Warszawie