Książka przy porannej kawie – podsumowanie września

Wrzesień to dla wielu osób czas powrotu do obowiązków po okresie wakacji. Upały odchodzą w niepamięć a jesień przynosi dłuższe wieczory i mroźne poranki. Rano przydaje się bardziej niż kiedykolwiek filiżanka dobrej kawy. A najlepszym deserem do kawy jest, jak wiadomo, książka. W naszym cyklu „Książka przy porannej kawie” we wrześniu mieliśmy dla Was kolejne propozycje. Zapraszamy na podsumowanie.
Charles Dickens, „Samotnia”, Wydawnictwo Zysk i s-ka (Joanna Popiel – Szut)
Powieści Charlesa Dickensa czytało i ceniło wielu sławnych pisarzy, współczesnych jemu i późniejszych, dla których był niedoścignionym wzorem. Do dzisiaj jego styl jest jedyny w swoim rodzaju a jego dzieła weszły do kanonów literatury światowej, z której czerpie ona swoje najlepsze wzorce. Jeśli ktoś poszukuje wciągającej i ambitnej lektury na długie jesienne wieczory, i jest gotów oddać książce kawałek duszy, niech koniecznie sięgnie po Dickensa. Dickens jest i będzie zawsze jedyną w swoim rodzaju ucztą dla mola książkowego.
„Samotnia” to bardzo obszerna, dwutomowa powieść, która na osi historii o niewydolności sądownictwa angielskiego w XIX wieku i ciągnących się latami spraw sądowych rujnujących życie wielu ludziom, opiera losy głównej bohaterki Esther Summerson. Wątki opowieści podążają różnymi ścieżkami, przenosząc nas ze spokojnych przedmieść Londynu do nędznych ulic biedoty, lub z bogatej i znanej wszystkim rezydencji rodziny Daedlock do skromniejszych domostw bohaterów codziennie ciężko pracujących na swój kawałek chleba.
Jak zawsze u Dickensa mamy tu niezwykłe bogactwo ludzkich charakterów, poplątane ścieżki ludzkiego losu, biedne sieroty zdane całkowicie na łaskę innych, ludzi podłych, którzy na cudzej krzywdzie budują swoje jestestwo i w końcu bohaterów, których zaangażowanie dla spraw innych ludzi, wola niesienia im pomocy zupełnie bezinteresownie, wynosi ich ponad ich własne człowieczeństwo.
Powieść wciąga nas i wiąże z bohaterami od pierwszych stron. Charaktery bohaterów powieści, jak zawsze u Dickensa, są bardzo wyraźnie zarysowane, a nawet nieco ciut przerysowane. Niemal od pierwszych stron rozpoznajemy, którzy z nich są dobrzy, a którzy źli, chociaż co do niektórych możemy się mylić. A ich losów do końca nie jesteśmy w stanie odgadnąć.
Takie książki określane są klasyką literatury bo mają w sobie absolutnie wszystko, co mieć powinna wciągająca powieść, napisana pięknym językiem i ponadczasowa.
Mimo, że cenię powieści Charlesa Dickensa niemal ponad wszelką inną literaturę, jaka powstała, niełatwo mi o nich pisać. W głowie pojawiają się tylko same duże słowa. Wobec bogactwa treści, przesłań i realności świata przedstawionego przez autora w jego książkach, opisujący je zwykły czytelnik z trudem znajduje adekwatne określenia i wyrazy zachwytu.
Kto wychował się na „Dawidzie Copperfieldzie”, „Magazynie osobliwości” i „Wielkich nadziejach”, ten doskonale poznaje niepowtarzalny i charakterystyczny klimat świata przedstawionego przez Dickensa. Jeśli ktoś nie pokochał ich od razu trudno będzie mu się przekonać. Zwłaszcza w dzisiejszym czasie, kiedy wszystko skraca się do minimum i wielu wydaje się, że pośpiech jest wyznacznikiem jakiekolwiek wartości. Lektura dzieł Dickensa wymaga skupienia i absolutnej miłości do słowa pisanego.
Tego typu powieści to kwintesencja pisarstwa najwyższych lotów. Kilkaset gęsto zapisanych stronic i historia porywająca nas w swój wartki nurt jak rzeka, staje się podczas lektury kawałkiem naszego życia.
Jonathan Wilson „Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny”
Wydawnictwo SQN (Dominik Siudak)
Napisanie historii Argentyny przez człowieka „z zewnątrz” od początku wydaje się trudnym zadaniem. Wplecenie w nią dodatkowo historii argentyńskiego futbolu to zadanie jeszcze trudniejsze – podjął się go Jonathan Wilson, autor wielu książek na temat futbolu i zapalony kibic Czarnych Kotów, czyli drużyny Sunderlandu. Jeśli Brytyjczyk pisze o Argentynie, to zawsze pojawia się pytanie – na ile kompetentny i obiektywny jest, by to robić, mając w pamięci konflikt o Falklandy/Malwiny, który prawie 40 lat temu rozgrzewał do czerwoności obydwa społeczeństwa?
Okazuje się, że Wilson to człowiek idealny do wykonania tak trudnego zadania. Na ponad 600 stronach opisuje również początki rodzącej się świadomości narodowej Argentyńczyków, zaczynając od XVI wieku i podroży w którą wyruszył z Kadyksu don Pedro de Mendoza, mianowany przez króla Hiszpanii Karola V gubernatorem Nowej Andaluzji. Jest to jednak tylko prolog do wielkiej opowieści, składającej się z siedmiu rozdziałów, które kończą się w roku 2016.
Wilson płynnie przechodzi od historii Argentyny do początków zainteresowania miejscowego społeczeństwa „tą angielską grą”, jak określali piłkę nożną. Poznajemy historię powstania i rywalizacji nie tylko największych zespołów, takich jak Boca Juniors i River Plate, ale również wzlotów i upadków tych klubów, które na stałe wpisały się w historię tamtejszego futbolu. Przedstawione zostały także sylwetki lokalnych bohaterów i zapomnianych dziś zawodników, którzy w swoim czasie wzbudzali zachwyt publiczności. Autor przedstawił wiele informacji o dwóch ikonach tego sportu: Diego Maradonie i Lionelu Messim, wyjaśniając też dlaczego dla Argentyńczyków „bohaterem ludowym” stał się Carlos Tevez, a nie piłkarz Barcelony. Brytyjski autor analizuje występy reprezentacji Albiceleste na turniejach Copa America i mistrzostwach świata – tu pojawia się wątek tytułowych Aniołów o brudnych twarzach, która w 1957 roku zdobyła tytuł najlepszej drużyny swojego kontynentu. Dowiadujemy się, co stanowiło o sukcesach Argentyny w tej dyscyplinie na przestrzeni wieku oraz co sprawiało, że porażka przychodziła wtedy, gdy sukces wydawał się być na wyciągnięcie ręki. Wszystko to zostało opisane wraz z koniecznym, historycznym tłem: autor opisuje tu lata wzrostu gospodarczego, a następnie ogromnego kryzysu ekonomicznego, który stale pogłębiał się w kolejnych latach, rządów Perona oraz terroru w Argentynie w latach 1976-1982, podczas którego rozgrywano w tym państwie mistrzostwa świata w piłce nożnej, przechodząc aż do czasów współczesnych i kolejnych bankructw, które argentyński rząd ogłasza co pewien czas.
Jonathan Wilson udowodnił, że nie tylko jest świetnym pisarzem, ale pokazał również, że można napisać tak monumentalne i szczegółowe dzieło nie tylko umiejętnie łącząc futbol oraz historię, ale wręcz sprawiając, że książkę czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Dowodem tego jest ilość nagród i wyróżnień, które Anglik za nią otrzymał. Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów tego sportu i bez cienia przesady uważam, że „Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny” to najlepsza książka na temat piłki nożnej, jaką kiedykolwiek czytałem – dzieło absolutnie wybitne.
Bea Uusma „Ekspedycja. Historia mojej miłości”, wyd. Marginesy (Joanna Popiel-Szut)
Każda pora jest odpowiednia na lekturę ale jesień i zima z książką są po prostu nieodzowne. Wszystko sprzyja czytaniu i uciekaniu do innej rzeczywistości, z której potem niełatwo wrócić do codziennych spraw. Ale właśnie te niełatwe powroty do codzienności są znakiem, że książka nas wciąga i na długo pozostanie w głowie.
Są takie książki, po które sięgamy z pewnym niepokojem ale nie dają nam spokoju i przyciągają nas. A potem pozostawiają nas z pewną rozterką w sercu, wprowadzając zamieszanie w głowie.
Jedną z takich książek jest „Ekspedycja. Historia mojej miłości” Bei Uusma.
„11 lipca 1897 roku szwedzki podróżnik Salomon August Andree, inżynier Knut Fraenkeli fotograf Nils Steinberg odlatują balonem „Orzeł” w stronę bieguna północnego.
16 lipca załoga statku wielorybniczego łapie gołębia pocztowego z uspokajającą wiadomością: „Na pokładzie wszystko w porządku”, wysłaną trzy dni wcześniej. Wyprawa zniknęła jednak bez śladu.”
Ten fragment, wydrukowany na tylnej okładce książki, wywołuje dreszcze u kogoś, kogo ciekawość świata i ludzi jest wiecznie niezaspokojona. Cóż za niezwykli i odważni ludzie, żyjący w czasie, kiedy dopiero powstawały pierwsze samochody, zdecydowali się na wyprawę na oddalony od wszelkiej cywilizacji, śnieżny biegun północny. Jak wielka musiała być siła ich marzeń skoro ich przygotowanie nie było tak dobre jak innych ekip, które w tamtym czasie porywały się na takie podróże. W ich ekwipunku było „kilka tomów encyklopedi, spinacze, krawaty, szalik z różowego jedwabiu, obrus”. Pierwszy odcinek wyprawy odbyli balonem. Potem mieli wędrować ciągnąc za sobą wyładowane po brzegi sanie. Ślad i słuch po nich zaginął. Pozostały fragmenty notatek, ze szczegółowymi opisami trasy, rozkładu dnia, jadłospisu, samopoczucia uczestników wyprawy.
Autorka książki z takim samym zapałem i niemal obsesją wędruje śladami „ekspedycji”, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, co wydarzyło się na biegunie północnym. Dociera do kolejnych źródeł i osób, które są potomkami krewnych zaginionych podróżników. Czy udaje się jej znaleźć odpowiedź lub przynajmniej zbliżyć do niej?
Otrzymujemy opowieść o pasji i rzadkim hardzie ducha. O przekraczaniu własnych ograniczeń. O spełnianiu marzenia, które umyka i wydaje się nie do spełnienia. A jednak nie da się go tak po prostu porzucić. Ta historia wciąga nas, niemal tak jak wciągnęła Beę Uusma.
Książka pełna jest zdjęć, wykresów, tabel. Mnóstwo w niej szczegółów, których nie oczekiwalibyśmy po historii o czasie tak odległym. Właściwie cała jest tak naprawdę dokumentem, napisanym jednak w taki sposób, że czytając czujemy emocje jakie towarzyszyły Bei Uusma, kiedy sama była coraz bliżej miejsca, w którym urwał się ślad po zaginionych, a do którego dzisiaj można dopłynąć jednym z wielorybników. Nadal jest to jednak wyprawa bardzo niebezpieczna a lodowate zimno, niekończąca się biel, pustka i cisza przerywana nieustającym głuchym łoskotem – dźwiękiem pękającego lodu – są dokładnie takie same, jak wtedy kiedy Andree, Fraenkel i Steinberg pokonywali swoją trasę ciągnąc za sobą ciężkie sanie.
Dając się porwać tej historii poczujecie to przeraźliwe zimno i samotność, którą oni odczuwali. Podczas lektury staną się Wam bliscy, chociaż być może nigdy nie zrozumiecie co takiego sprawia, że ludzie opuszczają swoje ciepłe domy i bliskich by znaleźć się w miejscu tak nieprzyjaznym. A może poczujecie coś w rodzaju zazdrości dla kogoś, kto jest w stanie tak dużo poświęcić dla swoich marzeń