Niezwykle melancholijna „Euforia” [RECENZJA]

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, nie stronią od mocnych trunków, doprowadzają sąsiadów do białej gorączki, goszcząc dzikie imprezy, odpalają jeden skręt za drugim, prowadzą wyuzdane życie seksualne, łamią wszystkie zasady. Tylko że żadne z nich, na dobrą sprawę, nie jest szczęśliwe.
Tak wygląda codzienne życie „Generacji Z” podejrzane przez „okno” stworzone przez nową, głośną produkcję HBO zatytułowaną Euforia.
Chociaż serial opowiada o grupie nastolatków, nikt nie rozwiązuje tu zagadek kryminalnych swojego miasteczka, ani nie uczęszcza do szkoły muzycznej w sekrecie przed rodzicami. Wszyscy mają wystarczająco dużo prawdziwych problemów, nieco cięższych niż dobranie odpowiedniego makijażu do koktajlowej sukienki.
Rolę głównej bohaterki oraz narratorki wydarzeń przyjmuje Rue Benett – siedemnastoletnia półsierota, która większość czasu spędza pod wpływem środków odurzających, a jej zdrowie psychiczne nie jest w najlepszym stanie. Jako narrator włada sposobem snucia historii, co w znacznym stopniu wpływa na linię chronologiczną wydarzeń. Liczne podróże w przeszłość, spekulacje, wplatanie snów, marzeń oraz narkotycznych wizji sprawia, że widz miejscami traci poczucie, czy to, co widzi w danym momencie, jest retrospekcją, zwykłym gdybaniem, czy może rzeczywiście dzieje się naprawdę w „teraźniejszości”. Przez to gubi się gdzieś w czasoprzestrzeni zupełnie jak nastolatkowie, którzy nie mogą odnaleźć swojego miejsca na Ziemi.

fot. fragment serialu Euforia
Oprócz młodej narkomanki jest sześciu zupełnie różnych, naszkicowanych grubą krechą, wyposażonych w konkretny zestaw bardzo silnych cech pierwszoplanowych bohaterów. Hiperbolizacja charakterów dała młodym aktorom ogromne pole do popisu, ale również spowodowała, że grane przez nich postacie łatwo obdarzyć antypatią. W moim przypadku wyjątek stanowiły zaledwie dwie osoby na drugim planie – Fezco i Lexi, które polubiłam praktycznie od samego początku. Poza nimi, każdy mnie na swój sposób irytował, popadając w skrajności, a w niektórych sytuacjach zachowując się wręcz absurdalnie (największą trudność miałam z postacią graną przez Barbie Ferreire). Oprócz tego nie przypadło mi do gustu przeładowanie wątków „kontrowersjami”. Gdyby rozłożyć niektóre z nich na części pierwsze brzmiałyby wręcz kuriozalnie. Na przykład: ciemnoskóra dziewczyna z zaburzeniami psychicznym po przedawkowaniu narkotyków wraca z odwyku i wdaje się w romantyczną relację z transseksualną rówieśniczką gustującą w starszych, żonatych mężczyznach. Nie oszukujmy się – bardziej brzmi to jak fabuła niskobudżetowej telenoweli albo kolejnego odcinka szkolnego paradokumentu, a nie autentyczny, uproszczony opis motoru napędowego serialowego „objawienia wakacji 2019”. Z jednej strony rozumiem, że serial ma być odważny i zachęcać do dyskusji, ale co za dużo to niezdrowo. Do wypełnienia jednego litrowego dzbanka nie potrzeba baniaka soku pomarańczowego, butelki oranżady, sześciu kartonów mleka i cysterny z wodą, a w jednym, ośmioodcinkowym sezonie, nie trzeba poruszyć wszystkich możliwych tematów, które odwracają uwagę od głównego motywu.

fot. fragment serialu Euforia
Klimat produkcji oddaje ulice mieściny, w której żyją nastolatki – jest brudny i niepokojący. Zupełnie jakby nawet słońce porzuciło wszelką nadzieję, ukradło z szafy Rue spraną, za dużą bluzę i schowało się w niej przed całym bożym światem. Czasami z determinacją zrzuca kaptur i stara się dać od siebie trochę światła, ale brak w nim ciepła. Dni są szare, a senne wieczory mienią się kaskadą przytłumionych dyskotekowych lamp z dominacją fioletu.
Dopełnienie całości stanowi obszerna ścieżka dźwiękowa (tu nie ma miejsca na ciszę). Praktycznie do każdej sceny dobrana jest inna piosenka, której słowa lub dźwięki nie tylko wypełniają czas pomiędzy kolejnymi dialogami (zdarzają się nawet sekwencje całkowicie ich pozbawione), ale przekazują nam emocje i intencje bohaterów. Dodatkowo kreatywny, ciekawy montaż sprawia, że poszczególne fragmenty serialu wyglądają jak rodem wyciągnięte z youtubowej karty „na czasie” w kategorii muzyka. Co ciekawe – finałowa scena pierwszego sezonu dosłownie jest teledyskiem, w dodatku świetnym, który broni się sam, nawet bez serialowego kontekstu.
Prawdopodobnie palce maczał w tym jeden z producentów wykonawczych – Aubrey Graham, znany szerzej jako Drake, który sam zaczynał karierę w branży po drugiej stronie planu, jako uczeń Degrassi Community School w kanadyjskim obrazie Degrassi: nowe pokolenie (słowa started from the bottom, now we’re here nabierają w tym kontekście nowego znaczenia). Serial młodzieżowy z 2001 roku nie uzyskał aż takiego rozgłosu jak świeżynka HBO, ale poruszał wiele podobnych, a nawet jeszcze bardziej kontrowersyjnych tematów łamiąc przy tym tabu na długo zanim na warsztat wziął je Sam Levinson i poruszył widzów na całym świecie.

fot. materiały promocyjne serialu Degrassi: nowe pokolenie (Drake – drugi od lewej w trzecim rzędzie)
Dla mnie Euforia jest bardzo intrygująca i oryginalna pod względem techniczno-wizualnym, ale jeśli codzienne życie młodzieży (do której, jakby nie patrzeć, jeszcze należę) tak wygląda, to konkluzja może być tylko jedna: wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy!
Eliza Hajdenrajch