W krainie odkupienia. Recenzja Red Dead Redemption 2

Od dnia premiery Red Dead Redemption 2 minęło już ponad pół roku i to odpowiednia chwila, by napisać kilka zdań na temat tej gry. Długi czas dzielący od wydania produkcji pozwolił nie tylko zapoznać się w pełni z jej fabułą, ale również z wprowadzonym po premierze trybie gry online.
Głównym bohaterem opowieści jest Arthur Morgan – członek gangu Dutcha van der Lindego, prawa ręka przywódcy, człowiek wychowany na awanturnika i złodzieja, który przechodzi prawdziwą przemianę, stając się jedną z najciekawszych postaci w historii gier wideo. Jaki jest świat w którym przyjdzie nam kierować czynami Arthura Morgana? Wizja twórców przypomina nam to, co widzieliśmy wielokrotnie w klasycznych westernach, a jednak znacznie bliżej jej do słynnej produkcji HBO – serialu Deadwood. Miasta, poza Saint Denis, nie są rozległe, więc przypominają to, co możemy zobaczyć w serialu. Podobnie pokazano również życie zwykłych ludzi – pracujących w pocie czoła, często brudnych, pożyczających pieniądze od podejrzanych ludzi takich jak nasz obozowy kompan Leopold Strauss. Zarówno oglądanie ich przy codziennej pracy jak i wykonywanie przez nas tak trywialnych czynności jak przygotowanie posiłku czy mycie się przypominają, że były to lata w których przeżycie nie było sprawą prostą. Dziś łatwo narzekać na obecne czasy, ale równie łatwo zapomnieć jak ogromny skok cywilizacyjny osiągnięto w ciągu ostatnich stu lat.
To właśnie cywilizacja jest tym, co pełni wśród członków gangu rolę straszaka – zmiany, które nadchodzą mają zniszczyć ich amerykański styl życia, ale niektórzy jak John Marston czy Arthur Morgan z biegiem czasu coraz mocniej zdają sobie sprawę, że ich dotychczasowe życie jest kręceniem się w kółko i potrzebne są zmiany, które pomogą dostosować się do „cywilizacji”. Arthur Morgan ulega namowom i prośbom Dutcha i nie dokonuje wyboru zmiany życia wystarczająco szybko – van der Linde żyje z obietnic bez pokrycia, wpada coraz mocniej w odmęty szaleństwa lub być może po prostu ściąga maskę, która robiła z niego przywódcę-wizjonera. Słyszymy ciągle, że Arthur nie powinien wątpić, że powinien zachować wiarę w plany Dutcha, bo gdy zostaną zrealizowane, to życie wszystkich członków gangu zmieni się na lepsze, a opuszczenie Ameryki pozwoli na nowy początek. Dutch przypomina tu tragiczną wersję Egona Olsena z serii słynnych duńskich komedii kryminalnych Gang Olsena. Zarówno Olsen jak i Dutch cierpią na manię wielkości, są eleganccy i potrafią wymyślić genialny plan napadu, który ustawi ich do końca życia – w przypadku Olsena rezultat jest zawsze ten sam: więzienie i opuszczenie go, a w przypadku van der Lindego jest to zmiana lokacji obozu na kolejną i szukanie okazji do następnego skoku. Miłośnicy popkultury czy też filmów mogą wyłapać wiele innych pomysłów podobnych do tego, co kiedyś już widzieliśmy – można tu wspomnieć chociażby o relacji Dutcha i Micaha Bella. Pod koniec gry możemy obserwować jak duży wpływ na decyzje przywódcy mają knowania Bella. Rewolwerowiec z jednej strony zapewnia o swojej lojalności wobec gangu i wychwala przywództwo van der Lindego, a z drugiej zaczyna sprawiać wrażenie tego, kto dzierży realną władzę w obozie podsycając paranoję Holendra i podrzucając mu co chwilę własne rozwiązania w taki sposób, że Dutch uznaje je ze własne i jedynie słuszne. Oglądając sceny z udziałem tych dwóch szybko przychodzi na myśl relacja Gadziego języka i króla Rohanu – Theodena z Władcy Pierścieni. To właśnie Micah Bell wyrasta na głównego antagonistę RDR2 – drobne szczegóły i kolejne rozdziały budują obraz klasycznego czarnego charakteru z westernów: zimnokrwistego mordercy, chciwego awanturnika, którego obchodzi tylko własna skóra, lojalnego wobec tych, którzy ułatwiają mu drogę do zdobycia fortuny – tak długo jak tylko jest to wygodne dla niego. W wielkim skrócie: Micah Bell to człowiek, którego kochamy nienawidzić, zacierając ręce w oczekiwaniu na jego niezbyt smutny koniec. Poza Arthurem, Johnem, Dutchem i Micahem warto zwrócić uwagę na takie postacie jak Hosea Matthews (złotousty oszust, który potrafiłby sprzedać bimber bimbrownikom) i Charles Smith mający korzenie afroamerykańskie oraz indiańskie – outsider, lojalny wobec Morgana.
Prawdziwym skarbem tej części są dla mnie Sadie Adler i Abigail Roberts – dwie zupełnie różne kobiety z których jedna jest osobą szukającą zemsty na zabójcach ukochanego męża (a przez to szukającej śmierci podczas bitew z przeciwnikami), a w której dominuje uczucie pustki i niewypowiedzianej krzywdy doznanej za sprawą bandy O’Driscoli. Sadie Adler przekuwa swoje przeżycia w odważną walkę, ale jednocześnie potrafi pokazać łagodniejszą stronę osobowości (zwłaszcza oddanie i lojalność wobec tych, którzy nie pozwolili jej umrzeć w prologu), a także pokazać nieco sarkastyczne i wisielcze poczucie humoru. Abigail z kolei jest matką syna Johna Marstona – jest uczciwa, wierna i dobra. Podczas rozmów na terenie obozowisk można przypomnieć sobie, że Abigail trudniła się prostytucją, trafiając do gangu w młodym wieku. Dowiadujemy się jak wiele przeszła, by wychować syna pod okiem Johna, który nie interesował się zarówno Abigail jak i Jackiem, a większym zainteresowaniem darzył działalność gangu i wysokoprocentowe trunki. Pomimo burzliwej przeszłości Abigail dość szybko wzbudza sympatię gracza (jeśli oczywiście zdaje on sobie sprawę jak trudno w takim otoczeniu wychować chłopca na dobrego człowieka) gdyż wiemy, że chce być przede wszystkim dobrą matką i kocha Marstona. Gracze, którzy kilka lat temu przeszli pierwszą część RDR wiedzą, że doskonale sprawdziła się w swojej roli i z udziałem Arthura Morgana pomogła Johnowi stać się mężczyzną dla którego rodzina będzie na pierwszym miejscu. Może dlatego też czujemy taką gorycz, gdy widzimy Johna i Abigail snujących wspólnie plany szczęśliwej przyszłości.
W najnowszej grze Rockstar mamy do czynienia z prawdziwym tyglem narodowości: W gangu Dutcha pojawiają się zarówno Irlandczycy, potomkowie osadników z Anglii czy Niemcy. Mniejszą rolę odgrywają Indianie czy potomkowie niewolników, lecz ich wkład w opowieść jest wciąż bardzo istotny. Interesująco rozwiązano kwestię gangów, na które można się natknąć podczas przemierzania mapy: mamy Meksykanów, Szubrawców z Lemoyne stylizujących się na niedobitków armii z czasów wojny secesyjnej, czy mieszkających w górach ludzi dla których przyjemnością jest powolne zabijanie ofiar. W rozdziale, którego główna akcja dzieje się w Saint Denis spotykamy również włoską mafię, kierowaną przez Angela Brontego, a która to zawsze pozostaje wdzięcznym tematem dla tego typu gier. Głównym przeciwnikiem naszej kompanii jest gang O’Driscoli, którego członkowie są głównie Irlandczykami, lecz największą grozą przejmują dwa gangi: Pomioty Murfreego i Skinnerzy. Żywcem wyjęci z powieści Cormaca McCarthy’ego (Krwawy południk) napawają się bólem i strachem uwięzionych przez siebie ludzi, zabijają na najbardziej wymyślne sposoby nie oszczędzając na swojej drodze nikogo. Brutalni i bezlitośni wzbudzają strach mieszkańców miasteczek, którzy ostrzegają nas przed spotkaniami z nimi.
Nie brak w grze również humoru, chociaż jest on o wiele bardziej stonowany niż w GTA V. W wolnych chwilach można wykonywać misje poboczne zlecane nam przez przypadkowo napotkane postacie, zajmować się kolekcjonowaniem kart, szukaniem kości dinozaurów, polowaniami, łowieniem ryb czy choćby grą w karty. Warto zwiedzać rozległe tereny, które udostępnili nam twórcy, gdyż w wielu miejscach czekają na nas niespodzianki, a wiele tajemnic wciąż czeka na odkrycie.
Sama gra wygląda doskonale pod względem graficznym – zwłaszcza zmienna pogoda (piękna burza śnieżna w prologu). Istotna jest również muzyka, która doskonale komponuje się z wydarzeniami mającymi miejsce w trybie fabularnym – możemy usłyszeć między innymi utwory Daniela Lanoisa. Gra nigdy nie byłaby pełna bez… wad. Twórcy sprawili, że Red Dead Redemption 2 wymaga wielu godzin podczas których zdarza się powtarzać co jakiś czas niektóre czynności (od nas zależy w jaki sposób zdobędziemy jedzenie potrzebne granej przez nas postaci; możemy też wytwarzać przedmioty oraz amunicję, a także musimy spać) – dla wielu graczy będzie to dosyć istotna wada. Pozostali będą mogli narzekać na powolność i niezgrabność Arthura (prawdopodobnie zamierzone), które dają się czasem we znaki gdy zależy nam na czasie. Nieco irytujące jest również koło wyboru broni – rozwiązanie nieco archaiczne, choć charakterystyczne dla gier Rockstar. Drażni ciągłe umieszczanie broni na koniu, przez co często trzeba ją najpierw ściągnąć zanim ruszymy do akcji. Samo strzelanie również mocno kuleje. Nie do końca przemyślane wydaje się też używanie przycisku celowania do interakcji z bohaterami niezależnymi (NPC), co zamiast rozmowy oznacza czasami wycelowanie bronią w czyjąś twarz i interwencję stróżów prawa. Podobnie wygląda sprawa z przyciskiem wsiadania na konia – stojąc zbyt daleko od niego narażamy się na zaatakowanie przechodnia. Dziwi też niewykorzystanie ogromnego terenu New Austin na którym panuje tajemnicza epidemia cholery (czyżby oznaczało to jakieś DLC umiejscowione właśnie tam?). Na pustynnych terenach przy granicy z Meksykiem można znaleźć listy gończe (związane z grasującym tam gangiem Del Lobo), broń i nowe gatunki zwierząt.

Nosił wilk razy kilka…
Przez sieć można zagrać w tryb Red Dead Online. Jest bardziej przemyślany i ciekawszy niż to, co zaproponowano podczas premiery pierwszej części na Playstation 3. Mamy wiele możliwości gry przez sieć, jednak nie ma szans, by osiągnięto taki poziom zainteresowania nimi jak w przypadku podobnej rozgrywki w Grand Theft Auto V. Ze względu na tematykę gry bardziej wyważony jest również tryb online: możemy przemieszczać się po rozległych mapach, spotykać innych graczy i bawić się w bandytę lub zawierać sojusze, tworząc gangi przy pomocy których możemy przechodzić misje fabularne. Mamy również do wyboru wiele rodzajów gry: w tym wyścigi konne, a nawet łowienie ryb. Do tego oczywiście pełna paleta trybów konfrontacji (jak choćby „Spór o ziemię”). Twórcy postanowili umożliwić graczom przemierzanie wirtualnego świata w dwóch stylach gry: ofensywnym, ustawionym jako domyślny oraz defensywnym w którym czekają na nas ograniczenia związane z brakiem powiadomienia o dostępnych misjach rywalizacyjnych oraz ułatwienia: mniejsze obrażenia, brak namierzania autocelowaniem czy kary nakładane na graczy, którzy nas zaatakują.
Red Dead Redemption 2 to gra doskonała pod względem fabularnym, piękna wizualnie i niepozbawiona wad. Mimo wcześniej wymienionych błędów można uznać ją za arcydzieło obecnej generacji konsol (może stać w jednym szeregu z Uncharted 4 czy Wiedźminem 3). Jeśli jesteście fanami westernu, to zagranie w RDR2 jest dla was obowiązkiem, a jeśli dodatkowo uważacie Zabójstwo Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (2007), wyreżyserowane przez Andrew Dominika, za wspaniały – i wcale nie nudny – film, to pokochacie również przygody Arthura Morgana.
Mała poprawka
Micah nazywa się Bell, a nie Richards
Rzeczywiście jest błędne nazwisko Richards, chociaż nie mam pojęcia jak to się stało, bo spędziłem przy RDR 2 bardzo dużo czasu. Mój błąd. Dziękuję za zauważenie i pozdrawiam. Będzie poprawka.
John nie jest ojcem Jacka!To tylko przybrany ojciec.Jak wiadomo Abi lubila sobie poszalec dlatego John jest tak niechetnie nastawiony do roli ojca Jacka bo uwaza ze nie jest „jego”.Zdecydowanie w dalszej czesci czyli jedynce widac doroslego Jacka przypominajacego bardziej Javiera niz Johna;)
Abigail była prostytutką, ale nie ma nigdzie w fabule informacji, która mogłaby utwierdzić gracza w tym, że John nie jest ojcem Jacka. W materiałach na temat gry Jack przedstawiany jest jako syn Johna, a jego rzekome pokrewieństwo z Javierem jest uznawane za teorię, która nie ma nigdzie pokrycia. Osobiście również jestem przekonany, że John jest ojcem Jacka, a sam Jack jako dziecko zupełnie nie ma latynoskiej urody, więc ta teoria, choć ciekawa, to nie ma większego sensu. Zwłaszcza, że Abigail wprost nazywa go synem Johna, a Javier jest zupełnie na poboczu tej rodzinnej relacji. A jak pokazuje niejednokrotnie życie, to można być czyimś ojcem i nie poczuwać się do odpowiedzialności.