Kabaret w teatrze

Kabaret w teatrze? Dlaczego by nie? To jeszcze jeden dowód na to, że teatr to nie tylko edukacja, ale i świetna rozrywka. I że o nudzie w teatrze absolutnie nie może być mowy. Dodajmy do tego wspaniałych artystów, którzy na niewielkiej scenie w niezwykłej symbiozie wytwarzają bardzo pozytywną i na szczęście bardzo zaraźliwą energię. Trochę jakby w atmosferze szkolnego teatrzyku, z ciężkimi kotarami przesuwanymi przez samych aktorów, ze świetną muzyką na żywo, z dbałością o ważne szczegóły scenografii i kostiumów. Oczywiście, że można. Co więcej, można to robić naprawdę dobrze. I można jak najbardziej w teatrze. Właśnie to jest wspaniałe. Bo teatr to miejsce, w którym jak w zwierciadle odbijają się nasze wady i słabostki, nasze lęki. A najlepiej jest je pokazać poprzez dowcip, z przymrużeniem oka, a jednak bardzo wyraźnie. Wiedzieli o tym najwięksi twórcy teatralni, pisząc komedie. Wie o tym również na pewno Wawrzyniec Kostrzewski, twórca „Kabaretu na koniec świata”.
Poza tym śmiech to zdrowie. To żaden banał. Śmiech oczyszcza i zbliża ludzi do siebie. Buduje mosty, których tak usilnie szukał Wojciech Solarz w jednym ze skeczy we wtorkowy wieczór. Mosty pomiędzy tymi, którzy na scenie, a publicznością i jednocześnie, pomiędzy siedzącymi na widowni. Wspólny śmiech to niezwykłe i niezastąpione spoiwo. To dar i dobroczynne lekarstwo na złe rzeczy na tym świecie.
Oczywiście do tego potrzebny jest talent i intelekt, takie jakie posiada autor „Kabaretu na koniec świata”. Ale nie tylko. Bo także szacunek do widza i jego oczekiwań oraz do człowieka jako takiego.
Dobry kabaret nikogo nie obraża i nie wyśmiewa. Wskazuje jedynie na pewne charakterystyczne cechy i zachowania ludzkie, które są przywarami i z których czasami dobrze jest się pośmiać, tak jak dobrze jest pośmiać się z samego siebie. To zdecydowanie bardzo zdrowy nawyk.
Wiadomo nie od dzisiaj, że rozśmieszać ludzi jest dużo trudniej niż ich wzruszać, zasmucać czy złościć . Nieumiejętne bawienie publiczności wypada dużo bardziej żałośnie niż kiepski dramat lub słabe romansidło. A dowcip prawdziwie inteligentny, pobudzający do myślenia i edukujący – to prawdziwe mistrzostwo.
Kim jest Wawrzyniec Kostrzewski? Odpowiedź na to pytanie wiele wyjaśnia. Reżyser i scenarzysta teatralny i telewizyjny, absolwent Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim oraz Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. Trzy lata studiował filozofię. Na co dzień współpracuje i reżyseruje w Teatrze Dramatycznym w Warszawie (wspaniała „Wizyta starszej pani” czy „Wszyscy moi synowie”). Wielokrotnie nagradzany w ramach Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa teatry”: ostatnio za spektakl „Wesele”, a w 2017 r. kilkakrotnie za „Listy z Rosji”. W jednym z wywiadów mówił o tym, że nie ma potrzeby prowokowania. Odnosząc się w swoich sztukach do rzeczywistości, która nas otacza, próbuje szukać możliwości budowania mostów, a nie podziałów. Bardziej interesuje go porozumienie niż konflikt. Jednak wciąż przygląda się ludziom, nie tylko w określonym kontekście historycznym, ale także biorąc pod lupę ich cechy w wymiarze uniwersalnym. W bohaterów jego sztuk wcielają się jedni z najlepszych współczesnych aktorów.
„Kabaret na koniec świata” powstał w 2010 r. przy Laboratorium Dramatu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie jako polski kabaret literacki. Składa się ze świetnych zawodowych aktorów. W programie kabaretu pojawiają się różnorodne tematy dotyczące rzeczywistości, która nas otacza i która bawi nas, ale też chwilami przeraża. „Kabaret na koniec świata” oswaja nas z tym strachem i zamienia go w śmiech – prawdziwie zbawienne działanie!
„Kabaret na koniec świata” tworzą artyści teatralni. Wawrzyniec Kostrzewski zebrał na scenie nie tylko wyjątkowo utalentowanych aktorów, ale także ludzi, którzy świetnie bawią się ze sobą nawzajem i dzięki temu za każdym razem udaje im się tak bardzo rozśmieszyć publiczność. Pełen skład zespołu tworzą: Izabela Dąbrowska, Zuzanna Grabowska, Michalina Sosna, Olga Sarzyńska, Anna Markowicz, Agata Wątróbska, Wojciech Solarz, Maciej Makowski, Paweł Koślik, Robert Majewski, Mateusz Rusin, Waldemar Barwiński, Sebastian Stankiewicz i Paweł Domagała . Jest między nimi ta chemia, która sprawia, że na scenie wszystko chodzi jak w zegarku, a te najwspanialsze momenty, w których artyści pozwalają sobie na improwizację (czy rzeczywiście – chwilami trudno rozpoznać…), pasują doskonale do całej reszty. Każdy z nich to wyjątkowa sceniczna osobowość. Każdy z nich śmieszy nas bardzo, chociaż oczywiście nie przeszkadza to nikomu mieć swoich ulubieńców. Artyści na scenie budzą naszą sympatię i na tym też polega siła tego spektaklu.
„Kabaret na koniec świata” to rozrywka na wskroś intelektualna. Dobrze, jeśli widz wykazuje się znajomością klasyki literatury przynajmniej na poziomie szkoły średniej. Dobrze też, jeśli ma dystans do tego, co oferuje nam kultura masowa, a jednocześnie do samego siebie i swoich ludzkich słabości. Żartobliwe odniesienia do znanych wszystkim lektur szkolnych, z wyraźnym zaznaczeniem grzeszków i wad ich bohaterów, odnoszą się także do każdego z nas. Pojawiający się w „Dziadach” duch nieuczciwego pracodawcy przywołuje wszystkim jednakowe skojarzenia. Świetny skecz o wieczorku poetyckim uświadamia, że nie każdy może być poetą, a prawie każdy by chciał. Nie powinno to nikogo zrażać do wyrażania swoich odczuć i emocji na papierze, jednak samokrytyki nigdy nie za wiele.
Jak w kabarecie z prawdziwego, zdarzenia artyści wykonują piosenki. Niemal każda ma zadatki na stanie się szlagierem. Gdyby tak tylko „Kabaret na koniec świata” mógł trafić do jeszcze szerszej publiczności, a piosenki wreszcie znalazły się na jakimś krążku lub pojawiły się przynajmniej w jakimś muzycznym medium w Internecie… Jednak, może na szczęście, tak nie jest i dlatego trzeba koniecznie wybrać się do teatru i zobaczyć to na żywo.
Nie ma najmniejszego sensu streszczanie kolejnych skeczy, które jeden po drugim odgrywają z wielkim zaangażowaniem – a chwilami nawet do utraty tchu – aktorzy, nie dopuszczając na scenę nudy ani na sekundę. Wystarczy powiedzieć, że wieczór spędzony na widowni Sceny Przodownik z „Kabaretem na koniec świata” to czas cudowny, pełen śmiechu do łez i zabawnych skojarzeń.
W przedwojennej Warszawie elitom intelektualnym i szerszej publiczności rozrywki na dobrym poziomie dostarczały słynne wtedy kabarety. Na scenach w kabaretach tych rozwijały swój talent największe gwiazdy teatru, a później filmu tamtych lat. Teksty, które recytowano i wyśpiewywano na scenie, wychodziły spod piór najzdolniejszych poetów i literatów. Te czasy dawno minęły i teraz możemy o nich jedynie poczytać w książkach. Jak się jednak okazuje, także dziś można publiczność bawić i wzruszać, dostarczając rozrywkę na wysokim poziomie i szanując intelekt widza.
„Kabaret na koniec świata” Wawrzyńca Kostrzewskiego na pewno z dawnymi kabaretami nie ma wiele wspólnego. Coś wspólnego jednak zdecydowanie ma. I kto wie, czy nie można by potraktować go jako swego rodzaju kontynuację dobrej tradycji kabaretowej, oczywiście odpowiednią dla naszych czasów? Czyż nie jest kabaretem literackim? Rozrywką intelektualną, a jednocześnie cudownym katharsis, odpoczynkiem od przytłaczającej szarości i zagonionej codzienności? A przy okazji takim „prztyczkiem” w nos, który czasami każdemu się przydaje?
Jedyne, czego można żałować, to tego, że tak rzadko jest możliwość oglądania „Kabaretu na koniec świata” na scenie.
Na szczęście od 2018 r. „Kabaret na koniec świata” rozpoczął współpracę z Telewizją Polską, realizując emitowany na antenie TV2 program kabaretowy pt. La La Poland. Można w nim zobaczyć poza wymienionymi wyżej także dwóch innych niezwykle utalentowanych artystów – Krzysztofa Szczepaniaka i Mateusza Webera – a w roli narratora snującego opowieść o „la la Polakach” występuje znakomity Adam Ferency. Naprawdę warto to oglądać. I zdecydowanie warto pójść do teatru i zobaczyć to na żywo.
Zdjęcia: Teatr Dramatyczny w Warszawie, Katarzyna Chmura