Kinky Boots – czyli bądź tym, kim chcesz i kochaj, kochaj!

Spektakl Kinky Boots to musical wystawiany w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, który swoją premierę miał w lipcu 2017 roku. Od tego czasu przedstawienie obejrzały setki widzów, wielu z nich kilkakrotnie. Sala zawsze jest pełna po brzegi, a artyści za każdym razem wywoływani przez widownię do bisów. Zresztą odnosi się wrażenie, że pomimo zmęczenia aktorów ponad dwugodzinnymi występami widownia najchętniej nie pozwoliłaby im w ogóle zejść ze sceny. Kinky Boots to barwna, niezwykle zabawna, ale też momentami wzruszająca opowieść o przypadkowym spotkaniu dwóch ludzi o pozornie skrajnie różnych charakterach. Mowa o Charliem i Loli/Simonie. Pierwszy z bohaterów u progu dorosłości dziedziczy po ojcu upadającą fabrykę męskich butów i niepewny drogi, po której kroczy waha się pomiędzy wyborem własnej indywidualnej ścieżki a spełnieniem oczekiwań bliskich. Z kolei Lola/Simon to ekscentryczna, pewna siebie, nieco zuchwała drag queen, która zdecydowała się żyć dokładnie tak, jak chce, nie zważając na koszty, jakie musi przez to musi ponosić. Feeria barw, dynamiczne tempo akcji, nagłe zwroty sytuacji i piękne, energetyczne piosenki wykonane przez niezwykle uzdolnionych artystów – to wszystko jest tłem pięknej, cudownie opowiedzianej historii o tolerancji i prawdziwej przyjaźni.
Po obejrzeniu sztuki pozostają w nas niesamowicie pozytywne emocje i co więcej – mamy ochotę zobaczyć ją raz jeszcze. Na czym polega jej siła? O Kinky boots rozmawiają nasze redaktorki, Natalia Łupińska i Joanna Popiel-Szut.
Joanna: Ewelinie Pietrowiak udało się stworzyć sceniczne dzieło, które według mnie przewyższa przynajmniej tę wersję, którą można zobaczyć w telewizji, czyli Kozaczki z pieprzykiem z 2005 r. w reżyserii Juliana Jarrolda (w roli Loli świetny Chiwetel Eijofor). Obsadzenie Krzysztofa Szczepaniaka w roli drag queen to doskonały wybór. Każdy, kto widział spektakl w Teatrze Dramatycznym wie, że to w dużej mierze stworzona przez niego postać Loli jest źródłem sukcesu tej sztuki.
Natalia: Dla mnie czarnym koniem Kinky boots obok Krzysztofa Szczepaniaka, o którym można rozpisywać się godzinami, jest zdecydowanie, pozostający chyba trochę w cieniu, Mateusz Weber. Szczepaniak ma przeogromną charyzmę i skupia na sobie całą uwagę za każdym razem, kiedy pojawia się na scenie. Niemniej jednak Weber, chociaż nie ma takiej spektakularnej osobowości scenicznej, wyróżnia się wspaniałą klasą. Z niego wręcz wylewa się elegancja, a do tego ma nieprawdopodobne możliwości wokalne. Utwory w jego wykonaniu są po prostu rewelacyjne, widowiskowe. Dopiero za drugim razem w pełni dostrzegłam jego potencjał i energię na scenie.
Joanna: Tak, zdecydowanie Szczepaniak jest królem sceny. Zresztą nie tylko w tym spektaklu. To osobowość sceniczna w najlepszym wydaniu. I w dużej mierze dzięki stworzonej przez niego postaci Loli ten spektakl tak oddziałuje na widzów. Mnie nade wszystko zachwyca ciągle jego głos. Śpiewa wspaniale. Oby robił to jak najczęściej.
Co do Matusza Webera – absolutna zgoda! Ma cudowny głos – za każdym razem czekam na jego solowe występy. Dodatkowo wspaniale gra zagubionego wrażliwca. Ten duet jest nie do zastąpienia. Charlie Mateusza Webera to facet z klasą. Pokazuje ją podczas pierwszego spotkania z Lolą. To niecodzienna sytuacja znaleźć się w garderobie drag queen. Charlie jest oszołomiony, ale wykazuje się niezwykłym taktem i delikatnością. Nie odrzuca Loli, wręcz przeciwnie – proponuje jej współpracę. Wpada na kontrowersyjny pomysł wpisania się w niszę rynkową. Drag queen traktuje „normalnie” jakby zupełnie nie widział tego co inni: makijażu czy kolorowych piór. Widzi w niej po prostu drugiego człowieka. Kiedy w pewnym momencie Charliemu puszczają nerwy, wydaje się, że zraził do siebie wszystkich, na czele z tą, która wsparła go przy ratowaniu fabryki. Tymczasem szybko dociera do niego, że popełnił błąd, bo wydawało mu się, że traci grunt pod nogami. To bardzo pozytywny bohater.
Nie zapominajmy, że w tej sztuce są jeszcze inne gwiazdy. Wspaniała jest Ania Szymańczyk. Zawsze zachwyca mnie na scenie, ale tutaj gra po prostu cudownie. Moją uwagę zwrócił także Łukasz Wójcik w roli Dona – szowinistycznego macho, który przechodzi pozytywną przemianę. Jest w tym naprawdę wiarygodny. Lubię Mariusza Drężka w roli Georga z jego krótkimi solówkami tanecznymi. No i Maciej Radel, który pięknie śpiewa. Jego piosenka Co życie da, trzeba brać jest jednym z moich ulubionych fragmentów Kinky. To spektakl, w którym nie ma słabszych ról. Obie wiemy, że zdarzają się przedstawienia, gdzie ktoś nie przystaje do reszty. Tutaj tego nie ma. Może dlatego spektakl ma zawsze komplet widzów?
Natalia: Jeśli chodzi o piosenkę, którą wykonuje Maciej Radel, mam mieszane odczucia. Na pewno zwraca uwagę jego energia, ale nie powiedziałabym, że fragment z Co życie da, trzeba brać należy do moich ulubionych. Za to cała moja uwaga kieruje się wszędzie tam, gdzie pojawia się Mariusz Drężek. To niesamowity aktor. W zasadzie ujął mnie już w Naszej klasie Słobodzianka. Grał co prawda drugoplanową, drobniejszą rolę, ale zdecydowanie skradał show reszcie. Jest bardzo charyzmatyczny i czarujący; myślę, że dzięki temu każda scena z jego udziałem jest takim jasnym punktem całego spektaklu. Wójcik oczywiście świetny. Jego rola jest dosyć klasyczna i szablonowa, ale może dzięki temu właśnie taka pozytywna, a on sam wypada bardzo wiarygodnie w swojej kreacji. To taki twardziel, ale o dobrym sercu. Słowem, obsada Kinky boots to ogromna siła tego musicalu, trudno cokolwiek zarzucić, któremuś z aktorów. To zgrany, świetny zespół, dzięki czemu spektakl poraża autentycznością. Aktorzy zostawiają siebie w garderobach, a na scenie widzimy bohaterów z krwi i kości. Widz czuje, jakby to wcale nie była fikcja. To wspaniałe.
Joanna: Po prostu każdy z nich jest świetny.
Natalia: Na marginesie dodam, że uważam duet Weber-Szczepaniak za coś niebywałego. Oni są największym i najważniejszym elementem całej tej machiny Kinky boots spinającym wszystko w całość. Widać, że świetnie się wzajemnie wyczuwają. Obaj są oswojeni ze swoimi rolami, bawią się nimi. To bardzo ważne, bo dzięki temu tworzy się niezwykła interakcja między sceną a publicznością, a widzom udziela się ogrom tych emocji i pozytywnej energii.
Joanna: Właśnie! To jest chyba ta tak zwana chemia pomiędzy artystami na scenie, która potrzebna jest, żeby widz uwierzył w pokazywaną historię. Rodząca się przyjaźń pomiędzy Lolą i Charliem jest dla nas czymś oczywistym, bo tak naprawdę obaj mają w sobie tę samą wrażliwość na świat. Tylko u Charliego widzimy to od razu, a Lola dopiero z czasem nam ją pokazuje, kiedy zdejmuje kostium i jest Simonem.
Natalia: Scena, w której Lola obnaża się jako Simon jest dla mnie jedną z bardziej poruszających w całym spektaklu – wiarygodna, przepięknie i emocjonalnie wygrana. Za każdym razem wierzę Szczepaniakowi w emocje, które przekazuje. Przyjaźń Charliego i Loli jest naprawdę odegrana na niewiarygodnie wysokim poziomie – te wszystkie niepozorne gesty, załamujące się głosy, konfrontacje. Trudno nie być pod wrażeniem obserwując tak kunsztowny popis umiejętności, wrażliwości i wyczucia postaci.
Joanna: To najpiękniejsza scena w tym spektaklu. I w jakiś sposób kluczowa. Kiedy Charlie i Simon patrzą na siebie, jakby stali przed lustrem… Na pozór tak wiele ich różni, a w rzeczywistości są bardzo podobni.
Natalia: Za każdym razem zespół Teatru Dramatycznego zaskakuje mnie swoją rewelacyjną kondycją sceniczną – na parkiecie kumuluje się tyle pozytywnych emocji, energii, żywiołowości. Cały czas jest tak dynamicznie i porywająco, że nie można się nudzić. Duża w tym zasługa aniołków Loli, które wręcz ociekają seksapilem i tworzą całą broadwayowską atmosferę na scenie.
Joanna: Zespół faktycznie współgra ze sobą jak w przysłowiowym szwajcarskim zegarku, a bez tego przecież to nie byłaby taka petarda. Kondycyjnie mają bardzo ciężkie zadanie, ale naprawdę dają radę. Nawet kiedy publiczność domaga się szóstego bisu. Najwyraźniej artystom również udziela się energia tego spektaklu. Wygląda też na to, że historia, którą przedstawiają jest im bliska i naprawdę wierzą w przesłanie, które ze sobą niesie.
Wróćmy jednak do Aniołków Loli – są wspaniałe! Wiem, że bardzo wiele osób przychodzi na Kinky właśnie dla nich!
Natalia: Podziwiam świetną, a często niesamowicie niedocenianą pracę ekipy, która sprawnie zmieniała scenografię. A przede wszystkim chylę czoła przed osobami odpowiedzialnymi za światła! To jest ten element Kinky boots, na który warto zwrócić uwagę – fenomenalny, budujący atmosferę i pomagający widzom wczuć się w zmieniające się nastroje.
Joanna: Wczoraj zwróciłam na to jeszcze baczniej uwagę, bo kiedy ogląda się spektakl z balkonu to o wiele lepiej widać jaki to daje niesamowity efekt i jakie to istotne. Poza tym praca ekipy technicznej to bardzo ważny temat, właściwie na osobny artykuł. Od tych ludzi zależy prawie wszystko, a my ich nie widzimy i nie wychodzą do oklasków po spektaklu. Myślę, że dobrze jest zawsze pamiętać, że dzięki nim to wszystko się „kręci” .
Natalia: Przechodząc już do tego, co pozostawia po sobie Kinky boots, to ponad wszystko cenię tę uniwersalną mnogość przesłań, nie tylko tych, które dotyczą szeroko pojętej tolerancji (w końcu spektakl kręci się wokół środowiska drag queen), ale również miłości, przyjaźni, lojalności, akceptacji, umiejętności wybaczania, szukania własnej drogi i tożsamości, ambicjach. Podsumowując Kinky boots to ciepła i radosna, a przede wszystkim niezwykle barwna, opowieść o byciu sobą snuta na tle perypetii spadkobiercy fabryki butów i drag queen.
Joanna: To opowieść właściwie dla wszystkich. Główny wątek drag queen tak naprawdę można potraktować jako pretekst. Brak tolerancji może dotyczyć mnóstwa kwestii, nie sposób nawet je wymienić. Szacunek do drugiego człowieka i do jego sposobu życia powinien być wpajany dzieciom od kołyski. Próby wtłoczenia kogoś w ramy, które uważa się za jedyne właściwe, są zawsze przyczyną nieszczęść. To banał, ale życie mamy tylko jedno. Powinniśmy mieć możliwość bycia sobą – nie tylko dlatego, że jak mówi Lola: wszyscy inni są już zajęci. Ale dlatego, że tylko wówczas możemy czuć się szczęśliwi, spokojni, spełnieni. Poczucie niespełnienia i niedopasowania rodzi frustracje, odbija się na naszych relacjach z innymi, powoduje pasmo nieszczęść. Łatwiej żyje się z ludźmi, którzy są zadowoleni ze swojego życia.
Innym ważnym wątkiem jest relacja ojciec – syn – temat rzeka. Choć kwestia obarczania dziecka niespełnionymi aspiracjami rodzica jet niezwykle istotna to bardziej moją uwagę zwraca fakt, o którym ciągle się czyta i mówi, a o którym rodzice nie pamiętają: dzieci bardzo potrzebują ich akceptacji. Nie tylko kiedy są malutkie, ale zawsze. Relacja rodzic – dziecko to zawsze nierówny układ sił. Karty rozdaje dorosły. Zapominając, że dla dziecka jest całym światem i że ono na nim chce się wzorować. Dziecko przegląda się w rodzicu, jak w zwierciadle – nikogo innego opinia nie jest dla niego tak istotna. Kinky bardzo pięknie to pokazuje i warto to zauważyć.
Natalia: To prawda. Główny wątek wydaje się być doskonałym pretekstem do przyjęcia narracji eksponującej szacunek do drugiego człowieka i kluczowe znaczenie akceptacji i tolerancji. Może dla niektórych przesłanie Kinky boots jest banalne, ale czy czasem to nie o to chodzi, aby uwypuklić pewne elementarne wartości, na które często bywa się ślepym? Może właśnie w tym tkwi siła i popularność tego musicalu, który okazuje się być nie tylko fantastyczną rozrywką, ale i pewnym podłożem do refleksji? Postać Loli wydaje mi się być uosobieniem tego, czego ludzie często nie są w stanie pojąć. Lola była takim barwnym ptakiem, który stanął naprzeciw całemu nieprzychylnemu światu i udowodnił, co to znaczy walczyć o siebie.
Istotnie – wątek relacji ojciec – syn wybrzmiewał tutaj doskonale, zarówno jeśli chodzi o Charliego, jak i Lolę, to chyba najbardziej dla nich wspólny element przeszłości. Utwór poświęcony temu wątkowi jest porażająco smutny i bardzo prawdziwy. Tak jak trafnie powiedziałaś, karty rozdaje dorosły. W tej relacji dziecko zawsze jest na słabszej pozycji, musi ścierać się z aspiracjami rodzica i jego oczekiwaniami, nawet za cenę poczucia spełnienia i pozostawania w zgodzie ze sobą. Postawa Loli udowadnia, że to czasami starcie wymagające poświęceń, ale pozwala także opanować trudną sztukę wybaczania.
Joanna: Dobrze, że o tym wspominałaś. Scena występu Loli w domu spokojnej starości to tak naprawdę scena przebaczenia. Bardzo poruszająca.
Natalia: Mnie niezwykle imponuje wielopokoleniowa publiczność, bo to świadczy o wartości sztuki. Na widowni można zauważyć ludzi w każdym przedziale wiekowym, od młodzieży po osoby starsze. Cała sala bawi się znakomicie, tworząc na dwie godziny wspólnotę.
Joanna: Tak jak wspomniałaś wcześniej to wspaniałe, barwne, energetyczne widowisko. Kinky boots jest prawdziwym hitem, chociaż nawet to słowo nie oddaje w pełni tego spektaklu. Ludzie w różnym wieku świetnie się bawią i zarażają energią płynącą ze sceny, ale też i przede wszystkim zakochują się w jej bohaterach. Loli nie da się nie pokochać – to zasługa Krzysztofa Szczepaniaka i dowód na jego wielki talent. Jego Lola to osobna opowieść. Krzysztof Szczepaniak dał jej niezwykłą osobowość. Jest nieco groteskowa w swoim makijażu i piórach a jednak w ogóle nas nie drażni. Jest zabawna, momentami nawet bardzo – widać, że Krzysztof świetnie się czuje w tej konwencji. A wiadomo, że rozśmieszyć ludzi do łez wcale nie jest łatwo. Lola jest poruszająca, ciepła i przy tym wszystkim mądra. Do tego jest świetnym „kumplem” i wspaniałym materiałem na najlepszego przyjaciela. Kto jeszcze ma jakieś wątpliwości co do talentu Szczepaniaka, niech się dobrze przyjrzy tej kreacji.
Natalia: Nie sposób zaprzeczyć – to Szczepaniak tchnął w Lolę taką energię. Najbardziej podoba mi się, że w trakcie oglądania kompletnie nie dostrzegam aktora, ale tę szaloną Lolę. Fantastycznie, że Szczepaniak tak wyczuł swojego bohatera i bawi się rolą, czuje się w niej bardzo swobodnie. Lola w jego wykonaniu to postać, którą się lubi, która podbija serce spontanicznością i ciepłem, jakie od niej bije.
Dodam jeszcze, że bardzo imponuje mi, że zrobiono świetny casting, bo Szczepaniak ma większy dar komediowy i kabaretowy, a Weber o wiele bardziej dramatyczny, przez co cała relacja obu bohaterów jest bardzo wyważona i ma równe tempo.
Joanna: To na tym opiera się też przyjaźń Loli i Charliego. Podobnie jest często w życiu. To nie bajki, że przeciwieństwa się przyciągają. Zwariowana Lola i pragmatyczny Charlie to duet z życia wzięty. Często też spotykany w komediach.
Natalia: Na marginesie dodam tylko, że telefon Charliego do Loli pod koniec to emocjonalna karuzela, banalna, ale tak prawdziwa i kluczowa dla całej historii, że nie sposób przejść obok niej obojętnie.
Joanna: W tej scenie najbardziej lubię stwierdzenie, że Lola pozostawia po sobie pustkę, której niczym nie da się zapełnić. To właściwie streszcza osobowość Loli. Widzowie czują to samo – kiedy na scenę wchodzi Lola, publiczność natychmiast się ożywia.
Na koniec nie zapomnijmy o zespole muzycznym pod kierownictwem Urszuli Borkowskiej. Bardzo ważną zaletą tego spektaklu jest muzyka na żywo. Teatr Dramatyczny pod tym względem jest odpowiednio przygotowany – jest miejsce na orkiestrę i można by tylko życzyć sobie więcej musicali na ich scenie. Muzyka wykonywana przez zespół Urszuli Borkowskiej jest świetna, bez niej przedstawienie przecież by się nie odbyło. Kiedyś Michał Szpak powiedział o muzyce filmowej – ale to samo dotyczy teatru – że jest niby w tle, ale bez niej to przecież nie byłoby to samo.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Teatru Dramatycznego.