Wracamy do Hawkins – Recenzja trzeciego sezonu „Stranger Things” (Bez spoilerów)
Cóż, trochę mnie tu nie było, ale lepiej późno niż wcale. Jednak jeśli w końcu piszę o czymś po tak długiej przerwie, to musi być to coś fantastycznego, a taki właśnie jest nowy sezon Stranger Things.
Hawkins, miasteczko w którym dzieje się akcja serialu, po raz kolejny staje się miejscem paranormalnych wydarzeń.Jeśli szokowały was inne sezony, to uwierzcie mi, ten jest istnym rollercoasterem. Robi się dziwniej, mocniej, śmieszniej, bardziej nostalgicznie, ale też momentami niezwykle poważnie. Sprytnie poprowadzona historia zmienia się szybko z dziecięcej wakacyjnej arkadii i teenage drama, w sensacyjny horror rodem ze starych książek sci-fi. I nie jest to żaden spoiler, bo dla każdej osoby, która jest jakkolwiek zaznajomiona z formułą taki zbieg wydarzeń powinien być dość oczywisty. Przez cały czas trwania serialu śledzimy historię paru grup postaci. Każdy z tych, dość nieoczywistych teamów, ma swoją własną, kompletnie odmienną misję oraz problem, który musi rozwiązać. Całość sprawnie łączy odpowiednie elementy układanki dając widzom parę różnych historii, które zupełnie różnią się od siebie klimatem oraz typem pastiszu jednocześnie sprawiając wrażenie niezwykle integralnych z całym wykreowanym przez twórców światem.

Premiera 3 sezonu miała miejsce 4 lipca
Bracia Duffer, po niezłym choć lekko rozczarowującym drugim sezonie, stanęli przed ogromnym wyzwaniem: jak odświeżyć tą sprawdzoną, acz przetartą formułę osadzenia kina nowej przygody w horrorowym klimacie? Odpowiedź jest nieco myląca, ale sprawdza się znakomicie. Otóż bracia uznali, że najlepszym sposobem będzie… wywołanie jeszcze większej nostalgii. Za tym idzie zdecydowanie więcej nawiązań, pastiszu i reinterpretacji kalk z amerykańskiego kina akcji, sci-fi oraz grozy rodem z lat 70 i 80. Mimo iż w poprzednich sezonach podobnych zabiegów było sporo to nigdy nie były tak fantastycznie osadzone jak w najnowszym. Pastisz staje się nie tylko pewnym dodatkiem czy puszczeniem oczka, ale integralną i nierozłączną częścią całej historii, w którą o dziwo jest wpleciony i wpasowany absolutnie idealnie. Pastisz staje się narzędziem tak mocnym, iż całe elementy fabularne nie mogę się bez niego obyć. Wydawać by się mogło, że sama historia, która oczywiście jest niemniej ważna w całym obrazie, na tym ucierpi. Nic bardziej mylnego. Nowe settingi oraz okoliczności dają całemu serialowi ogromnego kopa a także sprawdzają naszych ulubionych bohaterów, stawiając ich w nieco abstrakcyjnych okolicznościach.
A propos postaci, bo poza pastiszem i nostalgią lat 80-tychto właśnie one są dużym fundamentem tego serialu… W tym sezonie wielu bohaterów pokazuje pazur jakiego jeszcze nie mieli, a cały scenariusz szczególnie zwraca uwagę na ich rozwój i robi to do tej pory najlepiej. Szczególną uwagę warto zwrócić na najbardziej uroczy duet ekranowych przyjaciół, czyli Jima Hoppera i Joyce Byers, którzy swoim przekomarzaniem się, nie raz doprowadzili mnie do spazmów śmiechu, oraz na najbardziej komiczny i odjazdowy ekranowy kwartet tej serii składający się ze Steve’a Harringtona (mój osobisty faworyt), Robin (nowej współpracowniczki Steve’a), Dustina oraz jeszcze jednego szkraba, o którym na razie nie wspomnę.

Jimowi i Joyce w sezonie trzecim serial poświęca bardzo dużo uwagi.
Kolejną ogromną zaletą tego sezonu jest humor. Oczywiście, w poprzednich sezonach było go sporo i również na porządnym poziomie, ale tym razem, w obliczu sytuacji w jakie wrzuceni zostają poszczególni bohaterowie, żarty sytuacyjne, wynikające z charakteru oraz te stricte pastiszowe, śmieszą dwa razy bardziej. Najlepiej na tym zabiegu wypada o dziwo Hopper, łapiący za serce swoim zwariowaniem i kompleksem męskości. Oraz oczywiście najsłynniejsza niania netflixa czyli Steve Harrington.
Poza humorem oraz ogromem akcji i nostalgii, bracia Duffer pokusili się jeszcze o bardzo gładkie, ale jakże istotne poruszenie ważnych tematów. Mamy więc: Nancy, która ze względu na płeć nie ma najprzyjemniejszej sytuacji w pracy; Eleven, która zaczyna dorastać i wchodzić w nastoletnie i bardziej kobiece życie; Mike’a i Lucasa, którzy zamiast grać w DnD próbują rozwikłać tajemnice relacji damsko męskich; oraz Steve’a, który cały czas nieudolnie próbuje gonić za swoim wyimaginowanym konstruktem popularności, nie mogąc jednocześnie pogodzić się z rzeczywistością i przeszłością. Takich sytuacji z trzeciego sezonu można by jeszcze mnożyć i mnożyć, a podane przeze mnie są jedynie małymi zarysami tego, co można tam naprawdę zobaczyć. Co chyba w tym wszystkim najlepsze, to droga jaką muszą przejść bohaterowie, aby nie tylko ratować świat, ale też pomóc samemu sobie. Jest ona bardzo płynna, nie narzuca się, a mimo wszystko widz zauważa efekt przemian bez najmniejszego problemu.

Paczka nastoletnich protagonistów jest teraz jeszcze ciekawsza niż wcześniej.
Jednym z nielicznych zarzutów, które mógłbym postawić nowemu sezonowi to momentami zbyt szybkie tempo. Oczywiście istotne jest aby trzymać widza za gardło przez jak najdłuższy czas, ale dobrze jest dać mu czasami dłuższą chwilę oddechu pomiędzy rozwiązywaniem jednej zagadki, a szukaniem wyjścia z następnej. Malkontenci pewnie dorzuciliby do worka z zarzutami pretensjonalność oraz zbytnie silenie się na wyciśnięcie łez, szczególnie w końcowych sekwencjach. Mimo iż moim zdaniem ostatni odcinek sezonu jest jednym z najlepszych w całym serialu, to absolutnie mogę zrozumieć czemu melodramatyczna atmosfera i dość odważne zwroty akcji mogą nie przypaść do gustu każdemu.
Mógłbym pisać jeszcze kolejne peany na temat całej warstwy technicznej, rozpływać się nad aktorami i poszczególnymi zwrotami akcji, ale chyba najlepszą podsumowującą rekomendacją będzie stwierdzenie, iż po prostu, fantastycznie się bawiłem. Jeśli wy też lubicie się dobrze bawić, to nie ma wyboru, odpalajcie Netflixa.
Stanisław Chludziński