Głębokie przeżywanie nas łączy, nie dzieli

Czterdzieści osób. Kobiety i mężczyźni o różnym kolorze skóry, każdy z nich z inną historią, często nieopisanie smutną. Holandia, trwają przygotowania do spektaklu w reżyserii Grahama Vicka. Tematyka: założenie nowego miasta na środku pustyni. Zagrożenie: huragan. Ćwiczą aktorzy, a obok nich czterdziestu imigrantów, którzy jeszcze przed chwilą siedzieli w swoim obozie. Oto wcielenie idei przybliżenia wielkości opery do społeczeństwa, wyjścia z nią do ludzi (dosłownie i w przenośni) oraz realizacja eksperymentu operowego o społecznym wydźwięku, który miał miejsce kilka lat temu.
W wieku 13 lat Graham Vick rozpoczął swoją przygodę z operą, która trwa do dziś (i całe szczęście). Jak sam przyznaje, zmieniło to jego całe życie, jednak był w tym sam – pamięta do dziś siebie jako kilkunastoletniego chłopca, siedzącego samotnie w loży operowej. Mogłoby się wydawać, że tam nie pasuje, że to nie jego świat; jego rodzice pochodzili z klasy robotniczej, co tylko potęgowało poczucie wyobcowania, jednak poczuł od razu, że to powołanie, choć nie miał wtedy nikogo do dzielenia się tymi przeżyciami. 17 czerwca opowiedział o swojej historii oraz artystycznej wizji na konferencji prasowej w Teatrze Wielkim w Poznaniu.
W jego ojczyźnie (Wielkiej Brytanii) opera zawsze traktowana była jako rozrywka zarezerwowana dla wyższej sfery, dla ludzi zamożnych. Graham Vick myślał o niej jednak zupełnie inaczej, odwrotnie i przewrotnie: ideał opery według niego zakłada bycie w centrum życia miejskiego. Można powiedzieć, że to opinia dość niespotykana, a wręcz ryzykowna. Opera, kojarzona z podniosłym charakterem, szykiem, oficjalnością, a nawet sferą sacrum, miałaby być centrum życia miejskiego, kojarzonego z hałasem, chaosem i profanum? Otóż Graham Vick, jeden z najważniejszych i najbardziej cenionych współczesnych reżyserów operowych, a także dyrektor artystyczny Birmingham Opera Company, twierdzi, że „opera może być niezwykle ważna dla życia miasta”.
Ideał opery to bycie w centrum życia miejskiego; opera może być niezwykle ważna dla życia miasta.
Źródło: pixabay.com
W wieku 23 lat Graham Vick rozpoczął realizację swojego przedsięwzięcia i wyszedł z operą do widza. Razem z grupą znajomych zaczął występować w miejscach, które nikomu nie wydawałyby się do tego przeznaczone: w szkołach, więzieniach, przestronnych halach. 32 lata temu Vick założył Birmingham Opera Company. W ramach jej działań stara się on odwzorować różnorodność ekonomiczno-demograficzną miasta (51% jego mieszkańców stanowią bowiem ludzie o innym kolorze skóry niż biały). Można to dostrzec, przyglądając się nie tylko widowni, ale również chórowi, orkiestrze czy aktorom. Jest to element wychodzenia naprzeciw widza, tworzenia mu komfortowych warunków do doświadczania teatru, budowania poczucia przynależności. Na długotrwały proces opierający się właśnie na wychodzeniu do widza składały i składają się różne elementy: wystawianie sztuk poza murami teatru, interakcje z widownią, stosunkowo niska cena biletów, brak podziału miejsc na lepsze i gorsze, zerwanie ze stereotypem teatru jako rozrywki dla elit w garniturach i wieczorowych sukniach. Jednym z przykładów takich działań było zaproszenie imigrantów do wspomnianego już we wstępie spektaklu wystawianego w Holandii. Jako ludzie naznaczeni doświadczeniami, które zmusiły ich do ucieczki, ta grupa czterdziestu osób zupełnie inaczej odebrała, przefiltrowała i przekazała emocje płynące z opery o budowaniu miasta na środku pustyni, które nawiedza huragan.
To wszystko w ramach koncepcji zapraszania widzów do sztuki, ale nie tylko do zajęcia miejsca z odpowiednim numerkiem na widowni, lecz w sposób aktywny; umieszczenia słuchacza w centrum, w samym sercu muzycznych wydarzeń. Trzeba przyznać, że taki krok w wielkim stopniu zmienia perspektywę. Perspektywę widza, to jasne, ale również punkt widzenia twórców danej opery. Graham Vick mówi, że jakość pracy zmienia się ze względu na ludzi z którymi się pracuje, na zaangażowanie aktorów i widowni.
Mówi też jednak, że do dziś jest sam. Argumentuje to tym, że absolutnie każdy człowiek jest indywidualnym dziełem i przeżywa wszystko na swój własny sposób, tak więc odbiór i przeżywanie opery również jest wyjątkowo subiektywne. Jednak, ku pokrzepieniu, Vick przyznaje, że takie głębokie przeżywanie grupowe właściwie jest tym, co nas łączy, a nie dzieli. Może paradoksalnie, a może zdroworozsądkowo.

Źródło: pixabay.com
Graham Vick jest ujęty tematem opery „Paria”, którą reżyseruje. Jej premiera miała miejsce w Poznaniu 28 czerwca. Stanisław Moniuszko poruszył problemy niezwykle ważne społecznie: ksenofobii, antysemityzmu i tyranii – również występującej w rodzinie. To opowieść o dwóch przerażających ojcach, którzy niszczą życie swoich dzieci poprzez miłość. Te dwa wyjątkowe spektakle wystawiane są nie w gmachu poznańskiej opery, ale w hali widowiskowo-sportowej Arena. Jej rozmiar i okrągły kształt odzwierciedlają miasto, zaś brak pięter i kondygnacji wskazuje na równość wszystkich „obywateli”. Zbudowanie społeczeństwa wymaga wytworzenia sztucznych norm. Dostosowujemy się przez lęk przed byciem odseparowanym, jednak każdy z nas jest unikatowy, jest indywidualnością. A wszystko, co zostało zbudowane, musi kiedyś runąć.
Forma wystawienia „Parii” w Poznaniu również jest nieszablonowa, tak jak wizja artystyczna Vicka w ujęciu ogólnym. Do kupienia były wyłącznie bilety z miejscami stojącymi, ponieważ podczas przedstawienia nie ma wyraźnego podziału na scenę i aktorów oraz widzów: wszystko jest sceną i wszyscy są aktorami. Graham Vick chciał jak zwykle zaprosić widzów do przestrzeni nie typowo teatralnej, lecz innej, otwartej, swobodnej. Reżyserowi zależy, by widzowie mogli sami rozpoznać się w operze, która zawsze, swoją drogą, dotyczy nas – ludzi, naszych historii.
Opera to tylko kod, czarne symbole nadrukowane na papier. Naszym zadaniem jest zinterpretować ten kod, złamać go, wprowadzić w życie, wyjawić wszystkim jego tajemnicę. Prawdę odkrywamy podróżując przez życie, i często jest ona inna niż to, czego się uczyliśmy. Wiele instytucji boi się zmian, dlatego nie eksperymentują, jednak bez ryzyka nie ma zabawy. Ewolucja: przecież właśnie o to w tym chodzi, wszystko jest w ruchu. Powinniśmy patrzeć w przyszłość, a nie wstecz, i myśleć o zmianach.
Ostatnie bilety na jutrzejszy spektakl (30 czerwca) możecie kupić tutaj.
Marta Szymańska i Asia Kucharska