„Prawdą jest, że raz zabiłam, we krwi dłonie umoczyłam” czyli „Mordercze ballady” i Marta Podgórnik
Marta Podgórnik po raz trzeci została nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej. Tym razem uwadze polecono książkę o intrygującym tytule – „Mordercze ballady”, która ukazała się 7 stycznia bieżącego roku w Biurze Literackim. To pozycja, która wzbudza wiele odczuć, zarówno tych pozytywnych, jak i bardziej zdystansowanych. Przeczytawszy wielokrotnie 22 utwory, w tym jedną prozę, która stała się doskonałym dopełnieniem dzieła, zmagam się wciąż z uczuciami. Zwykle jesteśmy przychylni, albo wręcz przeciwnie. Twórczość Podgórnik jednak nie pozostawiła we mnie jednoznacznych odczuć.
Dziś nie będziemy sięgać po powszechnie znane fakty biograficzne z życia poetki – aby poznać bliżej jej sylwetkę, zwrócimy się ku stricte autobiograficznemu wątkowi, jaki stanowi „Mój wiersz”, czyli druga pozycja „Morderczych ballad”:
Na nazwisko mam Podgórnik, nazywają mnie Marteczką
Rodzice, a koledzy mówią: Marti. Kochankowie czasem:
Martuś, może dałabym im dziecko, gdyby nie to, że są
Dla mnie dawno martwi.Gdy się czyn popełni wredny, żaden glejt już niepotrzebny
Żaden ślubu akt
Żaden zgonu akt
Gdy się czyn popełni podły, pomagają tylko modły.Urodziłam się w Sosnowcu, ale z serca jestem śląska
Rodzice w śląskiej chrzcili mnie katedrze.
Szkół wysokich nie kończyłam, ale pilnie się uczyłam
I na zabójstwach znam się całkiem biegle.Mówią mi, że się puszczałam, ale ja po prostu spałam
W nie zawsze swoich hotelowych łóżkach.
No rzucajcie kamieniami w mój kurhanik z marzeniami
Którego bez wezwania nie opuszczam.Prawdą jest, że raz zabiłam, we krwi dłonie umoczyłam
Lecz tu na ziemi uszło mi to płazem.
Do wszystkiego się przyznałam, przez sekundę żałowałam
I będę czynić tak za każdym razem.
To, co w szczególny sposób można zauważyć, czytając poezję „Marteczki” to szczerość, ironia, otwartość, dosyć ponure poczucie humoru oraz niekiedy dosadność. Wtrącenie wulgaryzmów do „Zuzanny” początkowo wywołało we mnie zniesmaczenie. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że użycie łagodnego słowa, o bardziej przyzwoitym charakterze, nie wzbudziłoby reakcji, która ostatecznie pozwoliła na zrozumienie trudnych uczuć, z którymi zmaga się narrator. Wiele zabiegów i splotów językowych, na jakie zdecydowała się autorka zaskakuje i budzi niejednoznaczne skojarzenia. Ale czy nie o to właśnie chodzi w poezji? Przecież ma ona ukazywać nam to, czego najmniej się spodziewamy.
Sądząc po tytule, czytelnik spodziewa się à la romantycznych ballad, po czym następuje małe rozczarowanie. Doszukując się cech wspólnych z epoką romantyzmu, szybko zrozumiemy, że na próżno nasze starania, jednak na uwagę zasługuje wyrazista melodyjność i śpiewność wierszy, co niewątpliwie jest jednym z walorów omawianej pozycji. To cechy, które nadają unikatowej lekkości utworom, sprawiają, że słowa niemal „płyną”. Wiele z utworów, zamieszczonych w książce mogłoby posłużyć jako teksty piosenek, które spotkałby się z niemałym uznaniem współczesnego odbiorcy. Tym, co wiąże się ze wspomnianą muzykalnością są niewątpliwie także zróżnicowane inspiracje muzyczne, do czego przyznaje się sama autorka.
Wróćmy jednak do tytułu. Jeśli ballady, to dlaczego zdecydowano się na epitet „mordercze”? Gdy wnikniemy i uchwycimy istotę wyrazów, które tworzą nie tylko słowną, ale przede wszystkim emocjonalną strukturę, staje się to jasnym i niezwykle trafnym określeniem. Warto w tym miejscu podkreślić dwie istotne role – dwie „bohaterki” książki. Jedna to miłość. Drugą jest śmierć. Okazuje się, że są one od siebie zależne, zawsze występują w „duecie”. Miłość pokazana jest niejako z perspektywy choroby, która ujarzmia człowieka, staje się jego katem, mordercą. Miłość jest więc doświadczeniem, które diametralnie zmienia człowieka, wręcz zabija w nim jego pierwotną uczuciowość. Pozostaje „stawianie gardy raz po raz”. Mam wrażenie, że niektóre utwory były pisane w stanie głębokiej frustracji czy też zranienia, być może poprzez przywoływane wspomnienia, o których autorka pisze. Możemy stwierdzić, że tomik to próba stawania naprzeciw morderczym siłom tego życia, przeciwnościom i atakom, zmierzenie się z tym, co zadaje śmierć w wymiarze pozacielesnym. Mimo wszystko dostrzegamy siłę kobiety, która jest świadoma tego, że jedyną słuszną opcją jest stawanie naprzeciw.
Myślę, że sięgając po „Mordercze ballady” warto także pochylić się właśnie nad aspektem kobiecości. Rola kobiety w poezji Podgórnik nie pozostaje bez znaczenia. Mamy wyraźny obraz tej, która doświadcza, przeżywa, ale też rani i została zraniona – tej, która jest ofiarą, ale również sama jest winna. Podgórnik pokazuje różne oblicza kobiecości, a wszystko to na tle barwnej rzeczywistości i bujnych obrazów. Łatwo bowiem wyobrazić sobie scenerię dla zamieszczonych w książce utworów. Choćby spotkania towarzyskie czy też upojenia, nie tylko te miłosne, ale i alkoholowe.
„Każdy w tej opowieści może znajdować w sobie mordercę, ofiarę, narratora”. Trudno nie zgodzić się ze słowami autorki. To role, w których każdy z nas zapewne może się odnaleźć, a możliwość utożsamiania się z poezją, po którą sięgamy jest dla mnie osobiście istotnym aspektem. To sprawia, iż możemy poczuć i doświadczyć jeszcze bardziej, w rzeczywisty sposób. Często bolesny, lecz rzeczywisty.
„Mordercze ballady” były moim pierwszym zetknięciem się z twórczością Marty Podgórnik. Tak, jak wspomniałam na początku, nie jest to poezja, która zachwyca sobą „od pierwszego przeczytania”, jednak im więcej wnikania, tym większe zaciekawienie, chęć odkrywania i zrozumienia. Niekiedy możemy odczuwać irytację, niezrozumienie, odrzucenie, ale to wciąż uczucia. Poezja, która wzbudza w nas emocje i wątpliwości jest zdecydowanie tym, czego powinniśmy wymagać od sztuki.