Świat z najprostszego punktu widzenia, czyli „Psia książka” Piotra Janickiego

Trzymam w dłoniach niewielką książeczkę, z wizerunkiem psa na okładce. Tomik poezji. Bez tytułu. Bez autora. Wygląda trochę jak zeszyt. Skromny, niepozorny, cieniutki. W środku wiersze. Krótkie i bezceremonialne. Jakby prosto z głowy zrzucane na kartkę. Jakby autor kreślił te słowa, nie przerywając codziennych czynności. Teksty są króciutkie. Słów niewiele, ale wyrażać mogą więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. I chociaż zdaje się czasami, że nie przystają do siebie, jednak tworzą razem zamkniętą myśl.
Lubię krótkie formy. Im krócej, tym lepiej. Uważam, że jeśli ktoś ma do powiedzenia coś istotnego, nie potrzebuje wielu słów. Myślę, że autor wychodzi z tego samego założenia. Jeśli ktoś szuka poezji pełnej uniesień, subtelności i wzniosłych uczuć – w tym tomiku jej nie znajdzie. Nie ma tu rymów, a i rytm bywa nierówny. Czytując poezję od lat, zastanawiam się, czym jest poezja i czym jest wiersz? Nie tym, co znajduję w tym tomiku, z wizerunkiem psa na okładce. Jednak z drugiej strony – jeśli poezja to coś, co trudno uchwycić, zdefiniować, ale czytając, łapie się nagle jak cienką nitkę babiego lata, ledwie widoczną – to wtedy tak.
Gdybym miała znaleźć jedno określenie na „wiersze” zawarte w tym tomiku, byłoby to: codzienne. Myśli nieustannie krążące po głowie, wspomnienia, skojarzenia, nie uporczywe ale powracające – i tutaj zapisane. Gdybym miała zgadywać płeć autora, stawiałabym na mężczyznę. Ta „poezja” ma w sobie coś męskiego, konkretnego i namacalnego. Autor znajduje ją każdego dnia wokół siebie, w najbardziej przyziemnych sprawach, czynnościach i rzeczach. Nawet takich – albo zwłaszcza tych – które komuś mogą wydawać się pozbawione poezji zupełnie. Są też te wiersze pełne ironii. Dystansu do własnych odczuć. Jakby autor nie do końca chciał się odkryć. A kiedy coś go porusza, pisze o tym, ale nie daje się temu ponieść. I zamyka to w trzech linijkach tekstu.
Czytając, powracam co jakiś czas myślami do psa na okładce. Także wewnątrz książki powtarza się ten sam wizerunek. Jest też dedykacja na pierwszej stronie: psom. Specyficzny adresat. Zastanawiam się nad tym i próbuję zrozumieć, bo jak sądzę, łatwiej mi będzie odczytać przekaz wierszy. Może się mylę, ale chyba wiem. Próbuję wyobrazić sobie świat z najprostszego punktu widzenia. Jest w nim zlew i blat do umycia, jest smak sałatki i kwiaty podarowane Amal. Jest czekanie na kogoś w samochodzie. I deszczowy dzień. I księżyc. I zapach wywołujący wspomnienia, i liść za oknem, zauważony nagle podczas „tarkowania ziemniaków”. Wszystko to jest bardzo zwyczajne, a jednak przywołujące wyraźne skojarzenia, które autor zapisuje jakby od niechcenia. Można by to wszystko skomplikować, tylko po co?
Czytam po raz kolejny. I coś jeszcze nasuwa mi się na myśl. Liryka – to chyba najodpowiedniejsze słowo – śniadaniowa. Taka do herbaty i kanapki z serem. To nie zarzut, lecz komplement. Wiem, że wiele osób nie czytuje poezji, bo kojarzy się z nudnymi i długimi wersami i z zawiłościami treści i przekazu. Z trudnością interpretacji. Mam wrażenie, że tomik dedykowany psom zawiera treści bardzo bezpośrednie. A czytane kilkakrotnie zyskują na urodzie. Jak te najprostsze i przez to najpiękniejsze rzeczy, które nas otaczają. Wiersze pozbawione lukru. Nie wszystkie muszą się podobać. Ale niektóre naprawdę chętnie czyta się wciąż od nowa. I nadaje im wciąż nowe znaczenie. A czy nie o to właśnie chodzi w poezji?
To jest ten sposób recenzowania który kocham najbardziej… lekko, nienachalnie..bez wygórowanych słów..tylko płynących prosto z serca..tu i teraz kiedy myśli same nasuwają się czytając słowo po słowie…
🙂