O wieczorze w towarzystwie boskiego wysłannika – „Ludzie i anioły” Teatru Współczesnego


Ludzie i anioły, spektakl z powodzeniem grany na deskach Teatru Współczesnego już od dziesięciu lat, to, można powiedzieć, niestandardowa wariacja na temat średniowiecznej Rozmowy Mistrza Polikarpa ze śmiercią. Wojciech Adamczyk, specjalista od komedii i etatowy reżyser hitów we wspomnianym teatrze (a także jeden z twórców słynnego serialu Ranczo), dzięki wzięciu na warsztat tekstu Wiktora Szenderowicza zabiera widzów w podróż do Rosji XX wieku, prosto do mieszkania Iwana Paszkina (Sławomir Orzechowski), przeciętnego człowieka w średnim wieku, cwaniaka z życiorysem porysowanym mniejszymi i większymi grzeszkami, którego pewnego zwyczajnego wieczora pod pretekstem sporządzania ewidencji ludności odwiedza tajemniczy gość, Niejaki Stroncyłow (Andrzej Zieliński). Szybko okazuje się, że przybysz nie jest tym, za kogo się podaje, a cel jego wizyty oznacza dla Paszkina w efekcie rozstanie ze swoim życiem.
Dzieło Szenderowicza (notabene aktywnego działacza opozycyjnego wobec prezydenckiej władzy w Rosji), choć silnie zakorzenione w swojej rosyjskiej tradycji, stanowi tekst z całą pewnością uniwersalny i bardzo aktualny. Skłania do szerszej dyskusji i głębszej refleksji o współczesnym społeczeństwie, życiu i śmierci. Dramat Szenderowicza wyróżnia się ponadprzeciętną przenikliwością i wypowiedzianymi ciętym językiem spostrzeżeniami o oswajaniu śmierci. Zawiera także odniesienia do wydarzeń historycznych i różnego rodzaju tekstów kultury kształtujących ludzkie wyobrażenia.
Choć fabuła sztuki wydaje się banalnie prosta. Ot, do mieszkania pewnego moskwianina zagląda nieoczekiwanie sam anioł śmierci — to Ludzie i anioły w prześmiewczy sposób przedstawiają wszystkie ludzkie rozterki obecne w świadomości jednostek na przestrzeni wieków i związane z lękiem przed nieuchronnym końcem oraz niepewnością co do tego, czy jest coś „potem”. Utwór jest komedią, która bawi do łez i stanowi festiwal humoru inteligentnego, ale równocześnie nie można odmówić jej tego, że finalnie wybrzmiewa w sposób dość gorzki i skłaniający do — niegłupiej w istocie — refleksji o społeczeństwie jako całości, postawie jednostki wobec świadomości rychłego odejścia i cech ludzkich, takich jak cwaniactwo czy egoizm, które zawsze już będą przypisane naszej naturze. Sztuka przedstawia, choć w lekko groteskowej i zabawnej szacie, skomplikowane zagadnienia: odwiecznie zadawane pytanie o to, jak jest „ tam”, jaki jest On, Szef wszystkiego, i co się dzieje z człowiekiem po śmierci.
„Słaby na górze się nie utrzyma, — tak w pewnym momencie rzecze Niejaki Stroncyłow, a Paszkin wtóruje mu słowami: — U nas na dole też nie bardzo”. Ta przemyślana i świetnie poprowadzona analogia między „sacrum” i „profanum” stanowi jedną z najciekawszych podstaw budowania zarówno komedii, jak i wspomnianego już gorzkiego elementu refleksyjnego, na swój sposób tragicznego. Nasz Anioł niewiele bowiem różni się od żałosnego wskutek przerażenia własnym losem Paszkina, choć kreuje się na kogoś zupełnie innego, istotę wyższą i lepszą.
Fantastycznym zabiegiem pozytywnie wyróżniającym tekst Szenderowicza było przybranie (na potrzeby przedstawienia konfrontacji człowieka ze śmiercią) konwencji administracyjnego toku załatwiania spraw w urzędzie i znajomo wyglądających scenek przesłuchiwania obywatela przez funkcjonariusza, co jest symbolem systemu, władzy. Wprowadziło to w konsekwencji motyw stary jak świat, czyli próby dogadania się za wszelką cenę (byleby sobie pomóc), co w efekcie uwypukla ludzkie łotrzykostwo i skłonność do kupczenia. Choć całość oprawiona jest w ramy opresyjnego systemu rosyjskiego i aparatu władczego przymusu, rzecz mogła zadziać się równie dobrze w Berlinie, Wiedniu, Nowym Jorku albo Sztokholmie, a to wszystko za sprawą uniwersalnego waloru sztuki.
Ludzie i anioły w ciekawy, choć może lekko przewidywalny sposób, operują motywami historycznymi, literackimi, religijnymi i wszelkimi innymi. Pojawia się Dostojewski, wizja piekła i czyśćca z Boskiej komedii Dantego, smażący się w piekle Goebbels w otoczeniu Żydów i Louis Armstrong grający w niebiosach co sobotę. To między innymi na przywoływanych tekstach kultury i fragmentach historii budowany jest humor całej sztuki, daleki od prostactwa i kabaretowej rubaszności. Spektakl serwuje publiczności humor inteligentny, którym delektować będą się widzowie obeznani w powszechnym dorobku cywilizacyjnym, kulturowym i historycznym. Nie brakuje tu oczywiście komizmu sytuacyjnego w standardowym wydaniu (męskie rozprawy nad osuszaną równocześnie w męczarniach butelką ormiańskiego koniaku czy klasyczny cios niemałą patelnią jako wyjście z patowej sytuacji). Jest on jednakowoż na tyle subtelnie wpleciony w całość, że faktycznie bawi bez pozostawiania posmaku zażenowania.
Niewątpliwą zaletą i ogromnym atutem sztuki jest jej wartość na poziomie reżyserii, której trudno w zasadzie cokolwiek zarzucić. Adamczyk precyzyjnie trafił w najważniejsze zarówno komediowe, jak i dramatyczne punkty, dokładnie wyważył wszystkie elementy wystawianego dzieła i stworzył całość, w której wszystko jest na swoim miejscu — po prostu dzieje się, swobodnie płynie, jest pełna naturalności i spontaniczności.
Widz pozostaje usatysfakcjonowany tym, że na scenie widzi wszystko, co rozgrywa się „samo z siebie”. Aktorzy są jak ryby w wodzie, wsiąknęli na czas trwania sztuki w swoje postaci, stanowią z nimi jedność, są duetem mężczyzn, z których żaden nie chce dać za wygraną i próbuje przechytrzyć drugiego.
Adamczyk z całą pewnością wyrobił sobie pewną markę w swoim środowisku. Dość wspomnieć, że jego Kolacja dla głupca w warszawskim Teatrze Ateneum została zagrana już ponad 1 000 razy, a sam twórca odznacza się doskonałym zmysłem i precyzją w wystawianiu repertuaru komediowego, wspaniale sterując akcją na scenie i pozwalając każdemu dowcipowi w pełni wybrzmieć. To wszystko sprawiło, że tłumnie zasiadająca na widowni publiczność nie miała nawet szansy na chwilową nudę, tempo akcji było na równym poziomie od początku aż do samego końca. Ludzie i anioły jak mało który spektakl nie pozostawia w widzu niedosytu, jest kompletny i pozbawiony gorszych momentów.
Zachwycająca w sztuce jest również scenografia, tak drobiazgowo dopracowana i rzadko widywana na deskach teatru. Dzięki Marcinowi Stajewskiemu Scena Główna Teatru Współczesnego na niemal dwie godziny zamienia się w przeciętne mieszkanie średniozamożnego człowieka. Jest zegar, niedbale pościelone łóżko, stare radio, wieszaki na ubrania, worki z psią karmą, a nawet ogórek kiszony jako remedium na przedawkowanie alkoholu, którego Paszkin Aniołowi nie żałuje. Imponującym elementem scenografii spektaklu jest… widok na Moskwę oświetloną światłami w oknach bloków, co nadaje całości świetnego realistycznego charakteru, usuwając sztywną manierę teatralną, która ustępuje spontaniczności i naturalności. Oprawa wizualna sztuki z całą pewnością sprawia, że całość zyskuje na dynamice i pozwala jeszcze bardziej wsiąknąć w przedstawiane na scenie wydarzenia.
Ludzie i anioły to z całą pewnością sztuka zagrana brawurowo. Dobry scenariusz Szenderowicza, rewelacyjnie przełożony przez Jerzego Czecha, na niewiele zdałby się jednak bez świetnego duetu, dla którego scenariusz był jedynie bazą do zbudowania swoich bohaterów. Iwan Paszkin i Niejaki Stroncyłow nie byliby tak wyraziści, a ich postacie nie mogłyby w pełni wybrzmieć, gdyby nie ponadprzeciętne zdolności komediowe Sławomira Orzechowskiego i Andrzeja Zielińskiego.
Zieliński w roli osobnika na etacie niebieskim oraz Orzechowski jako uosobienie wszystkich lęków i wspólnych cech ludzkich to recepta na komedię totalną. Warto zwrócić uwagę na ciekawą dychotomię między bohaterami, polegającą na tym, że Andrzej Zieliński kreuje chłodną postać elokwentnego urzędasa, inteligencika z ripostą na wszystko, cynika z geszefciarskim zapędem — Orzechowski natomiast buduje Paszkina z rozhisteryzowanych gestów, chaotycznie wypluwanych z siebie słów i chwytania się w rozdygotaniu wszystkiego, co może go ocalić. Konfrontacja takich skrajności nie może nie zakończyć się spektakularnym, komediowym wybuchem!
I choć to tylko ten ostatni został nagrodzony Feliksem Warszawskim za pierwszoplanową rolę męską w sezonie 2008/2009, obaj panowie zasługują na najwyższe owacje i wyrazy uznania za fenomenalne popisy aktorskie na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie, o czym świadczy przyznanie im ex aeuqo, nagrody za główną rolę męską na XVI Festiwalu „DWA TEATRY – SOPOT 2016”. Może to kwestia tak długiego czasu wystawiania samej komedii, a może czegoś innego. Faktem jest, że Zieliński wraz z Orzechowskim wydawali się być tak oswojeni ze swoją sztuką i bohaterami, że niejednokrotnie spektakl porażał wręcz autentycznością. Ze sceny aż wylewała się dobra zabawa i niewymuszona swoboda aktorów w swoim towarzystwie.
Ludzie i anioły to łakomy kąsek dla wszystkich tych, którzy oczekują przedniej komedii z nutą goryczy w tle, sztuki i do głośnego śmiechu, i chwili zadumy. Choć całość opakowana jest w lekki, komediowy papierek, w istocie stanowi głos w trudnej i kluczowej z perspektywy jednostki oraz społeczeństwa sprawie: stawia pytania o sens życia i wiary w istnienie czegoś po nim, eksponuje wątek ludzkiego egoizmu, grzeszków plamiących żywot, zagubienia i kupczenia interesami innych, byleby swojego własnego nie naruszyć.
Spektakl możecie zobaczyć jeszcze w czerwcu, tj. 12 i 13 czerwca, a więcej informacji, w tym szczegółowy cennik znajdziecie tutaj.