Szkoła przetrwania, czyli recenzja filmu „O krok za Serafinami”

Kościół przechodzi w Europie czas kryzysu. Z roku na rok zwiększa się liczba osób deklarujących się jako niewierzący, między innymi za sprawą ujawniania najciemniejszych tajemnic instytucji religijnych. Coraz więcej i odważniej mówi się o pedofilii, korupcji oraz nepotyzmie. Dotyczy to nie tylko mediów – tematyka zanikania wartości w kościele stała się w ostatnich latach nośnym i bardzo kontrowersyjnym motywem również w sztuce. Wystarczy przypomnieć sobie premierę filmu Kler w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego i dyskusję, jaką wokół niego toczono. Najświeższym z kolei przykładem jest dokument Tomasza i Marka Siekielskich Tylko nie mów nikomu, który bije rekordy oglądalności na platformie YouTube (w ciągu 5 dni od premiery obejrzało go 17 milionów osób!) i podgrzewa napiętą atmosferę wśród polityków oraz zajmujących wysokie stanowiska duchownych. Głos zabiera również reszta świata, o czym świadczą takie filmy jak: Wątpliwość (2008) czy nagrodzony Oscarem Spotlight (2016). Wróćmy jednak na nasz kontynent. Na 12. Festiwalu Kultury Rumuńskiej w Kinie Pod Baranami miałam okazję zobaczyć najnowszy film Daniela Sandu O krok za Serafinami. Przyjrzyjmy się zatem, jak problem (nie)wiary wygląda z rumuńskiej perspektywy.

 O krok za Serafinami miał swoją premierę w 2017 roku i zgarnął większość Nagród Gopo, czyli najważniejszych rumuńskich nagród filmowych, między innymi za scenariusz, reżyserię i rolę pierwszoplanową (Vlad Ivanov). W Rumunii zawrzało. Kontrowersje podsyciły dodatkowo słowa Daniela Sandu, który wyznał, że jego dzieło zawiera wiele wątków autobiograficznych. Reżyser dodawał także, że fabuła filmu zawiera w sobie zaledwie 20% fikcji. Pozostałe wydarzenia to jego wyselekcjonowane wspomnienia. Zanim Sandu zdecydował się wkroczyć w świat kinematografii, spędził 5 lat w ortodoksyjnym seminarium prawosławnym.

 

 O krok za Serafinami to historia siedemnastoletniego Gabriela (notabene, jest to drugie imię reżysera), osadzona w Budapeszcie lat 90. Chłopak, głównie za sprawą rodziców, trafia do seminarium prawosławnego. Wraz z przyjaciółmi – Aidem (Ali Amir) i Dorneau (Stefan Mihai) – musi tam zmierzyć się z własnym dorastaniem, wątpliwościami, a przede wszystkim z zasadami, jakie panują wśród przyszłych duchownych. Początkowo mentorem bohaterów staje się starszy student Olah (Toto Dumitrescu), który uświadamia im, że przetrwanie w szkole nie jest możliwe bez kłamstw, kradzieży, oszustw i hazardu. Chłopcy szybko orientują się, że nieczysta gra ma miejsce również wśród ich podopiecznych. Stają się świadkami korupcji, manipulacji i walki o władzę. Chcący zachować własną godność uczniowie, na czele których staje Gabriel (Stefan Iancu), włączają się w nieuczciwą rywalizację z wychowawcą – ojcem Ivanem (Vlad Ivanov).

 

 

Ojciec Ivan to postać, która kumuluje w sobie większość zła. Warto zwrócić uwagę na świetną grę Vlada Ivanova, z dużą dozą autentyczności oddającego dwulicowość swojej postaci. W jednej chwili Ivan, z twarzą anioła, manipuluje podopiecznymi, by ci nawzajem na siebie donosili, zaś kilka minut później staje się tyranem, który nie waha się krzyknąć, a nawet podnieść rękę na uczniów. Sandu kreuje w swoim filmie konwencjonalny duet antagonista – protagonista. Gabi stale sprzeciwia się wychowawcy i staje w obronie pozytywnych wartości. Mimo że jest to klasyczny i nieco już banalny motyw, reżyser nieco go modyfikuje. O ile postać Ivana posiada jednoznacznie złe cechy, ocena jego rywala nie jest tak oczywista. Gabi zaczyna przejmować zachowania starszych kolegów, na których początkowo spoglądał z obrazą. Oszukuje opiekunów, udziela krętackich pożyczek znajomym i unika zajęć oraz nabożeństw. Co prawda Sandu stara się odejść od tego przerysowanego, czarno-białego obrazu postaci przez nadanie poszczególnym scenom pełnej humoru atmosfery, jednak większość negatywnych zachowań głównego bohatera oraz jego przyjaciół jest usprawiedliwiana jako akt sprzeciwu wobec próby ograniczenia niezależności albo po prostu jako „młodzieńcze wybryki”.

 

Reżyser, przedstawiając całą historię, stosuje bardzo ciekawy zabieg polegający na wprowadzeniu trójdzielnej kompozycji filmu. Właśnie środkowa część jest utrzymana w konwencji komediowej. Na ekranie pojawia się wówczas sekwencja wydarzeń pokazujących poczynania chłopców, ich usamodzielnianie się i rywalizację z księdzem. Nie sposób chociaż raz nie zachichotać widząc działanie Banku Biedaków, skrupulatne fałszowanie zwolnień lekarskich czy licytację listów otrzymanych od dziewcząt. Rewelacyjna jest scena spowiedzi Gabriela; przyznam, że na sali kinowej nie było osoby, która nie zanosiła się wówczas śmiechem. Sekwencja wydaje się jednak nieco przydługa. Intencją Sandu było najpewniej pokazanie jak najwięcej swoich wspomnień z seminarium, ale przez to ucierpiały inne wątki. Bardzo mało wiadomo na temat drugiego rywala ojca Ivana – Patrona de bar (Andrei Ciopec). Swoją przychylnością względem chłopców świecki nauczyciel nie wpisywał się w wizję seminarium, jaką powoli wdrażał w życie Ivan. Szybko kończy się ciekawy wątek związku Gabiego z Biancą (Iulia Dinu), co niewątpliwie jest sporym zawodem dla widza.

 

 

Pierwsza i ostatnia część filmu utrzymane są natomiast w atmosferze powagi. To wtedy widać najbardziej imponujące pokazy kunsztu aktorskiego Vlada Ivanova, który wręcz ocieka złością skierowaną zarówno do chłopców, jak i władz seminarium. Ujawniają się wówczas motywy działań księdza – chęć podporządkowania sobie wszystkich podopiecznych i obsesyjne pragnienie władzy. Trójdzielna, zróżnicowana nacechowaniem emocjonalnym budowa sprawdza się w filmie idealnie. Zastosowanie dużych różnic w nastrojach poszczególnych części mocno oddziałuje na uczucia. Wówczas widz ma możliwość poczuć się niemalże jak młodzi bohaterowie – jest zmuszony odejść od zabarwionej humorem sielanki i gwałtownie zejść na ziemię. Idealnym zwieńczeniem filmu było otwarte zakończenie. Dzięki temu widz sam może ustosunkować się do wszystkich wydarzeń.

Elementami, o których warto wspomnieć na koniec, są zdjęcia i kolorystyka, odznaczające się różnorodnością. Część ujęć cechuje się niezwykłą estetyką. Kadry są podzielone symetrycznie, często unieruchomione i utrzymane w przygaszonych, prawie że pastelowych barwach. Autor zdjęć – George Dascalescu – potrafi jednak zaskoczyć przez prowadzenie kamery „z ręki”. Dokonuje tego podczas bardziej żywiołowych i energicznych scen, chociażby ucieczki Gabiego przed ojcem Ivanem. Obraz stawał się wtedy niestabilny, często się trząsł, dzięki czemu jeszcze lepiej wyczuwało się nerwową atmosferę poszczególnych scen.

 O krok za Serafinami jest filmem, który warto obejrzeć. W prawdzie balansuje on między komedią inicjacyjną a poważnym dramatem dotyczącym problemów kościoła, jednak te dwie konwencje całkiem dobrze ze sobą współgrają. Podczas seansu widz ma okazję zarówno na chwile zadumy, jak i śmiechu. Sandu w ciekawy sposób pokazuje negatywne zjawiska: korupcję, walkę o władzę, manipulację. Wydaje mi się, że opowiedziana przez niego historia jest na tyle uniwersalna, że można ją odnieść do sytuacji instytucji religijnych w wielu krajach. Film pozwala zatrzymać się, skłania do refleksji nad kondycją współczesnej wiary i systemem wartości. Stawia widzowi niełatwe pytania, zwłaszcza o to, gdzie w tej całej machinie umiejscowić człowieka?

 

Aleksandra Niziołek

 

 

 

 

 

Aleksandra Niziołek

Studentka japonistyki i polonistyki, entuzjastka sztuki, literatury, G. G. Marqueza oraz Tadeusza Różewicza. Lubi dobre wino, ciekawe kino i naturę.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.