Samotność i wyobcowanie w “Halce” Stanisława Moniuszki

Jest w operze coś takiego, co sprawia, że wszystkie myśli w naszej głowie znikają, całą swoją uwagę skupiamy na scenie, a atmosfera robi się uroczysta i wzniosła. Światła zostają przyciemnione, a my chcemy tylko słuchać głosów śpiewaków i muzyki wygrywanej przez orkiestrę. Trudno opisać to uczucie – zostajemy przyjemnie oderwani od szarej rzeczywistości i przenosimy się do zupełnie innego świata. W kontekście “Halki” nabiera to zupełnie nowego znaczenia – otóż tytułowa bohaterka nie pasuje do żadnego ze światów przedstawionych w operze, ale do tego dojdziemy trochę później.
Reżyser Paweł Passini zdecydował się na nowoczesne przedstawienie “Halki” wystawionej po raz kolejny w Teatrze Wielkim w Poznaniu i chociaż rozumiem tę koncepcję, nie do końca mnie ona przekonuje. Być może powodem jest to, że bardzo lubię klimat XIX-ego wieku: ówczesnej kultury, strojów, obyczajów i właśnie na to liczyłam w przedstawieniu. Nie jestem zwolenniczką unowocześniania starych dzieł, chociaż w przypadku “Halki” zostało to zrobione dość zręcznie. Zamiast zgrzebnej wiejskiej sukienki, Halka przedstawiona przez Monikę Mych-Nowicką ma na sobie wielką białą suknię z kory brzozowej, która ciągnie się za nią. Ma ona przywodzić na myśl pannę młodą, którą Halka chciałaby zostać u ramienia swojego ukochanego Janusza granego przez Jaromira Trafankowskiego. Wskazuje ona również na bliski związek dziewczyny z naturą. Nie należy ona do świata szlachcica, w którym jest zakochana, nie pasuje do niego. Jest tylko biedną wieśniaczką, która nie rozumie konwenansów i podziałów wyższych sfer. Halka wyróżnia się jednak również na tle swoich pobratymców – górali. Zostali oni przedstawieni jako istoty na wpół zwierzęce, na wpół ludzkie, ubrani w skóry zwierząt z rogami na głowach. Przypominają stworzenia z mitologii greckiej i mają ukazywać, że Halka wywodzi się ze świata zwierząt, tak innego od tego ludzkiego, do którego należy Janusz, a przecież związek człowieka i zwierzęcia nie ma prawa bytu. Jako zwierzęta górale są nieco dzicy i nieokrzesani, trzymani na bezpieczny dystans przez szlachciców, którzy jednocześnie oczekują, że będą im służyli i wiwatowali na ślubie Janusza i Zofii. Górale są raczej bierną gromadą – z jednej strony wznoszą okrzyki życzące wszystkiego dobrego młodej parze, z drugiej wydają się chwilami współczuć zrozpaczonej Halce, jednak dość obojętnie reagują na jej śmierć. Halka wyróżnia się na tle obu gromad: nie ma rogów i skór zwierzęcych, ale nie nosi również eleganckiego fraka, tak jak szlachta. Być może biała suknia miała kojarzyć się z duchem, który zakłóca zaręczynowe przyjęcie, szczęście pary młodej i prześladuje Janusza wyrzutami sumienia. Po bokach sceny wyświetlone zostały filmowe animacje, na których widać Halkę jako tańczącą młodą dziewczynę, a później jako starą kobietę. W późniejszych scenach widzimy również niemowlę, gdy Halka śpiewa o swoim głodującym dziecku oraz przedstawienie “Halki” na Haiti. Te projekcje nie przypadły mi do gustu i uważam je za zbędne, nie do końca rozumiem, co miały wnosić do całej opery.

Źródło: https://opera.poznan.pl/de/halka-stanislaw-moniuszko-2
Przed rozpoczęciem spektaklu można było zauważyć grupki kobiet i mężczyzn we frakach, zajmujących poboczne miejsca na widowni. Niektóre kobiety miały doklejone wąsy, co prawdopodobnie miało przywodzić na myśl staroświeckość. Gdy przedstawienie się zaczęło, wiadomo już było, co ci aktorzy tam robią. Część z nich wstała ze swoich miejsc, podczas gdy druga część ustawiła się po bokach widowni i na balkonach. Wszyscy zaczęli śpiewać życzenia zaręczonej parze, robiąc przy tym dziwne, mechaniczne, manekinowe pozy. Taka forma nie jest w operze i teatrze niczym nowym – pomaga ona widowni poczuć, że bierze udział w przedstawieniu, jest jej częścią, jednak sprawia to także, że nie wszyscy widzowie zobaczą każdego aktora, a przez większość czasu trzeba być niewygodnie odwróconym w fotelu.
Halka po raz pierwszy pojawia się na drugim balkonie – miałam tę przyjemność siedzieć tuż obok niej. Przez chwilę stoi niczym widmo, by po chwili zacząć śpiewać swoją piosenkę, w której szuka swojego ukochanego Jaśka. Zakłóca tym samym przyjęcie, a akcja niedługo po tym przenosi się na scenę, gdzie zostaje już do końca.
Warto zwrócić uwagę na nietypową, również unowocześnioną scenę. Zamiast gór, łąk, lasów, wiejskiego otoczenia i szlacheckich włości, na które wskazuje libretto Włodzimierza Wolskiego, mamy geometryczne kształty na krwawo czerwonym tle, rozświetlanym kolorowymi światłami. Ten wygląd sceny również do mnie nie przemawia, wolę bardziej tradycyjne i klimatyczne widoki z treści opery. Jest to jednak ciekawy pomysł Zuzanny Srebrnej odpowiedzialnej za scenografię tego przedstawienia.

Źródło: https://opera.poznan.pl/de/halka-stanislaw-moniuszko-2
Samo libretto opery Stanisława Moniuszki jest raczej banalne: wieśniaczka zostaje uwiedziona przez młodego dziedzica, a potem bezdusznie porzucona dla innej kobiety z jego sfery. W wielu kulturach istnieją opowieści o romansie postaci z dwóch przeciwnych klas społecznych, które kończą się fatalnie. Halka jest bez wątpienia postacią tragiczną. Nie ma dla niej nadziei ani obietnicy szczęścia. Jest ubogą wieśniaczką, sierotą kochającą mężczyznę, który nie może (i nie chce) z nią być. Wychowuje jego dziecko, które umiera z głodu, podczas gdy jego ojciec żyje w dostatku. Sytuacja wydaje się beznadziejna, na dodatek nikt nie wydaje się współczuć biednej dziewczynie. Górale krótko komentują jej cierpienia, a zakochany w niej Jontek (w tej roli Dominik Sutowicz) gani ją za jej naiwną wiarę w miłość Janusza. Bez ogródek pokazuje jej parę młodą przed ołtarzem i nie raczy słowem pocieszenia. Ciężko jest Halce nie współczuć, jednak trudno z takim samym zaciekawieniem przez dwie godziny słuchać jej żalów. Chciałoby się ją pokrzepić, a potem zachęcić do życia wbrew przeciwnościom i okrucieństwu ludzi, jednak Halka nie wierzy w szczęśliwe zakończenie swojej sytuacji i w końcu rzuca się do górskiej rzeki. Zgromadzeni ledwie to zauważają, a już na pewno niespecjalnie się tym przejmują. Następnie oglądamy mazura, który został przeniesiony z aktu pierwszego. Tańczą go postaci we frakach nieprzejęte tragedią Halki, ale w ich ruchach jest coś niepokojącego – są one gwałtowne, nieco mechaniczne, przywodzące na myśl śmierć, która właśnie miała miejsce, a sceny, w których aktorzy “przecinają” szyje dłońmi nie pozostawiają wiele do interpretacji. Jest to bardzo dobry i oryginalny sposób na zakończenie sztuki i odzwierciedlenie tragicznego wydarzenia.
Aktorom nie można nic zarzucić – ich gra jest idealna, a głosy piękne i głębokie. Monika Mych-Nowicka pięknie ukazała emocje Halki, zarówno jej miłość do Janusza, jak i rozpacz po odrzuceniu. Jontek przywodził na myśl greckiego bożka Pana w swojej tunice, sandałach i wielkim rogu na głowie. Dominik Sutowicz wspaniale zaśpiewał swoje kwestie głębokim, donośnym głosem, a chór pod kierownictwem Mariusza Otto pięknie ubogacał operę swoim harmonijnym śpiewem. Niektórzy krytycy zarzucali Gabrielowi Chmurze zbyt szybkie kierownictwo muzyczne, ja jednak nie mam co do niego zarzutów, być może przez lata zostało ono poprawione, jednak prawdą jest, że trudno było zrozumieć słowa wyśpiewywane przez aktorów. Z pomocą przyszły napisy po angielsku, choć z jakiegoś powodu zostały one włączone dopiero później, a samo tłumaczenie dalekie było ideałowi i zawierało sporadyczne błędy gramatyczne.

Źródło: https://opera.poznan.pl/de/halka-stanislaw-moniuszko-2
Paweł Passini w wywiadzie podkreślił, że “Halka” opowiada o konieczności ofiary i o dwóch światach, które nie mogą się ze sobą spotkać. Niepokoi mnie jednak sposób, w jaki stereotypowo szufladkuje to, co “męskie” i “kobiece”:
Kobiece to jest to, co bardziej wrażliwe, ale co też mniej uporządkowane, co bardziej chaotyczne, co mniej racjonalne, a bardziej intuicyjne. To męskie, to jest takie, które zapomniało o emocjach, które zapomniało o uczuciach, które sztywno kieruje się zasadami i tak naprawdę bez tych zasad nie potrafi już żyć, ale z nimi też nie potrafi już żyć. I wraca – wraca do tego kobiecego, dzikiego, nieuporządkowanego, do ziemi, do zwierząt, do natury, do tego, co “przed”, do tego, co pozwala nam trochę też wątpić o tym miejscu, w którym my się znajdujemy, w miejscu rozwoju naszej kultury, naszej cywilizacji. *
Czy rzeczywiście to, co dzikie i nieuporządkowane, kojarzy nam się z kobiecością, a męskość z zapomnieniem o emocjach i uczuciach? Brzmi to dość krzywdząco dla obu płci. Czy to kierowanie się zasadami, większa bliskość natury i niejaki chaos faktycznie wynikają z płci, a nie z podziałów społecznych? Bardzo nie lubię dzielenia wszystkiego na męskie i kobiece, szczególnie, gdy nie jest to konieczne, a te podziały nie są dla mnie tak wyraziste w “Halce”. Oczywiście, możemy rozmawiać o tym, dlaczego Halka jako kobieta miała wtedy trudniej, ale to temat na osobny tekst.
Całość została wykonana bardzo dokładnie i przemyślanie. Mimo że nie przemawia do mnie unowocześnianie starych oper, zamysł reżysera był tu konkretny, choć nie od razu można go zrozumieć. Nowocześniejsza “Halka” pozwoliła na przekazanie i podkreślenie większej ilości elementów treści opery i problemów głównej bohaterki, jej wyobcowanie i samotność, bo o tym głównie jest “Halka” Pawła Passiniego.
*cytat pochodzi z wywiadu z reżyserem: https://www.youtube.com/watch?v=61v7-RGwhrU