Radosny powrót Emmy Bunton – „My Happy Place”

Pod koniec ubiegłego stulecia jej nazwisko – zamiennie z wdzięcznym pseudonimem Baby Spice – wybrzmiewało w mediach każdego dnia, gdy zespół Spice Girls odnosił sukcesy nie powtórzone przez żaden inny girlsband, zapisując się na kartach historii jako jedna z najpopularniejszych popowych formacji. Każdy z nas zna przebój Wannabe, po którym przyszedł czas na niezapomnianą balladę Viva Forever czy wystrzałowe Spice Up Your Life. Gdy członkinie zespołu zdecydowały się spróbować swoich sił jako solistki, Emma zarobiła pierwsze miejsce na listach przebojów pamiętnym kawałkiem What Too You So Long? i właśnie to pytanie zadawali jej fani, gdy po 12 latach od ostatniego solowego krążka ogłosiła, że w tym roku zaprezentuje światu My Happy Place.
Choć Bunton twierdzi, że prace nad albumem trwały od ponad dwóch lat, nie mogła wymarzyć sobie lepszego okresu na muzyczny powrót. Pod koniec 2018 roku Spice Girls ogłosiły wakacyjną trasę koncertową, a nieobecność nieprzekonanej Victorii Beckham absolutnie nie zraziła nikogo – bilety rozeszły się w oszałamiającym tempie, platforma Ticketmaster zanotowała rekordową sprzedaż, a na jeden bilet przypadało około siedmiu tysięcy chętnych osób. Nic dziwnego – Spice Girls, mimo relatywnie krótkiej aktywności na scenie, do dziś stanowią nieodłączny element popkultury, a ich fenomen przechodzi na kolejne pokolenia.
Warto jednak wspomnieć, że Bunton nie poddała się od razu po rozpadzie zespołu. Wydała trzy studyjne krążki – A Girl Like Me, promowany przez wspomniany przebój, a także Free Me i Life in Mono, z których ten ostatni nie odnotował zbytnich sukcesów nawet na rodzimych Wyspach. Drugi album, biorąc pod uwagę mniejszą promocję, zmianę wytwórni i ryzykowne wejście w klimaty Motown prosto z lat 60., okazał się artystycznym sukcesem. Do dziś krytycy wskazują go jako jedną z lepszych solowych płyt nagranych przez członkinie popularnego girlsbandu. Warto wspomnieć, że od samego początku sławy młodziutką Emmę wskazywano (zaraz po Melanie C) jako jedną z najlepszych wokalistek w grupie. Bunton posiadała w końcu wokalne i muzyczne wykształcenie, uczęszczając do jednej z lepszych prywatnych szkół artystycznych (co ciekawe, Victoria Beckham ukończyła naukę śpiewu aktorskiego).
Baby Spice, jak została okrzyknięta przez media na skutek swojej dziewczęcej urody, blond kucyków i upodobania do pastelowych kolorów, nie zdystansowała się od muzyki w zupełności. Jak każda próbująca odnaleźć się dziś gwiazda lat 90. próbowała swoich sił jako juror w programach rozrywkowych, prowadziła z sukcesem własny program w brytyjskiej rozgłośni radiowej, a okazjonalnie powracała ze swoimi koleżankami na scenę – w 2007 podczas wyprzedanej trasy koncertowej, a w 2012 zamykając Igrzyska Olimpijskie w Londynie pamiętnym występem z rekordową liczbą tweetów. W tym samym roku wspomogła Melanie C w duecie I Know Him So Well. Wreszcie, po latach wyczekiwania ze strony wiernych fanów, postanowiła przypomnieć innym, że niezaprzeczalnie ma talent do śpiewania. Otrzymując solidne wsparcie ze strony wytwórni, dobrą promocję i dawkę pozytywnej energii, 12 kwietnia 2019 roku wydała My Happy Place.
Głównym problemem albumu jest niedostatek autorskich piosenek. Zarówno w zespole, jak i w trakcie solowej kariery Emma dała się poznać jako naprawdę dobra autorka tekstów, posiadająca naturalny dryg i dobre ucho do przyjemnej melodii. Wielka szkoda, że na najnowszym albumie tylko dwie kompozycje nie są coverami. Promujące krążek Baby Please Don’t Stop łączy w sobie elementy, które zawsze wychodziły świetnie na solowych produkcjach Bunton, wkręcając się w głowę po pierwszym odsłuchaniu. Piosenka posiada lekkość, zwinność i dojrzałość, której oczekuje się po doświadczonej, nieprzesiąkniętej niezdrową ambicją wokalistce, mającej lata pogoni za listami przebojów za sobą. Równie świetnie wypada Too Many Teardrops, nieco bardziej dramatyczne, z hipnotyzującą linią melodyczną, przyjemnie współgrającą z anielskim wokalem Emmy.
Dwie autorskie kompozycje stanowią największe zalety płyty, choć wśród coverowych utworów znajdziemy parę perełek. Nie należy do nich oddzielające wspomniane utwory I Wish I Could Have Loved You More (w oryginale nagrane przez Candie Payne), które choć niepozbawione smacznego klimatu, wydaje się nieco blaknąć na tle reszty. O wiele lepiej radzi sobie Don’t Call My Baby – posiadająca elektroniczne wariacje piosenka Madison Avenue wybija się spośród pozostałych nagrań, a Emma brzmi w takiej wersji zaskakująco dobrze.
Na płycie znalazły się aż cztery duety z męskimi wokalistami, dość zbliżone do siebie poziomem i klimatem, co nie do końca służy wrażeniu przy pierwszym odsłuchaniu. Z każdym kolejnym będziemy naturalnie czerpać więcej radości, lecz nie można pominąć oczekiwań, którym nie do końca sprostał duet z Robbiem Williamsem. Gwiazdor muzyki rozrywkowej kilka lat wcześniej wykonał cover przeboju Spice Girls, a wsparła go w tym na scenie właśnie Bunton. I to chyba ten występ przekonał ją, że dobrym pomysłem będzie nagranie nowej wersji ballady swojego zespołu. Niestety, efekt jest co najwyżej dostateczny, choć trzeba przyznać, że wokal Williamsa wypada naprawdę dobrze, ale dla niektórych fanów nowa aranżacja 2 Become 1 pozostawia wiele do życzenia. W końcu to jedna z tych piosenek, na których najlepiej słychać charakterystyczne wokale każdej z członkiń zespołu i dopracowane harmonie, a sama Baby Spice posiada w oryginale najlepsze partie wokalne. Niestety, tutaj tego czegoś zabrakło.
Zarówno duet z Willem Youngiem, I Only Want To Be With You (Dusty Springfield), jak i Come Away With Me (Norah Jones), na którym gościnnie pojawia się Josh Kumra, można określić jako przyjemne, urocze czy klimatyczne – ale dla wielu nic ponad to. Choć obie piosenki są na niezłym poziomie, zwyczajnie pasującym do klimatów Bunton i ogólnego brzmienia płyty, nie zaskoczymy się niczym szczególnym – zakochanym zrobi się za to ciepło na sercu. Lepiej wypada duet nagrany ze swoim wieloletnim narzeczonym, Jadem Jonesem. Na You’re All I Need To Get By, motownowym klasyku Marvina Gaya i Tammi Tarrell, czuć chemię i muzyczne sfery, w których Bunton czuje się jak ryba w wodzie.
Na wyróżnienie zasługują dwa pozostałe utwory z albumu – poprzedzające duet z Williamsem Emotions i finałowe Here Comes The Sun. Pierwszy z nich, cover przeboju m.in. The Bee Gees, wyszedł naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę poprzeczkę ustawioną przez Destiny’s Child, do których Spicetkom wokalnie jest niestety daleko. Ostatnia kompozycja na płycie, autorstwa George’a Harrisona i wykonywana przez The Beatles (a także takie legendy jak Nina Simone) okazała się strzałem w dziesiątkę. Choć rozmowa z synem na początku nagrania sugeruje banalny efekt, Bunton kończy My Happy Place z wdziękiem, klasą i rzetelnym kunsztem, który należał się takiej piosence.
Jak podkreśla Emma, tytuł albumu jest nieprzypadkowy. Szczęśliwym miejscem, o którym mowa, nazywa nie tylko dobrze znane studio nagraniowe, ale także atmosferę, która otacza ją, gdy wokół są przyjaciele i rodzina. Dla niektórych może brzmieć to nieco oklepanie, a sam fakt nagrania albumu składającego się z coverów sugerowałby lenistwo i pójście na łatwiznę. Kto jednak zna choć trochę klimaty Bunton lub pamięta ją jako Baby Spice, bez problemu połączy ze sobą kropki – na płycie, pozostawiającej co prawda maluteńki niedosyt, słychać szczęśliwe wspomnienia artystki, którym towarzyszyły wybrane piosenki. Trzymajmy kciuki, by album przyjął się dobrze – w dniu premiery świętował pierwsze skromne sukcesy, co w tym przypadku już jest ogromnym plusem. Oby tak dalej. Czasami zwyczajnie potrzeba nam takiego popu.