Co wyrazić muzyką, a co krzykiem lub westchnieniem – wywiad z solistką Moniką Mych-Nowicką

Jakiś czas temu mieliście okazję przeczytać wywiad z Panią Karoliną Sofulak – reżyserką najnowszej interpretacji „Fausta” Charlesa Gounoda. Dziś przychodzimy do was z rozmową z Panią Moniką Mych-Nowicką, czyli solistką grającą właściwie kluczową rolę w operze „Faust” – rolę Małgorzaty. Sprawdźcie sami, dlaczego w hermetyczności i pewnego rodzaju elitarności opery widzi ona przyciągającą wyjątkowość, jak radzi sobie z zapamiętywaniem setek stron tekstu (w obcych językach!) oraz co widzi w swojej najnowszej postaci, której partie wyśpiewała na deskach Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Marta Szymańska: Dlaczego właśnie opera, tak przecież hermetyczna? Dlaczego została Pani solistką? Myślę, że bardzo interesuje to ludzi spoza opery, choć może to być pytanie dość oklepane.
Monika Mych-Nowicka: Nie, ono nie jest oklepane. Tak naprawdę zdarzało mi się wspominać, że właściwie wywodzę się z rodziny muzycznej i mój ojciec był jednym z założycieli grupy jazzowej Novi Singers. Muzyka jest więc dla mnie normalnym sposobem porozumiewania się. Ale dlaczego opera? Można powiedzieć, że to kompletny przypadek, ale spodobała mi się bardzo jej wyjątkowość, elitarność, może trochę niedostępność, trochę dziwaczność. W tej chwili, jak się mówi o tym, że pracuje się w operze, to ludzie patrzą i mówią „ojej, w życiu nie byłem/nie byłam”. A to też jest bardzo ciekawe, że można brać udział w czymś takim. To nie jest sztuka dla wszystkich, mimo że chcielibyśmy, żeby taka była, ale ona jednak jest w dalszym ciągu taka elitarna, można powiedzieć.
Czyli to właśnie panią zainteresowało… Ja, kiedy myślałam nad pytaniami, to pomyślałam: dlaczego właśnie opera, skoro taka zamknięta, można powiedzieć trochę inna w dzisiejszych czasach.
Lubię wyzwania. Hermetyczna – taka właśnie jest. Ale jest też tak, że praca w teatrze przebiega w bardzo szybki sposób. Ja wiem, że wszyscy ludzie obserwują na podstawie swojego życia, że tak naprawdę w kółko praca-dom, praca-dom i te lata czasami przelatują przez palce. Natomiast ja zawsze powtarzam, że to właściwie krótkie życie i trzeba jak najwięcej dla siebie z tego wydostać, wyodrębnić, wyciągnąć w czasie pracy, a to wszystko strasznie szybko mija. A z drugiej strony, przefantastyczną rzeczą jest to, że można zobaczyć coraz to młodsze pokolenia na widowni, ludzi, którzy czasami pierwszy raz stykają się z operą, nie znają może tej, niektórzy mówią, skostniałej sztuki, bardziej interesują się tym, co jest bliższe sztuce perfomance’u, który też zagościł w kulturze w dzisiejszych czasach, stał się częścią właściwie każdego rodzaju sztuki, czy malarstwa, czy właśnie muzyki. I oni też coś z tego dla siebie wyciągają, każde pokolenie wyciąga z tego jeszcze coś innego. Ponadto doskonały dostęp do internetu powoduje, że ludzie mają możliwość zapoznania się z większą ilością dzieł, z większą ilością interpretacji, a potem przyjścia i ocenienia osobiście, co im się podoba, co im się nie podoba. To jest żywa materia, nie da się ukryć, że jest to kompletnie żywy organizm i nie ma dwóch takich samych spektakli – tego się nie da powtórzyć.
To jest właśnie wyjątkowość.
To jest właśnie taka wyjątkowość i elitarność opery. Bo to nie jest dzieło, które stworzymy i tysiące osób mogą je obejrzeć – to jest tylko ten jeden wieczór. I ta chwila się nie powtórzy.
Jakie wyzwania, o których nie wie widz, stawia bycie solistką?
Nie będę podchodzić do tematu na zasadzie, że wyzwaniem jest utrzymanie się przy zdrowiu, utrzymanie się w formie fizycznej, żeby udźwignąć pewne rzeczy, bo to jest oczywiste. Wyzwaniem jest po prostu ciągła praca nad sobą, ciągłe dokształcanie się, zapamiętywanie naprawdę setek tysięcy stron tekstów w przeróżnych językach; to są próby, o których widzowie bardzo często nie myślą, nie wiedzą; to jest przede wszystkim cała praca, która jest na tak zwanym backstage’u, czyli zanim się wyjdzie na scenę. To wszystko, co tam się dzieje: tłumaczenia, praca z osobami, które przygotowują nas do właściwej wymowy języka, jeśli danego języka nie znamy, a wiadomo, że śpiewa się w bardzo różnych językach. Ale również właśnie forma fizyczna i przede wszystkim dbanie o zdrowie – czasem do przesady, ale człowiek, im starszy, tym jest bardziej do tego przyzwyczajony, że po prostu musi unikać dużych skupisk ludzi, żeby jednak dojechać do tego spektaklu zdrowym.
Poruszyła Pani bardzo ciekawy temat, więc przejdę od razu do pytania, które mnie też bardzo ciekawi. Jak Pani przygotowuje się do roli? Jakie etapy trzeba przejść w pracy nad tekstem, jak zapamiętać tyle tekstów w różnych językach, których się nie zna – jak to wygląda od kulis?
Każdy człowiek słucha radia i słucha piosenek, i zapamiętuje je dlatego, że właśnie muzyka ciągnie tekst. Wtedy jest zupełnie inaczej i tak to właśnie wygląda od kulis. Powiem szczerze, że ja chylę czoła przed aktorami dramatycznymi, dlatego, że zapamiętać tekst bez muzyki – to jest dopiero trudne. Natomiast muzyka sama wprowadza bardzo często w tekst – to jest jedna rzecz. Drugą rzeczą jest to, że musimy zawsze dostać tłumaczenie libretta. Przed pracą, a później w czasie pracy pojedynczo każdą scenę staramy się przeczytać, bo musimy wiedzieć, o czym śpiewamy, musimy wiedzieć, jakie są interakcje, jakie są zależności między postaciami, omawiamy to też zawsze z reżyserem. Jedną rzeczą jest to, co jest wyrażone w muzyce, drugą rzeczą jest to, co musimy wyrazić czasami krzykiem, gestem, westchnieniem, a czasem nawet słowem wtrąconym wśród całej tej muzyki. Jedyne, co nas różni, to to, że nas ogranicza czas. Po prostu nie da się pewnych rzeczy zrobić poza tym czasem, który dostajemy, czyli od początku taktu do końca. I to jest jedyna różnica. Natomiast przy okazji każdego kolejnego utworu pracujemy właśnie z osobami, które przychodzą z nami przegadać to wszystko, przeczytać, dobrze zaakcentować, osobno rytmicznie, w ogóle przetłumaczyć sam tekst i tak się wdrażamy. To jest taki łańcuch, który prowadzi do efektu końcowego.
Teraz zahaczę o ,,Fausta’’, pytanie bardzo otwarte, ale co według Pani wpływa na ponadczasowość danego dzieła? Odgrywanie roli w takim dziele, zmierzenie się z takim, nazwijmy to, klasykiem powoduje więcej strachu przy przygotowywaniu się do tego?
Nie, ponieważ tak naprawdę jest to tylko i wyłącznie kwestia interpretacji. Za interpretację odpowiedzialny jest reżyser, to jest jego myśl przewodnia, która towarzyszy dziełu – tutaj każda postać może zostać wyciągnięta na pierwszy plan lub schowana gdzieś z tyłu w zależności od tego wokół kogo ma się kręcić cała historia. Czy mnie stresuje ta sytuacja? Nie, dlatego, że jestem kobietą – gdybym była mężczyzną, który musi zagrać kobietę, silną czy wyemancypowaną na przykład, mocno osadzoną feministycznie, to może miałabym stres, ale żyjemy w takich czasach, kiedy kobiety mają może jeszcze nie równe zarobki, ale praktycznie równe prawa, jak mężczyźni. Mamy to szczęście, że żyjemy w takim kraju. Natomiast jeśli chodzi o „Fausta”, jest to absolutnie ponadczasowa historia, niezależnie z ujęcia której postaci się na nią spojrzy. To jest ciekawe, że Faust, próbując się cofnąć do czasów młodości, chcąc tę młodość znowu odzyskać, nie zdaje sobie sprawy z tego, że ubywa mu także część doświadczenia i wiedzy, jak również obycia z ludźmi. Być może nie wie też, jak w danym momencie z tą kobietą, z tym organizmem, z tym żywym człowiekiem postąpić. Kiedy nagle brakuje mu tego doświadczenia, tego wszystkiego, co zdobył przez lata, nie zdaje sobie sprawy, że to wszystko utraci razem z wiekiem. I tutaj stajemy wobec tego momentu, kiedy ludziom naprawdę trudno jest się porozumieć, czy chodzi o ,,Fausta’’, czy to jest kwestia tego libretta, czy jakiegokolwiek innego. Natomiast tu rzeczywiście historia mocno kręci się wokół mojej postaci, czyli Małgorzaty – ona jest pokazana jako czysta energia, która w jakiś sposób nie daje się zwieść na manowce, która mimo tego, że zostaje w jakiś sposób ściągnięta z piedestału, to jednak odzyskuje tę siłę i próbuje znowu zaświecić swoim światłem, jakby to się miało nie skończyć. W każdym razie ona jest tym absolutnym dobrem akurat w tej historii, ona się nie daje nikomu, nawet diabłu, wobec niej nawet on jest kompletnie bezsilny. Ale jest jeszcze kwestia omawiania tej historii, takiej wiecznej kobiecości. Czy Bóg jest kobietą, czy jest mężczyzną – to już są takie rozważania filozoficzne, ale to jest najciekawsze w operze, że kobieta w zależności od interpretacji może być gorsza od diabła, a może być wręcz przeciwnie, tym absolutnym dobrem. I ona tutaj właśnie taka jest. Prosta, czysta, normalna dziewczyna, jakich tysiące, postawiona w takiej samej sytuacji niezależnie od tego, czy ten bohater przenosi się w czasie, czy jest „z dziś” – ona stoi przed tymi samymi dylematami.
Cieszę się, że powiedziała Pani o tym, kim jest Małgorzata w tej interpretacji. Może zapytam jeszcze właśnie od tej drugiej strony, kim jest Faust z Małgorzatą i bez Małgorzaty – jak ta bohaterka zmienia bohatera?
To ciekawe pytanie, ale wydaje mi się, że już konkretnie do Fausta i do reżysera. Ja mam swoje odczucia, ale myślę, że dopiero w konfrontacji z kolegą, który śpiewa Fausta, mogłabym zobaczyć, czy on w ten sam sposób to widzi. Tu na pewno każdy jest skupiony na tym, aby tę swoją postać jak najmocniej zarysować, natomiast ja nie umiem za niego odpowiedzieć, bo to, jak ja go widzę, może być mylące.
Więc jakie ma Pani sposoby na to, aby każdej odgrywanej postaci, bo jest ich mnóstwo, nadać ten rys indywidualności i w jakiś sposób ją wyróżnić; żeby nie tylko ,,odśpiewać’’ rolę, ale tchnąć jakiegoś ducha w postać?
Ja nie śmiem nazywać się aktorem, ale wiadomo, że tutaj trzeba użyć jakichś swoich możliwości pod kątem aktorskim, żeby właśnie pokazać czasem zupełnie różną postać od poprzedniej. To wszystko to też zbiór doświadczeń dzięki reżyserom, z którymi się współpracuje, którzy w bardzo różny sposób podchodzą do śpiewaka i w bardzo różny sposób każą mu interpretować – bardzo często jest tak, że widzą państwo jakiś efekt końcowy i wydaje się państwu, że ktoś jest po prostu sztywny, zdarza się również, że reżyser odziera go z jakiegoś rodzaju gestów. Natomiast wydaje mi się, że im więcej takiego człowieczeństwa, naturalności w danej postaci, mniej wystudiowanych gestów, to taka postać staje się naprawdę bliższa każdemu z nas. Wtedy właśnie jest totalnie ponadczasowa – to jest, wydaje mi się, tajemnica wszystkiego. Zawsze się zastanawiam nad tym, czy można powiedzieć aktorom, że jedną rolę zagrali inaczej, drugą inaczej, po prostu ich obserwując. Oczywiście, mogą mieć szybsze tempo, mogą mieć wolniejsze tempo, ale to zawsze są ci sami aktorzy, nie da się tego przez siebie nie przesiać. Gdzieś tam zawsze w sobie mamy pewien rodzaj gestów, mimiki, odczuć, odbioru – każdy z nas na pewno zrobi to inaczej, każdy oczywiście próbuje dać jakiś osobny, indywidualny rys danej postaci, ale na pewno jest to bardzo, bardzo trudne i to jest już praca reżysera i jego wymagania w stosunku do nas, jego interpretacja.
Czyli jest to bardzo indywidualne…
Bardzo. Nawet teraz, przygotowując ,,Fausta’’, będąc w dwóch obsadach, cały czas podkreśla się wartość tego, żebyśmy robili to w kompletnie indywidualny sposób – my nie kopiujemy po sobie gestów, jedyne, co po sobie kopiujemy to muzyka, tego się musimy trzymać – to są nasze ramy czasowe, natomiast wszystko, co się dzieje w tak zwanym międzyczasie jest zależne od nas, od tego kim jesteśmy w środku.