Fascynacja. O „Madame” z Teatru Dramatycznego

Madame – spektakl czeskiego reżysera Jakuba Krofty i zarazem sceniczna adaptacja powieści Antoniego Libery – to obraz fascynacji o wielkiej sile, o podłożu nie tylko emocjonalnym, ale też erudycyjnym; to obraz fascynacji opowiedzianej zbudowanej ze słów, emanującej siłą słowa, konstruującego mit lub często ujętego w cudzysłów. Jedyne miłosne wyznanie zostaje wypowiedziane cudzym głosem – podczas czytania Fedry Racine’a.
Powiedzieć, że główny bohater jest zakochany w Madame to za mało; to, chciałoby się dodać, zbyt powierzchowne stwierdzenie. Ani Madame Libery, ani Madame z Teatru na Woli nie są prostymi narracjami o miłości w szarych czasach PRL-u, to historie prawdziwej fascynacji drugim człowiekiem, jego życiem, jego myślami i poglądami. Jako postać nauczycielka francuskiego (elektryzująca Aleksandra Bożek) nie byłaby tak pociągająca, dopiero, gdy spojrzy się na nią oczami zdeterminowanego maturzysty, gdy usłyszy się jego opowieść, postawi się na jego miejscu, kobieta zaczyna intrygować, porywać swoją niewymuszoną elegancją, zdystansowaniem i klasą. To bohater poprzez swoją historię, górnolotnie mówiąc, stwarza Madame, tym bardziej, że spora część akcji jest jego fantazją, a my widzowie poddajemy się sile tego obrazu.
Madame w dużej mierze jest historią o patrzeniu na drugiego człowieka, budowaniu jego nowego wizerunku ze słów (czasem i z dozą groteski), kształtowaniu się pisarza i tego jak on postrzega rzeczywistość. Te aspekty jednak wybrzmiewają silniej w literaturze. Jak powiedział sam Libera, Madame to opowieść o tym, jak własna historia staje się legendą. Legendotwórczy charakter niestety w jakiejś mierze ginie w przedstawieniu, zostaje momentami uproszczony do sfabularyzowanej, miejscami humorystycznej historii. Potencjał stylistyczny i artystyczny nie wybrzmiewają do końca. Krofta częściowo odmitologizował tę opowieść, koncentrując się na relacji ucznia z nauczycielką i jej politycznym tle.
To uproszczenie jednak wyszło przyzwoicie. Konstrukcja stawiająca maturzystę (świetny Waldemar Barwiński) w centrum, w roli narratora prowadzącego widza za rękę i konstruującego fabularny świat, jest trafnym scenicznym (za adaptację powieści była odpowiedzialna Maria Wojtyszko) rozwiązaniem. To, co powie bohater, zaczyna się dziać – pozostałe postacie w mig zmieniają głos, charakter, szybko tworzą kolejną „scenkę”, by nadążyć za tokiem jego opowieści. Dynamiki dodaje muzyka na żywo, świetne trio – Bartłomiej Woźniak, Łukasz Borowiecki, Paweł Żejmo. Aktorzy, poza Bożek i Barwińskim, grającymi stałe role, niezwykle sprawnie wcielają się w kolejne osobowości: uczniów, pasażerów, urzędników czy milicjantów, choć niekiedy robią to zbyt karykaturalnie. Nie zmienia to faktu, że dzięki multiplikacji ról i dynamicznych scenek realia Polski Ludowej lat sześćdziesiątych uderzają z jeszcze większą siłą.
Nie tylko sama historia jest ważna, liczy się również jej tło, pełne dobrze wyważonych politycznych aluzji obnażających i ośmieszających czasy PRL-u. Wszystko jest szare, nijakie, przeciętne, nic nie jest godne uwagi, co pokazują wizualizacje Magdaleny Górfińskiej i szare stroje uczniów oraz minimalistyczna scenografia, którą przygotowała Zoja Zupkova. Niekiedy realia te przedstawione są z przymrużeniem oka, jak w przypadku sekwencji: wspomnienia rajdów szlakiem Lenina, zajęć karykaturalnego milicjanta (Mateusz Weber) czy sztucznego patosu akademii szkolnej i powtarzania Gloria Victis!; czasem z powagą, zwracającą uwagę na uwikłanie człowieka w system polityczny. Ofiarą systemu jest Madame, co ilustruje jej pełna komplikacji, aczkolwiek ciekawie zainscenizowana, rodzinna historia.
Podczas jednej z rozmów z kobietą, bohater zauważa paszport w jej torebce, a po chwili Madame wręcza mu książkę Becketta, zwracając uwagę na jedno słowo w dedykacji: déserte, zachętę do emigracji i wyrwania się z przeciętnej rzeczywistości nieprzeciętnego bohatera. Nijaka rzeczywistość, tęsknota za przeszłością (melodyjnie powtarzane kiedyś to były czasy) są jednak subtelne, nie jest to bowiem spektakl trudny, nostalgiczny. PRL uruchamia tylko część asocjacji i kliszy społecznych, drugim elementem realiów historii jest humorystycznie przedstawiona rzeczywistość szkolna. W teatralnej szkole mamy repertuar stereotypów – najlepszą uczennicę, kujonkę zabiegającą o względy niezbyt inteligentnego dyrektora, klasową piękność, łamiącą serca młodzieńców, palenie w szkolnej toalecie i pełne aluzji odpytywanie na lekcji biologii.
Spektakl Krofty to lekkie przedstawienie, momentami ironiczne, pełne groteskowych obrazów. Trafia do młodego widza, uciekającego od tego, co przeciętne i szukającego w życiu prawdziwych fascynacji. Dla starszego pokolenia odbiór Madame może spowodować fale reminiscencji, powrotu do szarych czasów, już z dystansem i lekkim uśmiechem. Uważam, że potencjał literacki nie do końca został wykorzystany, nie zmienia to jednak faktu, że do Dramatycznego warto się wybrać, by razem z bohaterem śledzić Madame, „Gwiazdę Północy, Wodnika, Victorię”.